28 grudnia 2013

3.

 

Please stop asking me to describe him.

 

   Gerard siedział za swoim dębowym biurkiem wpatrując się nieprzytomnym wzrokiem w podstarzały monitor. Który to już raz analizował wyniki laboratoryjne? Nie mógł sobie przypomnieć. Sięgnął po kubek z kawą i upił łyk. Skrzywił się lekko. Zimna. Spojrzał z pogardą na czarną ciecz i odłożył go z powrotem na miejsce. Lauren podesłała mu dziś rano analizy przedmiotów, które należały do ofiary. Są na nich tylko i wyłącznie odciski palców dziewczyny. Musiała zatem bardzo uważać, by nikt nie dotykał jej komórki. Lauren to bardzo bystra kobieta, pomyślał Gerard. Kiedy dostrzegła, że Clair Hudson pilnowała swojego telefonu jak najcenniejszego skarbu, zgrała szybko wszystkie wiadomości, pliki, obrazy, sprawdziła listę połączeń. Teraz sprawdzał wszystko, po kolei. Oglądał zdjęcia, przesłuchiwał piosenki, czytał smsy. Od kilku godzin żył życiem tej dziewczyny i było to chyba najgorsze doświadczenie w jego egzystencji. Wielokrotnie wspominał jej zmaltretowane ciało. Czuł, że narusza jej spokój, że wchodzi z butami w jej życie, które tak brutalnie się zakończyło. Z drugiej jednak strony musiał wyjaśnić tę sprawę i złapać mordercę. Teraz nie chodziło mu już tylko o swoje pierwsze, poważne zlecenie, którym zamierzał chełpić się przed kolegami. Chciał wsadzić tego typa do więzienia za to, co zrobił tej nastolatce. Za to, co uczynił jej rodzicom. Za to, jak bardzo spaprał jego psychikę. Pokręcił lekko głową, by rozruszać obolałe mięśnie. Siedzenie przez tyle godzin w jednej pozycji nie jest zbyt ciekawe. Teraz przeglądał jej wiadomości. Te pierwsze, najstarsze pochodziły sprzed dwóch lat. Widać, że ofiara nie prowadziła zbyt bujnego życia towarzyskiego. Gerard nie wiedział czy to komplikowało sprawę, czy może ją ułatwiało. Więcej znajomych – więcej osób do przesłuchania – więcej możliwości – więcej podejrzanych – niższy stopień pewności, że to właśnie ta osoba jest właściwą, tą którą, należało przepytywać. Mniej znajomych – mniej osób do przesłuchania – mniej możliwości – mniej podejrzanych – większa pewność, że śledztwo idzie w dobrym kierunku. I tak źle i tak niedobrze. Gerard przetarł zmęczone oczy. Monitor zaczął śnieżyć, był naprawdę stary. Wiele razy prosił o jego wymianę, ale wiedział, że nie ma na co liczyć. Nie był wziętym komisarzem, nie miał renomy na komendzie, a szef go nie lubił. Dziwne jest to, że zadzwonili po niego, aby zajął się gwałtem i morderstwem. Nikogo innego nie było w pobliżu? Żaden złamas, pupilek szefa nie był pod ręką? Wstał z miejsca, wziął do ręki kubek i poszedł wolno do aneksu. Przypomniała mu się zrozpaczona twarz matki tej dziewczyny. Dzisiaj na pewno odwiedzili prosektorium. Wzdrygnął się lekko na samo wspomnienie okrutnie pobitego ciała. Nie chciał wyobrażać sobie, co ci ludzie musieli przejść. Wylał zimną kawę do zlewu i opłukał dokładnie kubek. Wytarł go ściereczką i odstawił na szafkę. Zawsze pił kawę z tego samego kubka. Nastawił wodę, nasypał dwie, czubate łyżeczki ziarenek i oparł się o blat zakładając ręce na piersi. Wpatrywał się uparcie w rączkę lodówki. Zastanawiał się kto mógł być aż tak pokręcony, żeby planować gwałt i morderstwo? To nie było przypadkowe. Gerard dobrze o tym wiedział. Clair Hudson nie była pierwszą lepszą ofiarą. Musiał jeszcze raz przejrzeć jej wiadomości, porozmawiać z rodzicami dziewczyny, może nawet zrobić sondę w szkole. Ofiara nie chodziła do tej samej szkoły, którą on skończył kilka lat temu. Uczyła się w dużo lepszej placówce w centrum Newark. Prywatne liceum, do którego uczęszczają dzieci ludzi zamożnych, wpływowych i ważnych dla miasta. Hudsonowie prowadzą duży sklep meblowy, a Jo Hudson zasiada w radzie miasta. Sofia Hudson, matka Clair zajmuje się głównie prowadzeniem sklepu, ale jest też psychologiem. Przyjmuje w domu. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jaka jej córka była samotna i niezrozumiana. Gerard nie widział nic złego w samotności. Sam w liceum nie miał przyjaciół, ani nawet znajomych. Nie czuł się z tym źle, jednak było mu ciężko. Czasem chciał z kimś porozmawiać, ale zawsze kończyło się na tym, iż zamykał się w swoim pokoju i rysował. Pokój Clair. Tam mógł znaleźć odpowiedź. Nawet nie zauważył, kiedy czajnik zabrzęczał charakterystycznie. Zalał brązowe ziarenka wrzącą wodą, pomieszał dla zasady i wrócił do swojego gabinetu. Teraz czuł się nieswojo w pustym komisariacie. Wszędzie było tak cicho i ciemno. A on wciąż miał przed oczami jej ciało… Rodzice Clair mają złożyć zeznania dopiero jutro, pomyślał siadając w wygodnym fotelu. Dopiero jutro. Racja, że teraz nie byli w stanie myśleć o niczym innym jak tylko o fakcie, że ich córka została zamordowana. I zgwałcona w dodatku. Gdyby jednak był ojcem, a jemu dziecku stałaby się jakakolwiek krzywda dołożyłby wszelkich starań, by jakoś zadośćuczynić jej ból. Nie, skarcił się w myślach, nie możesz tak myśleć. Nie masz dzieci, nie wiesz jak to jest. Kawa parzyła mu usta. Podmuchał lekko rozwiewając delikatną parę. Upił mały łyczek. Czy chciał mieć dzieci z Katelyn? Czy on w ogóle chciał mieć dzieci? Dotąd nie czuł w sobie takiej potrzeby. Nie interesowały go małe szkraby bawiące się dookoła, krzyczące, aczkolwiek pocieszne i kochane. Czy on w ogóle chciał zakładać rodzinę? Owszem, lata leciały, najwyższy czas, by zadziałać jakoś w tym kierunku. Zawsze jednak kiedy myślał o tym, by oświadczyć się Katelyn ogarniały go te cholerne wątpliwości. Bał się odrzucenia, a spodziewał się właśnie odmowy ze strony ukochanej. Kochał Katelyn do szaleństwa, a przynajmniej tak mu się wydawało. Dlaczego więc się bał, skoro ona wiele razy zapewniała go, że czuje to samo w stosunku do niego? Pokręcił lekko głową powracając wzrokiem na wiadomości, które tej nocy wysyłała ofiara. Było kilka smsów. Sprawdził dokładnie datę. Wszystko się zgadzało. Zaintrygowany otworzył pierwszego z nich. Pusty. Kto wysyła puste smsy? Skierował kursor myszki na kolejną wiadomość, kliknął dwa razy i jego oczom znów ukazało się białe tło, kompletnie bez żadnego zdania, słowa, a nawet litery. Podrapał się po głowie wpatrując uporczywie w monitor, jakby chciał sprawić, by pojawiły się tam jakieś informacje. Jakiekolwiek. Zaczerpnął powietrza i otworzył kolejną ikonę. Też nic. Zaklął pod nosem przeczesując nerwowo włosy. To wszystko co miał. Trzy puste wiadomości. Odetchnął głęboko i spojrzał na godziny ich wysłania. Czternasta dwadzieścia siedem, siedemnasta czterdzieści pięć oraz dziewiętnasta dwanaście. Nie ma jeszcze wyników sekcji zwłok, nie wie dokładnie o której zginęła. Być może ostatnia wiadomość była wołaniem o pomoc. Alarmem, który nie został odebrany. Zaraz, do kogo ona go wysłała? Gerard spojrzał na monitor zmrużonym wzrokiem. Jennifer Brandley. Czyżby jakaś znajoma ze szkoły? Niewykluczone. Jutro trzeba będzie się tam zatem wybrać, stwierdził opierając się o oparcie fotela. Przynajmniej miał już jakiś trop. Popyta, powęszy trochę po kątach, może wykryje coś brudnego. Ta sprawa była bardzo dziwna.
   Wstał i wyszedł z gabinetu. Skierował się prosto do dużego pomieszczenia, w którym mieściło się archiwum. Postanowił poszperać w aktach innych spraw, być może to nasunie mu jakieś pomysły jak szukać mordercy. Przypominał sobie, że dwa lata temu, kiedy był tu na praktykach przyglądał się pewnemu zdarzeniu, które w zasadzie było podobne do tego. Również chodziło o gwałt i morderstwo z premedytacją. Wówczas winnym okazał się konkubent matki ofiary. Paskudna sprawa, czysta patologia. Było dużo prościej, ponieważ ta gnida zostawiła ślady na ciele ofiary. Rękawiczki. Gerard nigdy ich nie lubił. Zawsze kojarzyły mu się z czymś złym, niedobrym. Odszukał odpowiedni regał i wyciągnął opasłą teczkę. Strzepnął z niej kurz i zajrzał do środka. Przeglądał przez chwilę różne dokumenty, jednak po pewnym czasie zorientował się, że tak naprawdę czuje się bezradny. Chciał działać, ale nie wiedział jak. Powinien zatem jechać do domu, przespać się i zacząć śledztwo jutro. Nie mógł. Pragnął jakoś zbliżyć się do sedna przestępstwa, ale do tego potrzeba mu było tak wielu rzeczy. Miał nadzieje, że wkrótce dowie się czegoś więcej, ale obecnie tkwił w martwym punkcie.
- Ciesz się, że cię nie zamknąłem. – Usłyszał czyjś głos dochodzący zza regału. Podskoczył mimowolnie łapiąc się za serce. Kto do cholery tu siedział? Był przekonany, że został na komendzie absolutnie sam. Nagle jego oczom ukazał się chłopak. Ubrany w szary uniform, dość niski i młody. Kolczyk w wardze odbijał słabe światło jarzeniówki. Duże, brązowe oczy wpatrywały się w niego przekornie.
- Co ty tutaj robisz? – zapytał oniemiały Gerard.
- Stoję i patrzę na ciebie. – Mruknął. – Chciałbym też żebyś skończył wałęsać się bez celu po komendzie i poszedł do domu.
- Co? – mężczyzna spojrzał na niego zdumiony. Zamknął teczkę i odłożył ją na regał. – Mogę tu być do której chcę. Kim ty w ogóle jesteś?
- W archiwum co prawda nie sprzątam, ale zdążyłem oblecieć już całe drugie piętro i prawie wszystkie pomieszczenia na dole. Został mi tylko ten twój zapyziały gabinet z dębowym biurkiem. Problem w tym, że nie chcesz z niego wyjść. – Gerard dopiero teraz dostrzegł, że chłopak jest w uniformie sprzątacza. Czyżby nowa zabawka komendanta?
- Skąd wiesz, że biurko jest dębowe? – Gerard uniósł brew.
- Każdy to wie. – Burknął. – Bez urazy, ale inni mają cię za świra.
- Co? – Gerard po raz kolejny spojrzał na niego jak na kretyna.
Chłopak westchnął i przewrócił swymi dużymi oczami. Pokręcił lekko głową przestępując z nogi na nogę. Oparł się ręką o regał.
- Nieważne. – Stwierdził cierpko. – Po prostu idź już do domu i daj mi posprzątać.
- To moje miejsce pracy, mogę tu siedzieć ile mi się żywnie podoba. – Burknął. – Zresztą, zostało ci jeszcze jedno piętro.
- Według grafiku skończyłeś już swoją zmianę. Na trzecim piętrze mają dyżur. Wolę nie wchodzić im w drogę. – Odparł.
- Przestań się opierać o ten regał, bo zaraz go przewrócisz. – Zauważył Gerard. – A mnie możesz przeszkadzać? – zapytał ironicznie.
Chłopak machnął ręką, odwrócił się na pięcie i wolnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Gerard odprowadzał go wzrokiem, aż w końcu postanowił się odezwać:
- Zaczekaj! Pójdę z tobą, wezmę swoje rzeczy i pojadę do domu. I tak nic już nie wymyśle. – Skrzywił się lekko.
   Sprzątacz przystanął i poczekał, aż mężczyzna zrówna się z nim krokiem. Wyszli z archiwum, a Gerard zamknął ciężkie drzwi na dwa potężne zamki. Nikt nie miał prawa tu wejść. Skierowali się wąskim, szarym korytarzem w kierunku gabinetu komisarza. Ten co chwila spoglądał na towarzysza śmiejąc się w duchu. Mały miał tupet, nie ma co. Dostrzegł na jego piersi plakietkę z imieniem.
- Nazywasz się Frank? – zapytał.
- Nie. – Odparł chłodno. – To pseudonim artystyczny. – Wykrzywił usta w sztucznym uśmiechu. - Jasne, że tak kretynie.
- Pamiętaj, że rozmawiasz z policjantem. – Upomniał go Gee.
- Och tak. Jesteś trochę nieudolny i brak ci doświadczenia, ale masz rację. Jesteś policjantem. – Odpowiedział ironicznie.
Gerard westchnął i wszedł do swojego gabinetu. Usiadł za biurkiem, pozamykał wszystkie karty, uprzednio spisując potrzebne mu dane. Jutro zamierzał pojechać do szkoły ofiary i porozmawiać z jej rodzicami. Wyłączył stary monitor i napił się zimnej kawy.
- Wyczyściłeś już dzisiaj biurko? – mały zapytał przekornie. Gerard spojrzał na niego przypominając sobie o jego obecności. Stał z założonymi rękami oparty o futrynę drzwi.
- Zrobisz to dzisiaj za mnie. – Odparł z uśmiechem, po czym sięgnął po impregnat i rzucił nim w chłopaka. – Tylko niczego nie zepsuj.
Chłopak posłał mu kwaśne spojrzenie, po czym podszedł do biurka. Gerard wziął kurtkę z krzesła i założył ją na siebie. Dostrzegł, że chłopak przygląda się kartce z adresami, którą zostawił na blacie. Zabrał ją szybkim ruchem i schował do kieszeni. Frank przeniósł na niego nieco zawstydzone spojrzenie.
- Chodziłem do tamtej szkoły. – Mruknął.
- Och, serio? – Gerard zdziwił się szczerze. – Nie wyglądasz na takiego, który… - urwał nie wiedząc co powiedzieć. Nie chciał spłoszyć Franka.
- Dokończ. Nie wyglądam na takiego, który mógłby chodzić do prywatnej szkoły, tak? – mężczyzna kiwnął niepewnie głową. – No cóż. Więzienie zmienia człowieka na dobre. Jak widać. – Dodał z przekąsem sięgając po ściereczkę i impregnat.
- Więzienie?
- No tak. A myślisz, że dlaczego tu jestem? – prychnął pogardliwie Frank pryskając biurko. – Zwolnienie warunkowe. Jeśli się sprawdzę wypuszczą mnie na wolność.
Gerard zamilkł wpatrując się w niego zaskoczony. Kryminalista? Owszem, było w nim coś tajemniczego. Jakiś niebezpieczny błysk w oku, czy coś w tym rodzaju. Jednak wydawał się miły, na swój sposób. No i młody. Bardzo młody.
- Nie rozmawiaj teraz ze mną, jak chcesz. – Powiedział cierpko chłopak. – Tak ważny policjant jak ty nie będzie się przecież zadawał z taką szumowiną jak ja.
- Za co siedzisz? – zapytał Gerard puszczając bokiem jego uwagę.
- Napad na bank. – Burknął. – Nikogo nie zabiłem, ani nic nie ukradłem. Kiepski ze mnie złodziej. Cóż. – Westchnął wycierając biurko.
- Zataczaj większe kręgi tą ścierką. – Podpowiedział Gerard przyglądając się pracy chłopaka. Ten spojrzał na niego wzrokiem prawdziwego przestępcy. – Okej, jak chcesz. – Mężczyzna uniósł ręce w geście poddania. – Ile masz lat Frank? – zapytał po chwili.
- Dwadzieścia. W zasadzie nieskończone. W przyszłym tygodniu mam urodziny. – Dodał cicho.
- Nie wyglądasz na dwadzieścia lat. – Stwierdził Gerard. – To pewnie przez te urocze oczy.
- Bo zaraz sam wyczyścisz to biurko. – Warknął Frank.
- Hm, kojarzysz może Clair Hudson? – zaryzykował. – Powinieneś ją pamiętać. Ze szkoły.
- Nie wiem. Rzadko tam bywałem. – Zaśmiał się na wspomnienie dawnych lat. – Jeśli była młodsza to raczej nie. A co, zabiła się? W sumie to bym się nawet nie zdziwił. – Oparł się o biurko. – Sam ledwie wytrzymywałem w tym miejscu.
- Nie, nie popełniła samobójstwa. – Gerard zamyślił się na chwilę. Stwierdził, że nie warto wtajemniczać więźnia w to śledztwo. Sam przyznał, że niewiele pamięta ze szkoły. – No nic, będę leciał.
- Już? – Frank udał zmartwionego. – Tak miło się rozmawiało.
- Jak zobaczę choćby jedną plamę na biurku to wracasz do kicia skarbie. – Gerard zawołał do niego przez ramię. Dobrze wiedział, że zirytuje to chłopaka. Liczył się z tym, że może oberwać za to ścierką, jednak wyszedł bez przeszkód z gabinetu. Zbiegł po schodach, wsiadł do starego auta i pomknął prawie pustą drogą do domu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz