4 stycznia 2014

11.

You'll never know how hard I tried
To find my space and satisfy you too.

 

   Gerard stanął przed drzwiami prowadzącymi do mieszkania Katelyn. Nie wiedział czy jest w domu czy też wyszła gdzieś ze swoimi przyjaciółmi. Czuł, że teraz jej potrzebuje. Nie zastanawiał się jak cholernie egoistyczne to było z jego strony. Nie spał w nocy w ogóle rozmyślając o Franku, o tym co między nimi zaszło i o tym, czego na pewno nie powinno między nimi być. Myślał jak bardzo pociągał go fizycznie ten młody kryminalista, nawet w swoim pomarańczowym kombinezonie. Chciał wpleść palce w jego dłuższe, ciemne włosy, dotknąć koniuszkiem języka zimnego kolczyka w dolnej wardze, przytulić się do niewielkiego ciała i trwać tak na zawsze. Czy było w tym uczucie? Gerard wolał myśleć, że chęć zbliżenia się do Franka jest tylko podświadomym pragnieniem jego organizmu, fizycznym aspektem jego odmienności, której tak bardzo się bał i wstydził. Jednak wciąż, niczym mantrę powtarzał sobie, że nie jest gejem i nigdy nim nie będzie. Nieważne jak bardzo Frank starał się utorować sobie drogę do jego serca, w nocy postanowił, iż nie stanie pod aresztem dwudziestego czwartego grudnia i nie będzie czekał, aż ten wyjdzie z więzienia. Miał dość swoich problemów, a Frank był jednym z nich. I w nocy doszedł do wniosku, że gdy zignoruje tego natrętnego, uroczego chłopaka, jeden z jego kłopotów zniknie. Wystarczy tylko, że nie przyjdzie w wigilię pod więzienie, to wszystko. Teraz potrzebował Katelyn, chciał wypłakać się na jej ramieniu, chciał ją przeprosić, by wszystko było między nimi jak dawniej. Bo to Frank wszystko popsuł i jest to kolejny powód, żeby zakończyć tę znajomość ostatecznie. Bał się jednak, że Kate go nie zrozumie, nie przyjmie do wiadomości jego przeprosin i ta kłótnia na zawsze przekreśli budowaną od lat relację. Wmawiał sobie, że ta dziewczyna naprawdę go kocha i jednak sprzeczka nie zmieni jej uczuć. Gdzieś w sercu tliła się jednak obawa podsycana wyrzutami sumienia, że coś w ich związku bezpowrotnie się skończyło. Gdy tak stał wpatrując się w dębowe drzwi mieszkania swojej dziewczyny, pomyślał o biurku, które przyszło mu zostawić. Czuł się fatalnie z myślą, iż został zawieszony. Nie tego oczekiwał od życia i wiedział, że nawalił. Jednak wczoraj obiecał sobie, że to koniec i już więcej nie da się ponieść emocjom, byle tylko wieść godne i poukładane życie. Bo zanim poznał Franka naprawdę był szczęśliwy. To był kolejny aspekt jaki rozważał nocą. Co ten chłopak może mu zagwarantować, co może mu dać, by czuł się lepiej, by żyło mu się lepiej, by stał się lepszym człowiekiem? Nic, absolutnie nic. Więc nie warto pakować się w jeszcze większe bagno, ponieważ on najpierw musiał wygrzebać się z tego, w którym tkwi teraz. A czuł jakby topił się we własnych problemach i nie mógł zaczerpnąć pełnego oddechu, by przerwać złą passę.
- Gerard? – drzwi mieszkania niespodziewanie otworzyły się i stanęła w nich zaskoczona Katelyn. Posłała mu zdumione spojrzenie i owinęła się szczelniej szlafrokiem, chociaż wcale nie musiała tego robić. Ten gest nieco zabolał Gerarda.
- Cześć. – Powiedział z nutą frustracji w głosie. – Mogę wejść?
- Jasne. – Odpowiedziała formalnie. Zaskoczyła ją ta nagła wizyta, jednak po części była też ciekawa, co też Gerard ma jej do powiedzenia. – Idź do salonu. – Powiedziała do stojącego za nią mężczyzny jednocześnie przekręcając klucz w zamku.
   Gerard skierował się do stołowego pokoju pełen obaw. Bał się jak Kate przyjmie jego przeprosiny, jak zareaguje na jego skruchę i czy wie już o jego zawieszeniu? Tak bardzo nie chciał wyjść przed nią na nieudacznika. Jednak kiedy ujrzał w tym małym, zagraconym pokoiku dziewczynę ubraną w krótki, fioletowy szlafroczek w grubych kapciach na nogach zrozumiał, że nie ma czego się obawiać. Katelyn była kobietą jego życia, sensem jego życia, kimś bez kogo po prostu przestałby być sobą. A tak wielkiej miłości jaką darzyli się nawzajem nie może przekreślić jedna, głupia sprzeczka czy bzdurny pocałunek z innym mężczyzną. Gerard wiedział, iż nie może wyjawić dziewczynie całej prawdy. To by ją chyba zabiło.
- Chciałem… - zaczął cicho. – chciałem cię przeprosić. Za naszą kłótnię, która była niepotrzebna, za to, że cię zaniedbywałem, za to, że mnie nie było, za to, że zostałem zawieszony, za to, że jestem takim nieudacznikiem. – Wyrzucił z siebie na jednym oddechu. – Ale chciałem ci także powiedzieć, że kocham cię i to jest jedyna pewna rzecz w całym moim życiu. Nic innego się nie liczy, kiedy jesteś przy mnie. Żadne inne rzeczy nie mają sensu. Zrozumiem, jeśli mnie teraz wyrzucisz, zmieszasz z błotem czy Bóg jeden wie co jeszcze. Zrozumiem to, bo cię kocham Katelyn. – To powiedziawszy zamilkł wpatrując się w nią z nieskrywaną niepewnością. Dziewczyna zagryzła wargę i również się na niego patrzyła. Cisza trwała kilka dobrych minut.
- Ja też cię kocham Gerard. Jak nic bardziej na świecie. – To powiedziawszy podeszła do niego i przytuliła go do siebie. – Nie obchodzi mnie czy sprzątasz ulice czy też jesteś prezesem wielkiej korporacji. Nie ważne czy zarabiasz dużo czy mało. Mężczyzna, którego pokochałam nie może być nikim, rozumiesz? Dla mnie zawsze będziesz kimś. Moim ukochanym Gerardem. – To powiedziawszy pocałowała go. Nawet nie sądzili jak bardzo im tego brakowało. Gee dotknął jej miękkich, jasnych włosów zdejmując jednocześnie gumkę, którą były skrępowane. Ujął jej twarz w swe silne dłonie i pocałował po kolei oczy dziewczyny, jej nos, policzki oraz usta. I wiedział, że teraz już wszystko się jakoś ułoży. Ponieważ miał przy sobie ją, miłość swojego życia.
***
   Po ponownym dokładnym przeglądzie swoich butów Gerard postanowił podnieść głowę. Rozejrzał się dokładnie, czy aby na pewno nikt go nie śledzi i spojrzał na ponury budynek miejskiego więzienia. Szare, brudne ściany, gdzieniegdzie usytuowane równie paskudne okna oraz drut kolczasty rozciągający się ponad grubym murem. A w środku Frank. Ten mały, odważny człowiek, któremu pozwolił się pocałować kilka dni temu. Westchnął przeciągle zastanawiając się co on tak właściwie tu robi. Przecież te ostatnie sześć dni u boku Katelyn były niesamowite. Jakby otuleni magicznym kokonem miłości żyli w złudzeniu, że problemów realnego świata po prostu nie ma. Było im ze sobą dobrze, ciepło, bezpiecznie. Dlaczego zatem teraz stoję tu i czekam na tego młodego, rzekomo nic nie znaczącego chłopaka, pomyślał Gerard. Podrapał się po głowie kluczykiem od auta. Jak to się stało, że w ogóle tu trafił? Ach tak, miał jechać do sklepu po rybę na święta. Katelyn krzątała się po swoim mieszkaniu i szykowała jedzenie, które mieli zabrać ze sobą do domu jej rodziców. Zajechał pod supermarket, kupił tę cholerną rybę, zapłacił, wsiadł z powrotem do auta, przekręcił kluczyk i zerknął kątem oka na datę, jaką wskazywał wyświetlacz w radiu. Dwudziesty czwarty grudnia. Każdy inny człowiek pomyślałby po prostu – wigilia. Jednak do Gerarda dotarło, że sześć dni temu całował się z facetem, który dzisiaj wychodzi z więzienia. Mężczyzna, który sieje w jego życiu niezgodę i strach, który mu jednocześnie pomaga i wzbudza tak skrajne emocje, że Gerarda to aż wykańcza. Ten właśnie człowiek dziś opuszcza zakład karny i nie ma się gdzie podziać. A przecież są święta. Wszędzie jest biało, świecą się kolorowe lampki, w kominkach wesoło płonie ogień i wszyscy są jacyś tacy szczęśliwsi. Dlaczego by zatem nie uszczęśliwić Franka, ten ostatni raz? Czy to aż tak wiele? Nie, to bardzo mało. I przecież może to dla niego uczynić. Fakt, to oznacza kolejne tajemnice… Jednak kiedy wycofał się z miejsca parkingowego i zatrzymał się na wyjeździe spod supermarketu jego noga pospiesznie wcisnęła pedał gazu, a ręce od razu skręciły kierownicę w lewo. W kierunku więzienia. Gerard nad tym nie panował, a przynajmniej tak mu się wydawało. Wolał tak sądzić, bo w ten sposób pozbywał się wyrzutów sumienia, jakie miał wobec Katelyn.
   Chuchnął sobie w ręce i jeszcze raz spojrzał na zegarek. Za kilka minut wybije dwunasta i w więziennej bramie ukaże mu się Frank. Gerard starał się podejść do całej sytuacji na chłodno, nie myśląc o tym co czuł, a czego nie czuł do młodego kryminalisty. Po prostu mu pomagał w ten jeden szczególny dzień w roku, kiedy aż pomóc wypada. Zachowywał się w tym momencie jak typowy, pozornie szczęśliwy człowiek, który kieruje się w swoim życiu ściśle określonymi zasadami. Dziś jest dzień, kiedy pomagam, a następnego śmiało będę mógł kopnąć cię w dupę. Po raz kolejny spojrzał na swój czarny zegarek i kiedy podnosił znów wzrok na bramę więzienia ujrzał jego. Zgarbiona sylwetka, za duża, brązowa kurtka, jedna, niewielka torba z rzeczami i podarte spodnie. Na szyi omotany czerwony szalik, włosy potargane na wietrze. Gerardowi ścisnęło się serce. Frank podniósł głowę i dopiero teraz ujrzał czekającą na niego osobę. Stanął jak wryty nie mogąc oderwać swych dużych, brązowych oczu od postaci Gerarda. Przełknął ślinę i powoli podszedł w kierunku komisarza.
- Cześć Frankie. – Powiedział ledwie dosłyszalnie Gee. Nagle zaschło mu w ustach.
- Cześć Gee. – Wyszeptał Frank wciąż głęboko poruszony jego przybyciem. – Co ty tutaj robisz? – zapytał nie odrywając od niego wzroku.
- Przyjechałem po ciebie, a co miałbym robić. – Prychnął Gerard siląc się na to, by jego głos brzmiał choć trochę naturalnie. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Cała ta sytuacja była krępująca, dziwna. Obydwoje zdawali sobie sprawę, że teraz będzie jeszcze gorzej i kiedyś będą zmuszeni porozmawiać o tym co się stało tydzień temu. Jednak obydwaj wyznawali zasadę: co się odwlecze to nie uciecze. A skoro tak to równie dobrze można poruszyć ten temat kiedy indziej.
- Jak to po mnie przyjechałeś? – zapytał zdumiony Frank. Na jego twarzy malował się cień uśmiechu. Po cichu liczył na to, iż Gerard zrozumiał co on do niego czuje i wybrał jego, Franka. Zostawił swoją narzeczoną, swoje dotychczasowe życie… Jednak to było marzenie. Jedno z wielu jakie miał dotychczas, ale prawdopodobnie największe. Mimo to Frank przyzwyczaił się, że jego marzenia i sny nigdy się nie spełnią. Był szarym człowiekiem, w szarym świecie otoczony szarymi ludźmi. Jedynym jasnym punktem był Gerard, ale która błyszcząca osoba dobrowolnie zdecydowałaby się na czerń?
- Myślę, że jesteś moim przyjacielem Frank. – Odpowiedział Gee starając się, by jego głos znów brzmiał w miarę normalnie i swobodnie. Mina zdradzała jednak jego prawdziwe uczucia i skrępowanie, jakie w tym momencie go obezwładniało. – A przyjaciele sobie pomagają. – To powiedziawszy przytulił go do siebie w duchu zastanawiając się co właściwie robi. Frank przywarł do niego całym ciałem, jednak szybko rozluźnił uścisk. Obydwaj zdawali sobie sprawę, że jest to swego rodzaju pożegnanie. Jednakże czy można żegnać się z czymś, czego się nigdy nie posiadało? Choć tak bardzo się tego pragnęło? Ta bliskość sprawiała im ból, niemalże fizyczny, namacalny. To nie był zwykły, przyjacielski uścisk. Toksyczność zabijała jego jakiekolwiek przyjemne aspekty. Dlatego starając się ukryć cierpienie odsunęli się od siebie pospiesznie. – Dlatego zamieszkasz tymczasowo u mnie. Dopóki sobie czegoś nie znajdziesz. – Dodał wpatrując się w jego brązowe oczy.
- Mówisz poważnie? – Frank przekrzywił lekko głowę, a jego asymetryczna grzywka opadła nieporadnie na czoło. Gerard stłumił odruch, by ją poprawić. Zacisnął mocniej dłoń.
- Tak, dlaczego miałbym żartować? Jestem śmiertelnie poważny. Chyba nie ma lepszego rozwiązania. – To powiedziawszy podniósł z ziemi torbę chłopaka i zarzucił ją sobie na ramię. Odwrócił się na pięcie i nie patrząc czy Frank za nim podąża poszedł w kierunku auta. Nie słyszał jednak, by chłopak choćby ruszył się z miejsca. – No idziesz? – zapytał odwracając się do niego. Frank drgnął i pospiesznie udał się za komisarzem.
- Co to? – zapytał chłopak podnosząc z siedzenia pasażera białą reklamówkę. Gerard spojrzał na nią i pospiesznie wziął ją od Franka. Rzucił na tyły samochodu i przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Ryby. Katelyn kazała mi kupić. – Ile jeszcze razy będzie chciał ugryźć się w język?
- Katelyn. – Powtórzył cicho Frank zapinając pasy. – Co u niej?
- Wszystko dobrze. – Odpowiedział krótko Gerard chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat.
- Ona wie, że po mnie przyjechałeś? – drążył chłopak. – Ona wie o tym co się stało? No wiesz, między nami? – spojrzał na podenerwowanego Gerarda, który kurczowo zaciskał ręce na kierownicy.
- Nie, nie wie. – Odparł chłodno. – Nie wie o niczym i wolałbym, żeby tak zostało.
- Okej, ja sobie życzysz. – Mruknął cicho Frank przenosząc wzrok na mijane ulice. Czuł się źle z faktem, iż przez jakiś czas będzie w pewien sposób żerował na Gerardzie. Nie chciał jego mieszkania, jego jedzenia, jego gównianej troski, opieki. Chciał jego miłości, a tego nie mógł dostać.
Zatrzymali się na parkingu przy supermarkecie. Tym samym, w którym Gerard kupił ryby. Mężczyzna zgasił silnik i spojrzał wyczekująco na Franka.
- Co?
- Wysiadaj. – Polecił.
- Ale po co? – zapytał brunet.
- Kupimy choinkę. – Rzucił krótko Gee, po czym otworzył drzwi i wyszedł z auta.
- Jaką choinkę? – kontynuował zaskoczony Frank podążając szybko za Gerardem.
- Nie kupiłem choinki do domu, a dziś mamy wigilię. Jak wyobrażasz sobie święta bez choinki? – odparł pytaniem na pytanie.
- Może jeszcze powiesz, że chcesz mi podarować prezent i zorganizować świąteczny obiad z toastem na moją część, co?! – krzyknął niespodziewanie Frank. Gerard odwrócił się w jego stronę z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. – Po co to wszystko Gerard? Po co mi to robisz? Dlaczego przychodzisz pod więzienie, robisz nadzieje, starasz się zrekompensować mi te wszystkie nieudane święta, o których nawet nie masz pojęcia, bo nie chcesz tego wiedzieć. Masz mnie gdzieś, taka jest prawda. Nie obchodzi cię co teraz czuję, kiedy patrzę jak układasz sobie na nowo życie, jak starasz się uświadomić mi, że mogę na ciebie liczyć, ale nie do końca, bo zawsze będzie ktoś komu nasza znajomość się nie spodoba. Nie powiesz narzeczonej, że u ciebie mieszkam, nie przyznasz się, że się całowaliśmy… Ale ja tego nie chcę! Nie potrzebuję twojej pieprzonej, udawanej troski!
- Więc czego chcesz?! – wrzasnął w odpowiedzi Gerard. – Czego ty kurwa ode mnie oczekujesz, co?! Myślisz sobie, że stworzymy cudowną parę, potępianą przez innych, tak romantyczną i odciętą od rzeczywistości? Tego chcesz? Ale ja ci tego nie dam, bo… - westchnął przeciągle przecierając oczy. – bo kocham Katelyn. Nie chcę jej krzywdzić, bo jest kobietą mojego życia.
- Więc to co się między nami wydarzyło było niczym? Zupełnie niczym? – zapytał zrozpaczony Frank. Tak bardzo starał się ukryć ten cały żal jaki odczuwał w stosunku do Gerarda.
- Nie mogę dać ci tego, czego ode mnie oczekujesz. Przykro mi. – Wychrypiał Gerard.
- Więc może po prostu daj mi żyć swoim życiem i nie udawaj, że mam w Tobie przyjaciela, co? – Frank pociągnął nosem, co wydało mu się tak cholernie żałosne.
- Nie chcę żebyś odchodził… - Wymamrotał cicho Gee.
- Jesteś cholernym egoistą Gerard. – Westchnął Frank. – Jesteś najbardziej narcystycznym człowiekiem jakiego w życiu spotkałem. – Zaśmiał się gardłowo. – Ale zostanę. Będę twoim wyrzutem sumienia, będę cię męczył, będzie nam ciężko. Ale zostanę. Jako twój przyjaciel. Tylko i wyłącznie. A teraz chodźmy kupić tę głupią choinkę i dalej bawmy się w piękne i czarujące święta. Może kupimy jeszcze jemiołę, co? – Zakpił Frank wymijając Gerarda. Podszedł do stosu choinek i zaczął wybierać świąteczne drzewko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz