For the one who will be King
Is the watcher in the ring
It is you. It is you...
- Długo się znacie? -
pielęgniarka spojrzała na Franka znad talerze nijakiej w smaku
zupy.
- Kilka miesięcy. - Bąknął
mężczyzna nie przerywając łapczywego połykania gorącego naparu.
Nawet nie sądził, że był aż tak głodny.
- Pan Gerard ma zdaje się
narzeczoną. – Powiedziała, wciąż mierząc małego bruneta
przenikliwym wzrokiem.
- Owszem, ma. - Frankie
przerwał jedzenie i również na nią spojrzał.
Patrzyli na siebie przez
dobrą chwilę. Jak gdyby nawzajem próbowali pokonać się własnym
wzrokiem. Mężczyzna nie znał intencji pielęgniarki, jednak czuł,
że ta już dawno domyśliła się jakie relacje łączą go z
Gerardem. Miał to gdzieś, jednak nie chciał słuchać pouczeń od
obcych osób. Miał dość pouczania w swoim życiu.
- Życzę wam jak najlepiej,
jednak ta kobieta łatwo się nie podda. – Stwierdziła w końcu
wzruszając ramionami.
- Co ma pani na myśli? –
zainteresował się Frank.
- Jestem Sally. –
Powiedziała wyciągając do niego rękę ponad stołem.
- Frank. – Chłopak
uścisnął jej dłoń. Była silna, a jej palce zdobiły liczne
pierścionki. Frank zastanowił się czy ściąga je za każdym
razem, gdy ubiera lateksowe rękawiczki.
- Widziałam ją tu kilka
razy. Ona kocha pana Waya. – Powiedziała. – Wydawała mi się
być taka pewna siebie, jednak coś mąciło jej spokój i nie był
to stan zdrowia jej mężczyzny. Było to coś innego. Coś, co
dręczyło ją od środka. Wyglądała na zmęczoną i przegraną.
Domyślam się, że przegrała z tobą. – Uśmiechnęła się lekko
do Franka.
- W zasadzie to wygrała. –
Chłopak odparł słabym uniesieniem kącików ust. – To ja muszę
się tu ukrywać, to ja nie mogę spotykać się z Gerardem. Ona ma
do tego pełne prawo, ale ja nie.
- Ale to ty masz serce tego
faceta, a nie ona. – Stwierdziła zdecydowanym tonem Sally.
- Skąd wiesz? – zdziwił
się Frankie.
Kobieta skończyła jeść i
odłożyła łyżkę do pustego talerza. Oparła swe ozdobione palce
o blat stołu nachylając się przy tym do chłopaka.
- Pracuję tu już na tyle
długo, by widzieć takie rzeczy. Pacjenci w śpiączce, choć z
pozoru nie reagują, wyczuwają obecność osób, które naprawdę
kochają i na których naprawdę im zależy. To tylko kwestia czasu,
aż pan Way zacznie reagować na twój głos. On poznaje, słyszy,
choć nie może tego okazać. Jest uwięziony w swoim ciele. Jednak
wkrótce znajdzie sposób, by się z niego uwolnić i zacząć nad
nim panować. Lekarze by mnie wyśmiali, jednak ja wiem, że mam
rację. – Mrugnęła do niego porozumiewawczo. – Mogę się
założyć, że to dzięki tobie on się obudzi.
- Tak myślisz? – zapytał
zdumiony Frank. Prawdę mówiąc mile połechtały go słowa
pielęgniarki.
- Jestem tego pewna. –
Stwierdziła. – No już, kończ jedzenie, bo nie chce stracić na
ciebie całej przerwy.
Chłopak złapał za łyżkę
i znów pałaszował niczym czterolatek. Coś go jednak tknęło i
zapragnął zadać jej jeszcze jedno pytanie.
- Mogę cię jeszcze o coś
zapytać?
- Jeśli musisz. – Sally
oglądała swoje pomalowane na czerwono paznokcie.
- Czemu tak dobrze
tolerujesz homoseksualistów? – po wypowiedzeniu tych słów
stwierdził, że źle to ujął.
- A można ich źle
tolerować? – zaśmiała się. – Można ich chyba nie tolerować.
Mój syn jest gejem. Dzięki niemu nauczyłam się, że nie każdy
musi być taki jak wszyscy i zdarzają się wyjątki. – Odparła
lekkim tonem.
- Pozdrów syna i powiedz,
że ma świetną matkę. – Frank uśmiechnął się słabo na myśl
o swojej matce. Wyrzucił z głowy jej obraz i dokończył posiłek.
***
Po skończonym obiedzie
poszedł prosto do sali, na której leżał Gerard. Wciąż miał w
głowie to, co powiedziała mu Sally. Wygrał serce komisarza… To
brzmiało tak niewiarygodnie, tak cudownie zarazem. Czy te kilka
miesięcy temu byłby w stanie choćby wyobrazić sobie ich uczucie?
Pamiętał jak bardzo bał się spojrzeć prawdzie w oczy. Choć
musiał przyznać, że Way podobał mu się od początku.
Coś tu jest nie tak…
Katelyn nie powinna tu przychodzić. Przecież Frank miał zaraz
wrócić. Oni nie mogą się spotkać. Jak go ostrzec? Cholera jasna,
dlaczego nie mogę po prostu otworzyć oczu, wstać i wyjść?! Czuję
się taki bezsilny, taki niepotrzebny… O mamo. Czy to są kroki
Franka? Nie!!! Idź stąd, ona tu jest! Nie wchodź tu Frank! O mamo…
Wchodząc do pokoju stanął
jak wryty. Przy łóżku jego miłości siedziała ona. Mało tego, w
swej szczupłej dłoni trzymała tomik poezji, który on przyniósł
tu wcześniej. Coś w nim umarło. Był przerażony, choć pierwszy
raz od dawna nie czuł się jak intruz. Gerard kochał jego, nie ją.
Kobieta odwróciła się
powoli na dźwięk szybkich kroków przybysza. Spojrzała mu prosto w
oczy, a jej wzrok nie emanował ani jedną pozytywną emocją.
Zacisnęła smukłe palce na niewielkim tomiku, jak gdyby chciała go
zniszczyć tym jednym gestem.
- Widzę, że nic do ciebie
ostatnio nie dotarło. – Powiedziała powoli cedząc każdy wyraz.
Frank milczał. Nie miał
ochoty wdawać się z nią w potyczki słowne.
- Nie masz mi nic do
powiedzenia? – zapytała unosząc jedną brew.
- Nie, nie mam pani nic do
powiedzenia. – Odparł cicho lecz zdecydowanie.
- W porządku. –
Stwierdziła. – Wobec tego znów ja ci coś powiem. – Wstała z
krzesełka i położyła książkę w nogach Gerarda. Podeszła do
masywnego łóżka i oparła się o nie. – Nie zamierzam odpuszczać
Gee. To ja pierwsza go pokochałam i to ja z nim zostanę.
Czemu jesteś taka uparta
Kate…? Mało masz znaków na niebie i ziemi, że między nami się
już nie ułoży?
- Zostaniesz z nim kosztem
własnego szczęścia? – zapytał spokojnie Frank. – Kosztem jego
szczęścia? On już cię nie kocha Katelyn. Mam ci to uświadomić
dosadniej?
- Nie. – Przerwała mu. W
jej oczach wezbrały łzy. – Wiem o wszystkim. Ale nie zamierzam
odpuszczać. Wybaczę mu, jestem w stanie to zrobić.
- Ale on nie chce twojego
wybaczenia Kate! – krzyknął zdesperowany Frank. – Czy ty
naprawdę nic nie rozumiesz? On wybrał mnie. Zrobił to już dawno
temu. To ze mną rozmawiał o sprawie nad którą pracował, to ze
mną wyjechał wtedy, przed świętami, ze mną spędził noc tuż
przed wypadkiem i to ze mną pragnął żyć! Po prostu nie zdążył
ci tego powiedzieć. Zabrakło mu odwagi, owszem. Jednak ja go
rozumiem. Nie jesteś łatwą kobietą, nie zrozumiałabyś.
W końcu Frankie! Mi
zabrakło odwagi, ale nie tobie… Zawsze to mi się w tobie
podobało. To zdecydowanie, ta determinacja. Gdybym tylko mógł ci
teraz jakoś pomóc…
- Przestań! – wrzasnęła
powstrzymując szloch. – Kochaliśmy się zanim ty nie wkroczyłeś
w nasze życie! Byliśmy naprawdę szczęśliwi… - ukryła twarz w
dłoniach, nie chcąc, by Frank widział jej rozpacz. Nie planowała
rozklejać się do tego stopnia, jednak nie miała wyjścia. –
Jednak teraz, teraz miarka się przebrała. Nie powinieneś tu
przychodzić, miałeś zostawić go w spokoju. Doigrałeś się mały.
– Otarła mokre oczy, po czym spojrzała na niego nienawistnym
wzrokiem.
Kate nie… Nie rób mu
krzywdy. Ja go kocham! Zaraz… dlaczego jest tak widno? Co tu się
dzieje? Co? Czy… czy ja widzę? To mnie oślepia, to światło, ta
jasność… No dalej, niech coś się wyostrzy. Tym razem to nie
żadna fatamorgana, wiem to. Odzyskuję wzrok. Na suficie są
kasetony! Tak, to szpitalny sufit! Och, dzięki ci Boże! Zaraz się
chyba popłaczę ze szczęścia. Hej, obudziłem się… Dlaczego
tego nie widzicie! Spójrzcie na mnie! Frank! Katelyn! Ja żyję!
- O czym ty mówisz? –
zapytał zaniepokojony Frank.
- Myślisz, że odsiedziałeś
już wszystkie swoje przewinienia? – odparła pytaniem na pytanie.
– Myślisz, że odkupiłeś już wszystkie winy? – zmrużyła swe
niebieskie oczy.
- Tak… - Odpowiedział
niepewnym tonem.
- Będąc na zwolnieniu
warunkowym nie przestrzegałeś do końca zasad. Wolałeś włóczyć
się z Gerardem, kilka razy nie wróciłeś do więzienia. Nie
uważasz, że to wystarczający powód do zerwania umowy? – mówiąc
to zbliżała się do niego powoli.
- Komendant wiedział o
wszystkim i przyzwolił na to. Nie wiem o co ci chodzi. –
Powiedział twardo Frank.
- Tak się składa, że
komendant Hunter stał się ostatnio moim dobrym znajomym. –
Mruknęła Kate. – Wystarczyła jedna rozmowa. Żegnaj Frankie.
Po tych słowach do sali
wkroczyło dwóch policjantów z owym komendantem na czele. Złapali
Franka z obydwu stron, tak, by nie mógł się ruszyć.
- Nie macie prawa! –
krzyknął chłopak.
- Tak uważasz? – zapytał
go Hunter. Jego twarz wprost emanowała nienawiścią. Szybkim ruchem
wyjął broń spod kurtki Franka. – Och, a to co? Czyżby broń?
Chyba nielegalna, prawda?
Frankowi zrobiło się
słabo. Przecież ten pistolet nie należał do niego. Nigdy
wcześniej nie widział go na oczy! Wrabiali go! Zarówno Hunter jak
i Katelyn pragnęli go unieszkodliwić. I nagle wszystko stało się
jasne… To Hunter maczał palce w całej tej sprawie. W całej tej
sprawie ze śmiercią tej dziewczyny. Jednak to nie o tę śmierć
tak naprawdę chodziło. Za tą sprawą kryje się znacznie więcej.
Wiedział o tym już po rozmowie z Paulem. Jednak teraz wie, że za
tą sprawą stoi Hunter. Zbiry, które postrzeliły Gerarda... W tym
także maczał palce.
- Na każdego znajdzie się
paragraf mały. – Powiedziała zwycięskim tonem Kate. – Już nic
nie możesz zrobić.
- Frank… - nagle cała
piątka usłyszała znajomy, choć tak dawno nie słyszany głos. –
Frank… - Gerard powtórzył bardziej zdecydowanie wpatrując się
mętnym wzrokiem w pojmanego chłopaka.
- Gerard! – wykrzyknął
Frank próbując wyszarpać się z uścisku policjantów. – Gerard!
- Najdroższy! – Katelyn
rzuciła się do leżącego na łóżku komisarza. Zaczęła gładzić
go po policzkach i całować jego twarz.
- Kate… - zaczął Gee
słabym głosem. – Kate przestań… Daj mi spokój, Kate… -
Próbował wyrwać się spod jej rąk, jednak był na to zbyt
wyczerpany. Myślał intensywnie nad tym co usłyszał przed chwilą.
Nad podłością Huntera i Kate. Nie rozumiał z tego zbyt wiele,
wiedział jednak, że z całego serca nienawidził ich obojga.
- Gerard! Musze ci coś
powiedzieć! Gerard! – Frank krzyczał jak opętany pragnąc, by
Gee usłyszał wszystko to, czego zdążył się dowiedzieć.
Żałował, że nikomu nie przekazał swojej wiedzy. Nikt nie
przekaże tego Gerardowi… Nikt nie sprawi, by Way dopiął swego i
wygrał z Hunterem. Czuł się największym przegranym w swoim życiu.
- Frank… - Gerard
odpowiedział słabym głosem. – Frank… kocham cię. – Wysapał
zmęczony.
- I ja ciebie kocham Gerard.
– Powiedział chłopak tłumiąc łzy.
- Dość tego. – Przerwał
im Hunter. – Wyprowadzić go.
- Frank… - jęknął Gee.
– Zostawcie go…
- Cicho kochanie, to zły
człowiek… - Katelyn zaczęła go uspokajać.
- Daj mi spokój! –
żachnął się Gee. – Nic o nim nie wiesz… Frank… - jęczał
cienkim głosem.
- Gerard! - krzyczał
Frank. – Gerard uważaj na nich, to źli ludzie! Gerard!
W pewnym momencie mężczyzna
zniknął mu z oczu. Razem z załzawionymi oczami Katelyn i kpiącym
uśmieszkiem Huntera. Wyrywał się, wierzgał, kopał
funkcjonariuszy, jednak nic to nie dało. Wychodząc w ten sposób ze
szpitala zwracał na siebie uwagę pacjentów, ich rodzin oraz całego
personelu szpitalnego. Nie miało to znaczenia. Stał się pionkiem w
tej marnej grze i w tym momencie uświadomił sobie, że zawsze nim
był. Zawsze był tylko kimś, kim można się wysłużyć. Zabawić,
a później porzucić.
Łzy przesłaniały mu
widok. Stały się zasłoną oddzielającą go od reszty świata. Nie
było mu z tym dobrze. Płacz zawsze był oznaką słabości. A on,
Frank… czy był słaby? Widocznie był na tyle słaby, by dać się
złapać. Chociaż… ci ludzie dorwali by go wszędzie. Więc może
dobrze się stało, że nie zobaczy już więcej Gerarda. Oszczędzi
mu to niebezpieczeństwa. Pośród całkowitego zamroczenia
spowodowanego łzami oraz silnymi emocjami zdołał zobaczyć w
oddali rudą czuprynę nachylającą się nad wózkiem z lekami.
- Sally! – krzyknął
głośno. – Sally!
Kobieta zauważyła go i
stanęła zdumiona tym widokiem.
- Frank? – powiedziała
podbiegłszy do niego. – Co się stało?
- Nie pytaj. Jestem
niewinny. Gerard się obudził. Musisz zawołać lekarzy. –
Wydyszał zmęczony całą sytuacją.
- Dobrze. A co z tobą? –
zapytała troskliwym, matczynym tonem. Matka…
- Nie wiem. Nieważne. Jakoś
sobie poradzę. – Odparł ciężko. Jego mama…
- Wszystko będzie dobrze
Frankie. – To powiedziawszy pocałowała go w czoło.
- Dziękuje ci za wszystko
Sally. Opiekuj się Gerardem. Przekaż mu, że go kocham i że zawsze
w niego wierzyłem. I… Scroutch, powiedz mu o nim. Powiedz, że
byłem u niego i że to grubsza sprawa. I że niebieski gość od
Kate jest w to zamieszany. Powiedz mu to jak będzie sam. –
Skończył zastanawiając się czy postąpił słusznie wciągając
Sally w całą sprawę. Była jego ostatnią deską ratunku. Starał
się maksymalnie zaszyfrować całą wiadomość, tak, by te dwa
matoły nie zrozumiały.
- Wystarczy. Idziemy Iero. –
Burknął jeden ściskając mocniej jego ramię.
- Ała… - syknął Frank.
- Obiecuję, że mu powiem.
– Przyrzekła Sally. – Trzymaj się mały.
- Ty także Sally. Do
widzenia. – To powiedziawszy pozwolił, by funkcjonariusze
wyprowadzili go z budynku.
Przed
szpitalem czekał na niego radiowóz. Zapakowali go do środka i
zamknęli drzwi przekreślając tym samym całe jego nowe życie.
Frank dobrze wiedział, że nie jedzie do więzienia. Zaczął powoli
robić rachunek sumienia…
O ja... :O Świetny rozdział (jak i całe opowiadanie xd)
OdpowiedzUsuńBoze. Nie wiem co powiedziec. Znalazlam Twoje opowiadanie dzisiaj i przeczytalam je cale jednym tchem. Ostatnie rozdzialy wyszly Ci fantastycznie. Wrecz cala skalalam z nerow czytajac to. Strasznie sciska za serce. Po prostu cudowne. Dokoncz to, pisz dalej. Musisz bo inaczej znajde Cie i udusze.
OdpowiedzUsuńMój boże, mam nadzieję, że nie zrobią mu nic złego :/ Niech on ucieknie, albo coś XD Nie podoba mi się fakt, ze ich historia mogłaby zakończyć swój bieg w taki spokój, a przecież tyle rzeczy nadal jest do wyjaśnienia... Frerard fighting! ♥
OdpowiedzUsuńWoah! Nie trzymaj tak w niepewności! Strasznie to brzmi... Ten rachunek sumienia... A tak swoją drogą, to chyba do tej historii by pasował dopisek "Zbieżność osób i nazwisk przypadkowa". No bo tak jest, nie :P
OdpowiedzUsuńCzłowieku pisz dalej, bo to jest zajebiste!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń