It's not always rainbows and butterflies
It's not always rainbows and butterflies
W oddali majaczyły mu niebieskie światła policyjnych
kogutów. Podekscytowany mocniej zacisnął ręce na kierownicy i odetchnął głęboko
starając się uspokoić rozszalałe z emocji serce. Jego pierwsza sprawa, pierwsze
zlecenie, jakie otrzymał. Pokręcił lekko głową. Przestępstwo miało miejsce we
wschodniej części miasta. Brudnej, zaniedbanej i obskurnej. Zaparkował w
pobliżu, niedbale obijając zderzakiem o krawężnik. Zaklął pod nosem, wiedząc,
iż na karoserii pojawi się kolejna rysa. Przez chwilę nie wysiadał z auta
wpatrując się w migoczące lampy oraz białą karetkę pogotowia. Lekarze zawsze
muszą przyjeżdżać, niezależnie czy ofiara żyje, czy też nie. Wyjął z paczki
papierosa, włożył go do ust i potarł zapałką o pudełko, by móc ją odpalić. Przyłożył ogień do końca rurki i
gdy ta rozżarzyła się potrząsnął zapałką, by ogień zgasł. Zaciągnął się raz,
później drugi. Jedyne od czego był teraz uzależniony to kawa i papierosy.
Katelyn wiele razy namawiała go, by rzucił to w cholerę, ale nie potrafił.
Kochał zaciągać się brudnym dymem, kochał to ciepło w płucach. Nieważne, że te
wyglądały koszmarnie. Gerard nie przejmował się swoim wyglądem. Nie to, że był
jakimś brudasem. Po prostu ubierał się zwyczajnie, nie zastanawiając się nad
tym czy prezentuje się dobrze, czy też nie. Nie interesowały go trendy w modzie
czy częste zmiany fryzury. Od kiedy pamiętał nosił skórzaną kurtkę i ciężkie
buty. Pokręcił lekko głową, po czym wyrzucił papierosa przez okno i wyszedł z
samochodu. Wprawdzie mogłem wyjść i wtedy go wyrzucić, pomyślał. Denerwował
się, myślał o głupotach, a teraz musiał się skoncentrować, by dobrze wypaść
przed starszymi kolegami. Szybkim, ciężkim krokiem ruszył w stronę miejsca,
gdzie popełniono przestępstwo.
Grupka policjantów stała zgromadzona w jednym punkcie.
Wpatrywali się uporczywie w ziemię, jednak Gerard wiedział co się tam naprawdę
znajduje. Rozejrzał się dookoła. Okolica była paskudna. Ślepa ceglana ściana
budynku uniemożliwiała drogę ucieczki. Wszędzie było mokro, a wilgotne, stare
kartony walały się dookoła. Za wysoką siatką znajdowała się szkoła. Jego
szkoła. Niemiłe wspomnienie, stwierdził krzywiąc się lekko. Podszedł bliżej i
dotknął ramienia Boba.
- O, jesteś stary. – Mężczyzna podał mu dłoń. Gerard
uścisnął ją po męsku. – Zobacz tylko na to. – Mruknął wskazując palcem na
zwłoki.
Dziewczyna. Piękna dziewczyna. I tak cholernie młoda. Ile
mogła mieć lat? Siedemnaście? Na pewno nie więcej. Twarz miała zakrwawioną,
ciało posiniaczone. Rozpięte spodnie zsunięte były na okolice kolan. Blada i
zimna. Nieżywa. Gerardowi zrobiło się niedobrze. Nigdy wcześniej nie widział
trupa. Coś w nim drgnęło, coś chwyciło go za serce. To podobno nigdy nie był
przyjemny widok. Jednak można się do niego przyzwyczaić. Do wszystkiego można
przywyknąć, powtarzał sobie w duchu chcąc zmobilizować się do racjonalnego
myślenia. Była taka młoda…
- Wszystko w porządku? – Bob spojrzał na niego niepewnie.
– Dziwnie zbladłeś.
- Zawsze jestem blady. – Mruknął Gerard w odpowiedzi nie
mogąc oderwać wzroku od martwej nastolatki.
- O tak, pijesz zdecydowanie za dużo kawy. – Odparował
kolega. Gerard spojrzał na niego z poirytowaniem. Stali nad ciałem, zgwałconym,
zbrukanym ciałem młodej dziewczyny, a on pieprzył mu o szkodliwości kofeiny? Gerard
dobrze wiedział, że Bob ma problemy z alkoholem. Nie skomentował tego jednak w
żaden sposób. – Dobra, wersja wydarzeń jest taka. – Dotknął jego ramienia i
popchnął delikatnie w kierunku ceglanej ściany. Pracownicy prosektorium dostali
wolną rękę. – Dziewczyna uciekała przed siebie, zapewne na oślep, bo nikt przy
zdrowych zmysłach nie spieprzał by tutaj. Na ścianie są jej odciski palców,
więc prawdopodobnie szukała jakiejś drogi ucieczki. Te same ślady są także na
koszach na śmieci oraz na siatce. Próbowała się wspinać i prawie udało jej się
uciec. Morderca jednak dopadł ją, zgwałcił, a potem brutalnie pobił.
- Macie jakieś podejrzenia? – zapytał unosząc lekko brew.
- Tylko ogólny zarys sytuacji. Dziewczyna miała przy
sobie legitymację szkolną, telefon, bilet miesięczny i jakieś drobne. Nie
sądzę, żeby chodziło o napad w celu rabunkowym, bo nic nie zostało skradzione.
– Bob włożył ręce do kieszeni znoszonej wiatrówki. Noc była wyjątkowo chłodna.
- Skoro ją dotykał na ciele ofiary powinny być jakieś
ślady. – Gerard spojrzał za swoje ramię. Pracownicy prosektorium chowali zwłoki
do czarnego worka. Przełknął ślinę. – Dlaczego oni zabierają ciało?
Sprawdziliście je dokładnie?
- Tu się pojawia problem stary. – Mruknął Bob. Spojrzał
najpierw na ceglany mur, później na kosze, a na końcu na siatkę i pokręcił
głową.
- Jaki problem? – mężczyzna nie bardzo rozumiał o co
chodziło.
- Przestępca działał w rękawiczkach. – Westchnął.
- Morderstwo z premedytacją? – zasugerował Gerard.
- Niewykluczone.
Zapadła cisza. Obydwaj wpatrywali się w ciemny worek, w
którym leżała już zmarła dziewczyna. Jak długo tu leżała? Czy gdyby ktoś
pojawił się szybciej zdołali by ją ocalić? Czy chciałaby żyć z tak okrutnym
wspomnieniem?
- Kto znalazł ciało? – zapytał po chwili.
- Bezdomny.
- Przesłuchaliście go?
- Powierzchownie. Alicia i Miles pojechali z nim na
komisariat. Mają dać znać jeśli dowiedzą się czegoś nowego. W każdym razie
koleś niewiele był w stanie powiedzieć. Nie co dzień znajduje się czyjeś zwłoki
na ulicy. – Bob skrzywił się lekko. – Zresztą, kiedy tu przyszedł ofiara już
nie żyła. Nikogo nie było w pobliżu.
- Podejrzana sprawa. – Mruknął Gerard rozglądając się
dookoła. Jego podekscytowanie szybko przerodziło się w przygnębienie. Przed
oczami miał skatowane ciało tej młodej dziewczyny. Taka bezbronna, drobna i
piękna osoba… Potrząsnął głową starając się odpędzić od siebie ten przeklęty
obraz. Jednak nie mógł. Z każdą kolejną chwilą ogarniał go coraz większy smutek
i złość. Zupełnie nie znał tej nastolatki. Ta jednak musiała tyle wycierpieć
przez te kilkanaście minut, może kilkadziesiąt… Jak długo to trwało? Ile
przyszło jej się męczyć? Ile leżała na tej mokrej drodze pragnąc śmierci, by
zapomnieć o krzywdzie jakiej doświadczyła?
- Wszystko okej? – Bob szturchnął go lekko.
- Tak. – Mruknął niepewnie.
- Pierwsza sprawa zawsze jest trudna. Ale potem jest już
lepiej. Naprawdę. – Mężczyzna poklepał go przyjaźnie po ramieniu. To jednak nie
przerwało natrętnych obrazów i myśli kłębiących się w głowie młodego policjanta.
- Ma rodzinę? Znaczy, miała?
- Tak, rodzice mieszkają w centrum miasta. Chyba są jacyś
dziani, sądząc po dzielnicy. Burżuazyjna patologia, rozumiesz. – Bob zaśmiał
się ze swojego dowcipu. Gerardowi nie było jednak do śmiechu.
- Jutro z nimi pogadam. Pokaż mi rzeczy tej dziewczyny. –
Poprosił.
Podeszli do kilku techników składających właśnie swój
sprzęt. Dźwięk zdejmowania silikonowych rękawiczek obrzydzał Gerarda i wzbudzał
w nim niepokój. To strzelanie i nieprzyjemny, chemiczny zapach…
- Hej Lauren, pokaż mi proszę przedmioty, jakie miała ze
sobą ofiara. – Bob podszedł do młodej, zgrabnej pracownicy laboratorium.
Przystawiał się do niej od kilku tygodni. Dziewczyna spojrzała na niego nieco
zmieszana, po czym podała mu woreczki, w których znajdowały się telefon,
legitymacja, bilet i drobniaki. Gerard ostrożnie wziął je do ręki i obejrzał
legitymację. Spisał adres, pod którym była zameldowana i oddał technikom
dowody.
- Jutro pojadę do jej rodziców. Porozmawiam z nimi. Być
może miała jakiś wrogów. – Mruknął chowając telefon do kieszeni.
- Może na tych rzeczach zachowały się jakieś ślady. –
Lauren obróciła w palcach komórkę. – Sprawdzimy to. – Dodała.
Czarny worek ze zwłokami leżał już w samochodzie.
Pracownicy prosektorium wsiedli do szoferki i odpalili silnik. Powoli, jakby
skradając się w mroku nocy odjechali z miejsca przestępstwa. Policja
zabezpieczała jeszcze ślady. Nie było ich zbyt wiele. Oprawca doskonale
przygotował się do tego czynu. Pytanie tylko, czy ta dziewczyna była jego
celem, czy jedynie przypadkową ofiarą? Czy może liczył na kogoś zupełnie
innego, a ona po prostu pokazała się na horyzoncie? Czy będzie więcej
morderstw?
Tej nocy długo nie mógł zasnąć. Wpatrywał się w biały
sufit swojego mieszkania żałując, że nie ma przy nim Katelyn. Ona by go
wsparła, pomogła. Nawet do niej nie zadzwonił. W zasadzie kiedy miał to zrobić?
Zasnął, gdy za oknem zaczynało świtać. Dręczyły go jednak koszmary, więc szybko
się obudził. Nie był wsypany, ani wypoczęty. Dziś czekała go przykra rozmowa.
Musi powiadomić rodziców tej dziewczyny o jej śmierci. Na policję wpłynęło
pewnie zgłoszenie o zaginięciu. Oni jednak nie mogliby go rozpatrzeć, przez
nieprzepisową liczbę godzin podczas których osoba była nieobecna. Co za
idiotyzm. Ktoś ginie, a oni muszą cierpliwie czekać ze wszczęciem poszukiwań.
Mocna kawa pobudziła go nieco. Wziął zimny prysznic, ubrał się i wyszedł z
mieszkania. Wsiadł do swojego starego auta i pomknął główną drogą do centrum.
Zatrzymał się przed sporym, ładnie wykończonym domem. Sprawdził dokładnie adres
i wyszedł z auta. Zapukał ostrożnie do drzwi szykując sobie odznakę, by
wygłosić standardowe powitanie. Drzwi otworzyła mu niska, drobna kobieta po
czterdziestce. Oczy miała podkrążone, włosy w nieładzie.
- Dzień dobry, komisarz śledczy Gerard Way – to
powiedziawszy pokazał jej odznakę. – przyszedłem żeby… - zamilknął na chwilę
widząc strach i przerażenie w oczach kobiety. – czy Clair Hudson to pani córka?
– upewnił się.
- Tak. – Odparła ledwie słyszalnie. – Co z nią? Gdzie
jest Clair?
- Pani córka… nie żyje. – Wydusił. Wiedział, że musi być
zimny i stanowczy. Wiedział to, ale nie mógł odnaleźć w sobie tej obojętności.
Kobieta spojrzała na niego przerażona, pobladła i zemdlała. Zdążył ją złapać w
ostatniej chwili. Otworzył szerzej drzwi i wniósł ją do mieszkania. Położył na
białej kanapie. W tym momencie do salonu wszedł jej mąż. Podbiegł prędko do
żony rzucając w stronę Gerarda zdumione spojrzenia.
- Kim pan jest do cholery i co tu się dzieje? – zapytał
starając się ocucić nieprzytomną kobietę.
- Jestem komisarzem śledczym. – Wyjaśnił pokazując
odznakę. – Państwa córka niestety nie żyje. – Dodał zmienionym tonem.
Twarz mężczyzny zamarła. W zasadzie cały zamarł. Przestał
cucić żonę i nie ruszał się choćby o milimetr. W końcu oparł łokcie o kolana i
ukrył twarz w dłoniach. Westchnął. W tym jednym, krótkim dźwięku było tyle
bólu. Poklepał żonę po bladym policzku. Ta zaczynała odzyskiwać świadomość.
Sięgnął po szklankę z wodą, która stała na stoliku i podał jej bez słowa.
Kobieta upiła drobny łyk i wybuchła histerycznym płaczem. Tulili się do siebie
pocieszając wzajemnie. Gerard czuł się jak intruz, który nie powinien tego
oglądać. Wiedział, że w tym momencie obwiniają tylko jego. Co w zasadzie nie
było przyjemne.
- Czy mógłbym zadać kilka pytań? – zapytał po chwili.
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona. Twarz miała czerwoną od łez. Jej mąż
odwrócił się w kierunku Gerarda i obdarzył go pogardliwym spojrzeniem. – Takie
są procedury. – Mruknął cicho.
- Dobrze. – Wydukała w końcu kobieta. – Proszę usiąść. –
Dodała wskazując na fotel.
- Czy Claire miała jakiś wrogów?
- Nie. – Odpowiedział zdecydowanie ojciec.
- Są państwo pewni?
- Oczywiście.
Przesłuchanie nie szło gładko i przyjemnie. Gerard był
jakby obcy, jakiś nieswój. Ci ludzie nie mogli się skupić, spadła na nich zbyt
przytłaczająca wiadomość. Pożegnał się z nimi, zapewniając, że postarają się
złapać mordercę. Dodał także, że ich zeznania mogą w znaczącym stopniu
przyczynić się do wyjaśnienia tej sprawy. Poprosił, by zgłosili się do
prosektorium, by potwierdzić tożsamość córki oraz na komisariat, by złożyć
pełne zeznania. Według obecnych Clair nie miała wrogów, owszem nie miała także
koleżanek, ale była raczej taka neutralna. Nikomu nie wchodziła w drogę,
starała się nie zawadzać. Typowa nastolatka z problemami. Powiedział im także,
iż technicy będą musieli przeszukać jej pokój. Mężczyzna ciskał w niego
gniewnymi spojrzeniami. Kobieta była bardziej rozmowna, aczkolwiek
wstrząśnięta. Wielu rzeczy nie mogła sobie przypomnieć, wiele rzeczy umknęło z
jej pamięci. Da im czas. Tego teraz potrzebują.
Gerard wyjechał stamtąd z przedziwnym uczuciem zmieszania
i zawstydzenia. Wszedł w ich życie z butami, obwieszczając tragiczną wiadomość,
a teraz oczekuje jeszcze więcej. Taka twoja rola bracie, pomyślał ironicznie.
Czekał go pracowity okres. Jednak teraz nie mógł już cieszyć się z nieszczęścia
drugiej osoby, choć nie myślał o tym w ten sposób. Wcześniej po prostu nie
zdawał sobie sprawy jak to wszystko wygląda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz