28 grudnia 2013

2.

It's not always rainbows and butterflies


   W oddali majaczyły mu niebieskie światła policyjnych kogutów. Podekscytowany mocniej zacisnął ręce na kierownicy i odetchnął głęboko starając się uspokoić rozszalałe z emocji serce. Jego pierwsza sprawa, pierwsze zlecenie, jakie otrzymał. Pokręcił lekko głową. Przestępstwo miało miejsce we wschodniej części miasta. Brudnej, zaniedbanej i obskurnej. Zaparkował w pobliżu, niedbale obijając zderzakiem o krawężnik. Zaklął pod nosem, wiedząc, iż na karoserii pojawi się kolejna rysa. Przez chwilę nie wysiadał z auta wpatrując się w migoczące lampy oraz białą karetkę pogotowia. Lekarze zawsze muszą przyjeżdżać, niezależnie czy ofiara żyje, czy też nie. Wyjął z paczki papierosa, włożył go do ust i potarł zapałką o pudełko, by móc  ją odpalić. Przyłożył ogień do końca rurki i gdy ta rozżarzyła się potrząsnął zapałką, by ogień zgasł. Zaciągnął się raz, później drugi. Jedyne od czego był teraz uzależniony to kawa i papierosy. Katelyn wiele razy namawiała go, by rzucił to w cholerę, ale nie potrafił. Kochał zaciągać się brudnym dymem, kochał to ciepło w płucach. Nieważne, że te wyglądały koszmarnie. Gerard nie przejmował się swoim wyglądem. Nie to, że był jakimś brudasem. Po prostu ubierał się zwyczajnie, nie zastanawiając się nad tym czy prezentuje się dobrze, czy też nie. Nie interesowały go trendy w modzie czy częste zmiany fryzury. Od kiedy pamiętał nosił skórzaną kurtkę i ciężkie buty. Pokręcił lekko głową, po czym wyrzucił papierosa przez okno i wyszedł z samochodu. Wprawdzie mogłem wyjść i wtedy go wyrzucić, pomyślał. Denerwował się, myślał o głupotach, a teraz musiał się skoncentrować, by dobrze wypaść przed starszymi kolegami. Szybkim, ciężkim krokiem ruszył w stronę miejsca, gdzie popełniono przestępstwo. 
   Grupka policjantów stała zgromadzona w jednym punkcie. Wpatrywali się uporczywie w ziemię, jednak Gerard wiedział co się tam naprawdę znajduje. Rozejrzał się dookoła. Okolica była paskudna. Ślepa ceglana ściana budynku uniemożliwiała drogę ucieczki. Wszędzie było mokro, a wilgotne, stare kartony walały się dookoła. Za wysoką siatką znajdowała się szkoła. Jego szkoła. Niemiłe wspomnienie, stwierdził krzywiąc się lekko. Podszedł bliżej i dotknął ramienia Boba.
- O, jesteś stary. – Mężczyzna podał mu dłoń. Gerard uścisnął ją po męsku. – Zobacz tylko na to. – Mruknął wskazując palcem na zwłoki.
Dziewczyna. Piękna dziewczyna. I tak cholernie młoda. Ile mogła mieć lat? Siedemnaście? Na pewno nie więcej. Twarz miała zakrwawioną, ciało posiniaczone. Rozpięte spodnie zsunięte były na okolice kolan. Blada i zimna. Nieżywa. Gerardowi zrobiło się niedobrze. Nigdy wcześniej nie widział trupa. Coś w nim drgnęło, coś chwyciło go za serce. To podobno nigdy nie był przyjemny widok. Jednak można się do niego przyzwyczaić. Do wszystkiego można przywyknąć, powtarzał sobie w duchu chcąc zmobilizować się do racjonalnego myślenia. Była taka młoda…
- Wszystko w porządku? – Bob spojrzał na niego niepewnie. – Dziwnie zbladłeś.
- Zawsze jestem blady. – Mruknął Gerard w odpowiedzi nie mogąc oderwać wzroku od martwej nastolatki.
- O tak, pijesz zdecydowanie za dużo kawy. – Odparował kolega. Gerard spojrzał na niego z poirytowaniem. Stali nad ciałem, zgwałconym, zbrukanym ciałem młodej dziewczyny, a on pieprzył mu o szkodliwości kofeiny? Gerard dobrze wiedział, że Bob ma problemy z alkoholem. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób. – Dobra, wersja wydarzeń jest taka. – Dotknął jego ramienia i popchnął delikatnie w kierunku ceglanej ściany. Pracownicy prosektorium dostali wolną rękę. – Dziewczyna uciekała przed siebie, zapewne na oślep, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie spieprzał by tutaj. Na ścianie są jej odciski palców, więc prawdopodobnie szukała jakiejś drogi ucieczki. Te same ślady są także na koszach na śmieci oraz na siatce. Próbowała się wspinać i prawie udało jej się uciec. Morderca jednak dopadł ją, zgwałcił, a potem brutalnie pobił.
- Macie jakieś podejrzenia? – zapytał unosząc lekko brew.
- Tylko ogólny zarys sytuacji. Dziewczyna miała przy sobie legitymację szkolną, telefon, bilet miesięczny i jakieś drobne. Nie sądzę, żeby chodziło o napad w celu rabunkowym, bo nic nie zostało skradzione. – Bob włożył ręce do kieszeni znoszonej wiatrówki. Noc była wyjątkowo chłodna.
- Skoro ją dotykał na ciele ofiary powinny być jakieś ślady. – Gerard spojrzał za swoje ramię. Pracownicy prosektorium chowali zwłoki do czarnego worka. Przełknął ślinę. – Dlaczego oni zabierają ciało? Sprawdziliście je dokładnie?
- Tu się pojawia problem stary. – Mruknął Bob. Spojrzał najpierw na ceglany mur, później na kosze, a na końcu na siatkę i pokręcił głową.
- Jaki problem? – mężczyzna nie bardzo rozumiał o co chodziło.
- Przestępca działał w rękawiczkach. – Westchnął.
- Morderstwo z premedytacją? – zasugerował Gerard.
- Niewykluczone.
   Zapadła cisza. Obydwaj wpatrywali się w ciemny worek, w którym leżała już zmarła dziewczyna. Jak długo tu leżała? Czy gdyby ktoś pojawił się szybciej zdołali by ją ocalić? Czy chciałaby żyć z tak okrutnym wspomnieniem?
- Kto znalazł ciało? – zapytał po chwili.
- Bezdomny.
- Przesłuchaliście go?
- Powierzchownie. Alicia i Miles pojechali z nim na komisariat. Mają dać znać jeśli dowiedzą się czegoś nowego. W każdym razie koleś niewiele był w stanie powiedzieć. Nie co dzień znajduje się czyjeś zwłoki na ulicy. – Bob skrzywił się lekko. – Zresztą, kiedy tu przyszedł ofiara już nie żyła. Nikogo nie było w pobliżu.
- Podejrzana sprawa. – Mruknął Gerard rozglądając się dookoła. Jego podekscytowanie szybko przerodziło się w przygnębienie. Przed oczami miał skatowane ciało tej młodej dziewczyny. Taka bezbronna, drobna i piękna osoba… Potrząsnął głową starając się odpędzić od siebie ten przeklęty obraz. Jednak nie mógł. Z każdą kolejną chwilą ogarniał go coraz większy smutek i złość. Zupełnie nie znał tej nastolatki. Ta jednak musiała tyle wycierpieć przez te kilkanaście minut, może kilkadziesiąt… Jak długo to trwało? Ile przyszło jej się męczyć? Ile leżała na tej mokrej drodze pragnąc śmierci, by zapomnieć o krzywdzie jakiej doświadczyła?
- Wszystko okej? – Bob szturchnął go lekko.
- Tak. – Mruknął niepewnie.
- Pierwsza sprawa zawsze jest trudna. Ale potem jest już lepiej. Naprawdę. – Mężczyzna poklepał go przyjaźnie po ramieniu. To jednak nie przerwało natrętnych obrazów i myśli kłębiących się w głowie młodego policjanta.
- Ma rodzinę? Znaczy, miała?
- Tak, rodzice mieszkają w centrum miasta. Chyba są jacyś dziani, sądząc po dzielnicy. Burżuazyjna patologia, rozumiesz. – Bob zaśmiał się ze swojego dowcipu. Gerardowi nie było jednak do śmiechu.
- Jutro z nimi pogadam. Pokaż mi rzeczy tej dziewczyny. – Poprosił.
Podeszli do kilku techników składających właśnie swój sprzęt. Dźwięk zdejmowania silikonowych rękawiczek obrzydzał Gerarda i wzbudzał w nim niepokój. To strzelanie i nieprzyjemny, chemiczny zapach…
- Hej Lauren, pokaż mi proszę przedmioty, jakie miała ze sobą ofiara. – Bob podszedł do młodej, zgrabnej pracownicy laboratorium. Przystawiał się do niej od kilku tygodni. Dziewczyna spojrzała na niego nieco zmieszana, po czym podała mu woreczki, w których znajdowały się telefon, legitymacja, bilet i drobniaki. Gerard ostrożnie wziął je do ręki i obejrzał legitymację. Spisał adres, pod którym była zameldowana i oddał technikom dowody.
- Jutro pojadę do jej rodziców. Porozmawiam z nimi. Być może miała jakiś wrogów. – Mruknął chowając telefon do kieszeni.
- Może na tych rzeczach zachowały się jakieś ślady. – Lauren obróciła w palcach komórkę. – Sprawdzimy to. – Dodała.
   Czarny worek ze zwłokami leżał już w samochodzie. Pracownicy prosektorium wsiedli do szoferki i odpalili silnik. Powoli, jakby skradając się w mroku nocy odjechali z miejsca przestępstwa. Policja zabezpieczała jeszcze ślady. Nie było ich zbyt wiele. Oprawca doskonale przygotował się do tego czynu. Pytanie tylko, czy ta dziewczyna była jego celem, czy jedynie przypadkową ofiarą? Czy może liczył na kogoś zupełnie innego, a ona po prostu pokazała się na horyzoncie? Czy będzie więcej morderstw?
   Tej nocy długo nie mógł zasnąć. Wpatrywał się w biały sufit swojego mieszkania żałując, że nie ma przy nim Katelyn. Ona by go wsparła, pomogła. Nawet do niej nie zadzwonił. W zasadzie kiedy miał to zrobić? Zasnął, gdy za oknem zaczynało świtać. Dręczyły go jednak koszmary, więc szybko się obudził. Nie był wsypany, ani wypoczęty. Dziś czekała go przykra rozmowa. Musi powiadomić rodziców tej dziewczyny o jej śmierci. Na policję wpłynęło pewnie zgłoszenie o zaginięciu. Oni jednak nie mogliby go rozpatrzeć, przez nieprzepisową liczbę godzin podczas których osoba była nieobecna. Co za idiotyzm. Ktoś ginie, a oni muszą cierpliwie czekać ze wszczęciem poszukiwań. Mocna kawa pobudziła go nieco. Wziął zimny prysznic, ubrał się i wyszedł z mieszkania. Wsiadł do swojego starego auta i pomknął główną drogą do centrum. Zatrzymał się przed sporym, ładnie wykończonym domem. Sprawdził dokładnie adres i wyszedł z auta. Zapukał ostrożnie do drzwi szykując sobie odznakę, by wygłosić standardowe powitanie. Drzwi otworzyła mu niska, drobna kobieta po czterdziestce. Oczy miała podkrążone, włosy w nieładzie.
- Dzień dobry, komisarz śledczy Gerard Way – to powiedziawszy pokazał jej odznakę. – przyszedłem żeby… - zamilknął na chwilę widząc strach i przerażenie w oczach kobiety. – czy Clair Hudson to pani córka? – upewnił się.
- Tak. – Odparła ledwie słyszalnie. – Co z nią? Gdzie jest Clair?
- Pani córka… nie żyje. – Wydusił. Wiedział, że musi być zimny i stanowczy. Wiedział to, ale nie mógł odnaleźć w sobie tej obojętności. Kobieta spojrzała na niego przerażona, pobladła i zemdlała. Zdążył ją złapać w ostatniej chwili. Otworzył szerzej drzwi i wniósł ją do mieszkania. Położył na białej kanapie. W tym momencie do salonu wszedł jej mąż. Podbiegł prędko do żony rzucając w stronę Gerarda zdumione spojrzenia.
- Kim pan jest do cholery i co tu się dzieje? – zapytał starając się ocucić nieprzytomną kobietę.
- Jestem komisarzem śledczym. – Wyjaśnił pokazując odznakę. – Państwa córka niestety nie żyje. – Dodał zmienionym tonem.
   Twarz mężczyzny zamarła. W zasadzie cały zamarł. Przestał cucić żonę i nie ruszał się choćby o milimetr. W końcu oparł łokcie o kolana i ukrył twarz w dłoniach. Westchnął. W tym jednym, krótkim dźwięku było tyle bólu. Poklepał żonę po bladym policzku. Ta zaczynała odzyskiwać świadomość. Sięgnął po szklankę z wodą, która stała na stoliku i podał jej bez słowa. Kobieta upiła drobny łyk i wybuchła histerycznym płaczem. Tulili się do siebie pocieszając wzajemnie. Gerard czuł się jak intruz, który nie powinien tego oglądać. Wiedział, że w tym momencie obwiniają tylko jego. Co w zasadzie nie było przyjemne.
- Czy mógłbym zadać kilka pytań? – zapytał po chwili. Kobieta spojrzała na niego zaskoczona. Twarz miała czerwoną od łez. Jej mąż odwrócił się w kierunku Gerarda i obdarzył go pogardliwym spojrzeniem. – Takie są procedury. – Mruknął cicho.
- Dobrze. – Wydukała w końcu kobieta. – Proszę usiąść. – Dodała wskazując na fotel.
- Czy Claire miała jakiś wrogów?
- Nie. – Odpowiedział zdecydowanie ojciec.
- Są państwo pewni?
- Oczywiście.
   Przesłuchanie nie szło gładko i przyjemnie. Gerard był jakby obcy, jakiś nieswój. Ci ludzie nie mogli się skupić, spadła na nich zbyt przytłaczająca wiadomość. Pożegnał się z nimi, zapewniając, że postarają się złapać mordercę. Dodał także, że ich zeznania mogą w znaczącym stopniu przyczynić się do wyjaśnienia tej sprawy. Poprosił, by zgłosili się do prosektorium, by potwierdzić tożsamość córki oraz na komisariat, by złożyć pełne zeznania. Według obecnych Clair nie miała wrogów, owszem nie miała także koleżanek, ale była raczej taka neutralna. Nikomu nie wchodziła w drogę, starała się nie zawadzać. Typowa nastolatka z problemami. Powiedział im także, iż technicy będą musieli przeszukać jej pokój. Mężczyzna ciskał w niego gniewnymi spojrzeniami. Kobieta była bardziej rozmowna, aczkolwiek wstrząśnięta. Wielu rzeczy nie mogła sobie przypomnieć, wiele rzeczy umknęło z jej pamięci. Da im czas. Tego teraz potrzebują.
   Gerard wyjechał stamtąd z przedziwnym uczuciem zmieszania i zawstydzenia. Wszedł w ich życie z butami, obwieszczając tragiczną wiadomość, a teraz oczekuje jeszcze więcej. Taka twoja rola bracie, pomyślał ironicznie. Czekał go pracowity okres. Jednak teraz nie mógł już cieszyć się z nieszczęścia drugiej osoby, choć nie myślał o tym w ten sposób. Wcześniej po prostu nie zdawał sobie sprawy jak to wszystko wygląda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz