4 lipca 2014

20.

For the one who will be King

Is the watcher in the ring

It is you. It is you...



- Długo się znacie? - pielęgniarka spojrzała na Franka znad talerze nijakiej w smaku zupy.
- Kilka miesięcy. - Bąknął mężczyzna nie przerywając łapczywego połykania gorącego naparu. Nawet nie sądził, że był aż tak głodny.
- Pan Gerard ma zdaje się narzeczoną. – Powiedziała, wciąż mierząc małego bruneta przenikliwym wzrokiem.
- Owszem, ma. - Frankie przerwał jedzenie i również na nią spojrzał.
Patrzyli na siebie przez dobrą chwilę. Jak gdyby nawzajem próbowali pokonać się własnym wzrokiem. Mężczyzna nie znał intencji pielęgniarki, jednak czuł, że ta już dawno domyśliła się jakie relacje łączą go z Gerardem. Miał to gdzieś, jednak nie chciał słuchać pouczeń od obcych osób. Miał dość pouczania w swoim życiu.
- Życzę wam jak najlepiej, jednak ta kobieta łatwo się nie podda. – Stwierdziła w końcu wzruszając ramionami.
- Co ma pani na myśli? – zainteresował się Frank.
- Jestem Sally. – Powiedziała wyciągając do niego rękę ponad stołem.
- Frank. – Chłopak uścisnął jej dłoń. Była silna, a jej palce zdobiły liczne pierścionki. Frank zastanowił się czy ściąga je za każdym razem, gdy ubiera lateksowe rękawiczki.
- Widziałam ją tu kilka razy. Ona kocha pana Waya. – Powiedziała. – Wydawała mi się być taka pewna siebie, jednak coś mąciło jej spokój i nie był to stan zdrowia jej mężczyzny. Było to coś innego. Coś, co dręczyło ją od środka. Wyglądała na zmęczoną i przegraną. Domyślam się, że przegrała z tobą. – Uśmiechnęła się lekko do Franka.
- W zasadzie to wygrała. – Chłopak odparł słabym uniesieniem kącików ust. – To ja muszę się tu ukrywać, to ja nie mogę spotykać się z Gerardem. Ona ma do tego pełne prawo, ale ja nie.
- Ale to ty masz serce tego faceta, a nie ona. – Stwierdziła zdecydowanym tonem Sally.
- Skąd wiesz? – zdziwił się Frankie.
Kobieta skończyła jeść i odłożyła łyżkę do pustego talerza. Oparła swe ozdobione palce o blat stołu nachylając się przy tym do chłopaka.
- Pracuję tu już na tyle długo, by widzieć takie rzeczy. Pacjenci w śpiączce, choć z pozoru nie reagują, wyczuwają obecność osób, które naprawdę kochają i na których naprawdę im zależy. To tylko kwestia czasu, aż pan Way zacznie reagować na twój głos. On poznaje, słyszy, choć nie może tego okazać. Jest uwięziony w swoim ciele. Jednak wkrótce znajdzie sposób, by się z niego uwolnić i zacząć nad nim panować. Lekarze by mnie wyśmiali, jednak ja wiem, że mam rację. – Mrugnęła do niego porozumiewawczo. – Mogę się założyć, że to dzięki tobie on się obudzi.
- Tak myślisz? – zapytał zdumiony Frank. Prawdę mówiąc mile połechtały go słowa pielęgniarki.
- Jestem tego pewna. – Stwierdziła. – No już, kończ jedzenie, bo nie chce stracić na ciebie całej przerwy.
Chłopak złapał za łyżkę i znów pałaszował niczym czterolatek. Coś go jednak tknęło i zapragnął zadać jej jeszcze jedno pytanie.
- Mogę cię jeszcze o coś zapytać?
- Jeśli musisz. – Sally oglądała swoje pomalowane na czerwono paznokcie.
- Czemu tak dobrze tolerujesz homoseksualistów? – po wypowiedzeniu tych słów stwierdził, że źle to ujął.
- A można ich źle tolerować? – zaśmiała się. – Można ich chyba nie tolerować. Mój syn jest gejem. Dzięki niemu nauczyłam się, że nie każdy musi być taki jak wszyscy i zdarzają się wyjątki. – Odparła lekkim tonem.
- Pozdrów syna i powiedz, że ma świetną matkę. – Frank uśmiechnął się słabo na myśl o swojej matce. Wyrzucił z głowy jej obraz i dokończył posiłek.
***
Po skończonym obiedzie poszedł prosto do sali, na której leżał Gerard. Wciąż miał w głowie to, co powiedziała mu Sally. Wygrał serce komisarza… To brzmiało tak niewiarygodnie, tak cudownie zarazem. Czy te kilka miesięcy temu byłby w stanie choćby wyobrazić sobie ich uczucie? Pamiętał jak bardzo bał się spojrzeć prawdzie w oczy. Choć musiał przyznać, że Way podobał mu się od początku.
Coś tu jest nie tak… Katelyn nie powinna tu przychodzić. Przecież Frank miał zaraz wrócić. Oni nie mogą się spotkać. Jak go ostrzec? Cholera jasna, dlaczego nie mogę po prostu otworzyć oczu, wstać i wyjść?! Czuję się taki bezsilny, taki niepotrzebny… O mamo. Czy to są kroki Franka? Nie!!! Idź stąd, ona tu jest! Nie wchodź tu Frank! O mamo…
Wchodząc do pokoju stanął jak wryty. Przy łóżku jego miłości siedziała ona. Mało tego, w swej szczupłej dłoni trzymała tomik poezji, który on przyniósł tu wcześniej. Coś w nim umarło. Był przerażony, choć pierwszy raz od dawna nie czuł się jak intruz. Gerard kochał jego, nie ją.
Kobieta odwróciła się powoli na dźwięk szybkich kroków przybysza. Spojrzała mu prosto w oczy, a jej wzrok nie emanował ani jedną pozytywną emocją. Zacisnęła smukłe palce na niewielkim tomiku, jak gdyby chciała go zniszczyć tym jednym gestem.
- Widzę, że nic do ciebie ostatnio nie dotarło. – Powiedziała powoli cedząc każdy wyraz.
Frank milczał. Nie miał ochoty wdawać się z nią w potyczki słowne.
- Nie masz mi nic do powiedzenia? – zapytała unosząc jedną brew.
- Nie, nie mam pani nic do powiedzenia. – Odparł cicho lecz zdecydowanie.
- W porządku. – Stwierdziła. – Wobec tego znów ja ci coś powiem. – Wstała z krzesełka i położyła książkę w nogach Gerarda. Podeszła do masywnego łóżka i oparła się o nie. – Nie zamierzam odpuszczać Gee. To ja pierwsza go pokochałam i to ja z nim zostanę.
Czemu jesteś taka uparta Kate…? Mało masz znaków na niebie i ziemi, że między nami się już nie ułoży?
- Zostaniesz z nim kosztem własnego szczęścia? – zapytał spokojnie Frank. – Kosztem jego szczęścia? On już cię nie kocha Katelyn. Mam ci to uświadomić dosadniej?
- Nie. – Przerwała mu. W jej oczach wezbrały łzy. – Wiem o wszystkim. Ale nie zamierzam odpuszczać. Wybaczę mu, jestem w stanie to zrobić.
- Ale on nie chce twojego wybaczenia Kate! – krzyknął zdesperowany Frank. – Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? On wybrał mnie. Zrobił to już dawno temu. To ze mną rozmawiał o sprawie nad którą pracował, to ze mną wyjechał wtedy, przed świętami, ze mną spędził noc tuż przed wypadkiem i to ze mną pragnął żyć! Po prostu nie zdążył ci tego powiedzieć. Zabrakło mu odwagi, owszem. Jednak ja go rozumiem. Nie jesteś łatwą kobietą, nie zrozumiałabyś.
W końcu Frankie! Mi zabrakło odwagi, ale nie tobie… Zawsze to mi się w tobie podobało. To zdecydowanie, ta determinacja. Gdybym tylko mógł ci teraz jakoś pomóc…
- Przestań! – wrzasnęła powstrzymując szloch. – Kochaliśmy się zanim ty nie wkroczyłeś w nasze życie! Byliśmy naprawdę szczęśliwi… - ukryła twarz w dłoniach, nie chcąc, by Frank widział jej rozpacz. Nie planowała rozklejać się do tego stopnia, jednak nie miała wyjścia. – Jednak teraz, teraz miarka się przebrała. Nie powinieneś tu przychodzić, miałeś zostawić go w spokoju. Doigrałeś się mały. – Otarła mokre oczy, po czym spojrzała na niego nienawistnym wzrokiem.
Kate nie… Nie rób mu krzywdy. Ja go kocham! Zaraz… dlaczego jest tak widno? Co tu się dzieje? Co? Czy… czy ja widzę? To mnie oślepia, to światło, ta jasność… No dalej, niech coś się wyostrzy. Tym razem to nie żadna fatamorgana, wiem to. Odzyskuję wzrok. Na suficie są kasetony! Tak, to szpitalny sufit! Och, dzięki ci Boże! Zaraz się chyba popłaczę ze szczęścia. Hej, obudziłem się… Dlaczego tego nie widzicie! Spójrzcie na mnie! Frank! Katelyn! Ja żyję!
- O czym ty mówisz? – zapytał zaniepokojony Frank.
- Myślisz, że odsiedziałeś już wszystkie swoje przewinienia? – odparła pytaniem na pytanie. – Myślisz, że odkupiłeś już wszystkie winy? – zmrużyła swe niebieskie oczy.
- Tak… - Odpowiedział niepewnym tonem.
- Będąc na zwolnieniu warunkowym nie przestrzegałeś do końca zasad. Wolałeś włóczyć się z Gerardem, kilka razy nie wróciłeś do więzienia. Nie uważasz, że to wystarczający powód do zerwania umowy? – mówiąc to zbliżała się do niego powoli.
- Komendant wiedział o wszystkim i przyzwolił na to. Nie wiem o co ci chodzi. – Powiedział twardo Frank.
- Tak się składa, że komendant Hunter stał się ostatnio moim dobrym znajomym. – Mruknęła Kate. – Wystarczyła jedna rozmowa. Żegnaj Frankie.
Po tych słowach do sali wkroczyło dwóch policjantów z owym komendantem na czele. Złapali Franka z obydwu stron, tak, by nie mógł się ruszyć.
- Nie macie prawa! – krzyknął chłopak.
- Tak uważasz? – zapytał go Hunter. Jego twarz wprost emanowała nienawiścią. Szybkim ruchem wyjął broń spod kurtki Franka. – Och, a to co? Czyżby broń? Chyba nielegalna, prawda?
Frankowi zrobiło się słabo. Przecież ten pistolet nie należał do niego. Nigdy wcześniej nie widział go na oczy! Wrabiali go! Zarówno Hunter jak i Katelyn pragnęli go unieszkodliwić. I nagle wszystko stało się jasne… To Hunter maczał palce w całej tej sprawie. W całej tej sprawie ze śmiercią tej dziewczyny. Jednak to nie o tę śmierć tak naprawdę chodziło. Za tą sprawą kryje się znacznie więcej. Wiedział o tym już po rozmowie z Paulem. Jednak teraz wie, że za tą sprawą stoi Hunter. Zbiry, które postrzeliły Gerarda... W tym także maczał palce.
- Na każdego znajdzie się paragraf mały. – Powiedziała zwycięskim tonem Kate. – Już nic nie możesz zrobić.
- Frank… - nagle cała piątka usłyszała znajomy, choć tak dawno nie słyszany głos. – Frank… - Gerard powtórzył bardziej zdecydowanie wpatrując się mętnym wzrokiem w pojmanego chłopaka.
- Gerard! – wykrzyknął Frank próbując wyszarpać się z uścisku policjantów. – Gerard!
- Najdroższy! – Katelyn rzuciła się do leżącego na łóżku komisarza. Zaczęła gładzić go po policzkach i całować jego twarz.
- Kate… - zaczął Gee słabym głosem. – Kate przestań… Daj mi spokój, Kate… - Próbował wyrwać się spod jej rąk, jednak był na to zbyt wyczerpany. Myślał intensywnie nad tym co usłyszał przed chwilą. Nad podłością Huntera i Kate. Nie rozumiał z tego zbyt wiele, wiedział jednak, że z całego serca nienawidził ich obojga.
- Gerard! Musze ci coś powiedzieć! Gerard! – Frank krzyczał jak opętany pragnąc, by Gee usłyszał wszystko to, czego zdążył się dowiedzieć. Żałował, że nikomu nie przekazał swojej wiedzy. Nikt nie przekaże tego Gerardowi… Nikt nie sprawi, by Way dopiął swego i wygrał z Hunterem. Czuł się największym przegranym w swoim życiu.
- Frank… - Gerard odpowiedział słabym głosem. – Frank… kocham cię. – Wysapał zmęczony.
- I ja ciebie kocham Gerard. – Powiedział chłopak tłumiąc łzy.
- Dość tego. – Przerwał im Hunter. – Wyprowadzić go.
- Frank… - jęknął Gee. – Zostawcie go…
- Cicho kochanie, to zły człowiek… - Katelyn zaczęła go uspokajać.
- Daj mi spokój! – żachnął się Gee. – Nic o nim nie wiesz… Frank… - jęczał cienkim głosem.
- Gerard! - krzyczał Frank. – Gerard uważaj na nich, to źli ludzie! Gerard!
W pewnym momencie mężczyzna zniknął mu z oczu. Razem z załzawionymi oczami Katelyn i kpiącym uśmieszkiem Huntera. Wyrywał się, wierzgał, kopał funkcjonariuszy, jednak nic to nie dało. Wychodząc w ten sposób ze szpitala zwracał na siebie uwagę pacjentów, ich rodzin oraz całego personelu szpitalnego. Nie miało to znaczenia. Stał się pionkiem w tej marnej grze i w tym momencie uświadomił sobie, że zawsze nim był. Zawsze był tylko kimś, kim można się wysłużyć. Zabawić, a później porzucić.
Łzy przesłaniały mu widok. Stały się zasłoną oddzielającą go od reszty świata. Nie było mu z tym dobrze. Płacz zawsze był oznaką słabości. A on, Frank… czy był słaby? Widocznie był na tyle słaby, by dać się złapać. Chociaż… ci ludzie dorwali by go wszędzie. Więc może dobrze się stało, że nie zobaczy już więcej Gerarda. Oszczędzi mu to niebezpieczeństwa. Pośród całkowitego zamroczenia spowodowanego łzami oraz silnymi emocjami zdołał zobaczyć w oddali rudą czuprynę nachylającą się nad wózkiem z lekami.
- Sally! – krzyknął głośno. – Sally!
Kobieta zauważyła go i stanęła zdumiona tym widokiem.
- Frank? – powiedziała podbiegłszy do niego. – Co się stało?
- Nie pytaj. Jestem niewinny. Gerard się obudził. Musisz zawołać lekarzy. – Wydyszał zmęczony całą sytuacją.
- Dobrze. A co z tobą? – zapytała troskliwym, matczynym tonem. Matka…
- Nie wiem. Nieważne. Jakoś sobie poradzę. – Odparł ciężko. Jego mama…
- Wszystko będzie dobrze Frankie. – To powiedziawszy pocałowała go w czoło.
- Dziękuje ci za wszystko Sally. Opiekuj się Gerardem. Przekaż mu, że go kocham i że zawsze w niego wierzyłem. I… Scroutch, powiedz mu o nim. Powiedz, że byłem u niego i że to grubsza sprawa. I że niebieski gość od Kate jest w to zamieszany. Powiedz mu to jak będzie sam. – Skończył zastanawiając się czy postąpił słusznie wciągając Sally w całą sprawę. Była jego ostatnią deską ratunku. Starał się maksymalnie zaszyfrować całą wiadomość, tak, by te dwa matoły nie zrozumiały.
- Wystarczy. Idziemy Iero. – Burknął jeden ściskając mocniej jego ramię.
- Ała… - syknął Frank.
- Obiecuję, że mu powiem. – Przyrzekła Sally. – Trzymaj się mały.
- Ty także Sally. Do widzenia. – To powiedziawszy pozwolił, by funkcjonariusze wyprowadzili go z budynku.
      Przed szpitalem czekał na niego radiowóz. Zapakowali go do środka i zamknęli drzwi przekreślając tym samym całe jego nowe życie. Frank dobrze wiedział, że nie jedzie do więzienia. Zaczął powoli robić rachunek sumienia… 
 

5 komentarzy:

  1. O ja... :O Świetny rozdział (jak i całe opowiadanie xd)

    OdpowiedzUsuń
  2. Boze. Nie wiem co powiedziec. Znalazlam Twoje opowiadanie dzisiaj i przeczytalam je cale jednym tchem. Ostatnie rozdzialy wyszly Ci fantastycznie. Wrecz cala skalalam z nerow czytajac to. Strasznie sciska za serce. Po prostu cudowne. Dokoncz to, pisz dalej. Musisz bo inaczej znajde Cie i udusze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój boże, mam nadzieję, że nie zrobią mu nic złego :/ Niech on ucieknie, albo coś XD Nie podoba mi się fakt, ze ich historia mogłaby zakończyć swój bieg w taki spokój, a przecież tyle rzeczy nadal jest do wyjaśnienia... Frerard fighting! ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Woah! Nie trzymaj tak w niepewności! Strasznie to brzmi... Ten rachunek sumienia... A tak swoją drogą, to chyba do tej historii by pasował dopisek "Zbieżność osób i nazwisk przypadkowa". No bo tak jest, nie :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Człowieku pisz dalej, bo to jest zajebiste!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń