You'll never know how hard I tried
To find my space and satisfy you too.
Gerard
stanął przed drzwiami prowadzącymi do mieszkania Katelyn. Nie
wiedział czy jest w domu czy też wyszła gdzieś ze swoimi
przyjaciółmi. Czuł, że teraz jej potrzebuje. Nie zastanawiał się
jak cholernie egoistyczne to było z jego strony. Nie spał w nocy w
ogóle rozmyślając o Franku, o tym co między nimi zaszło i o tym,
czego na pewno nie powinno między nimi być. Myślał jak bardzo
pociągał go fizycznie ten młody kryminalista, nawet w swoim
pomarańczowym kombinezonie. Chciał wpleść palce w jego dłuższe,
ciemne włosy, dotknąć koniuszkiem języka zimnego kolczyka w
dolnej wardze, przytulić się do niewielkiego ciała i trwać tak na
zawsze. Czy było w tym uczucie? Gerard wolał myśleć, że chęć
zbliżenia się do Franka jest tylko podświadomym pragnieniem jego
organizmu, fizycznym aspektem jego odmienności, której tak bardzo
się bał i wstydził. Jednak wciąż, niczym mantrę powtarzał
sobie, że nie jest gejem i nigdy nim nie będzie. Nieważne jak
bardzo Frank starał się utorować sobie drogę do jego serca, w
nocy postanowił, iż nie stanie pod aresztem dwudziestego czwartego
grudnia i nie będzie czekał, aż ten wyjdzie z więzienia. Miał
dość swoich problemów, a Frank był jednym z nich. I w nocy
doszedł do wniosku, że gdy zignoruje tego natrętnego, uroczego
chłopaka, jeden z jego kłopotów zniknie. Wystarczy tylko, że nie
przyjdzie w wigilię pod więzienie, to wszystko. Teraz potrzebował
Katelyn, chciał wypłakać się na jej ramieniu, chciał ją
przeprosić, by wszystko było między nimi jak dawniej. Bo to Frank
wszystko popsuł i jest to kolejny powód, żeby zakończyć tę
znajomość ostatecznie. Bał się jednak, że Kate go nie zrozumie,
nie przyjmie do wiadomości jego przeprosin i ta kłótnia na zawsze
przekreśli budowaną od lat relację. Wmawiał sobie, że ta
dziewczyna naprawdę go kocha i jednak sprzeczka nie zmieni jej
uczuć. Gdzieś w sercu tliła się jednak obawa podsycana wyrzutami
sumienia, że coś w ich związku bezpowrotnie się skończyło. Gdy
tak stał wpatrując się w dębowe drzwi mieszkania swojej
dziewczyny, pomyślał o biurku, które przyszło mu zostawić. Czuł
się fatalnie z myślą, iż został zawieszony. Nie tego oczekiwał
od życia i wiedział, że nawalił. Jednak wczoraj obiecał sobie,
że to koniec i już więcej nie da się ponieść emocjom, byle
tylko wieść godne i poukładane życie. Bo zanim poznał Franka
naprawdę był szczęśliwy. To był kolejny aspekt jaki rozważał
nocą. Co ten chłopak może mu zagwarantować, co może mu dać, by
czuł się lepiej, by żyło mu się lepiej, by stał się lepszym
człowiekiem? Nic, absolutnie nic. Więc nie warto pakować się w
jeszcze większe bagno, ponieważ on najpierw musiał wygrzebać się
z tego, w którym tkwi teraz. A czuł jakby topił się we własnych
problemach i nie mógł zaczerpnąć pełnego oddechu, by przerwać
złą passę.
-
Gerard? – drzwi mieszkania niespodziewanie otworzyły się i
stanęła w nich zaskoczona Katelyn. Posłała mu zdumione spojrzenie
i owinęła się szczelniej szlafrokiem, chociaż wcale nie musiała
tego robić. Ten gest nieco zabolał Gerarda.
-
Cześć. – Powiedział z nutą frustracji w głosie. – Mogę
wejść?
-
Jasne. – Odpowiedziała formalnie. Zaskoczyła ją ta nagła
wizyta, jednak po części była też ciekawa, co też Gerard ma jej
do powiedzenia. – Idź do salonu. – Powiedziała do stojącego za
nią mężczyzny jednocześnie przekręcając klucz w zamku.
Gerard
skierował się do stołowego pokoju pełen obaw. Bał się jak Kate
przyjmie jego przeprosiny, jak zareaguje na jego skruchę i czy wie
już o jego zawieszeniu? Tak bardzo nie chciał wyjść przed nią na
nieudacznika. Jednak kiedy ujrzał w tym małym, zagraconym pokoiku
dziewczynę ubraną w krótki, fioletowy szlafroczek w grubych
kapciach na nogach zrozumiał, że nie ma czego się obawiać.
Katelyn była kobietą jego życia, sensem jego życia, kimś bez
kogo po prostu przestałby być sobą. A tak wielkiej miłości jaką
darzyli się nawzajem nie może przekreślić jedna, głupia
sprzeczka czy bzdurny pocałunek z innym mężczyzną. Gerard
wiedział, iż nie może wyjawić dziewczynie całej prawdy. To by ją
chyba zabiło.
-
Chciałem… - zaczął cicho. – chciałem cię przeprosić. Za
naszą kłótnię, która była niepotrzebna, za to, że cię
zaniedbywałem, za to, że mnie nie było, za to, że zostałem
zawieszony, za to, że jestem takim nieudacznikiem. – Wyrzucił z
siebie na jednym oddechu. – Ale chciałem ci także powiedzieć, że
kocham cię i to jest jedyna pewna rzecz w całym moim życiu. Nic
innego się nie liczy, kiedy jesteś przy mnie. Żadne inne rzeczy
nie mają sensu. Zrozumiem, jeśli mnie teraz wyrzucisz, zmieszasz z
błotem czy Bóg jeden wie co jeszcze. Zrozumiem to, bo cię kocham
Katelyn. – To powiedziawszy zamilkł wpatrując się w nią z
nieskrywaną niepewnością. Dziewczyna zagryzła wargę i również
się na niego patrzyła. Cisza trwała kilka dobrych minut.
-
Ja też cię kocham Gerard. Jak nic bardziej na świecie. – To
powiedziawszy podeszła do niego i przytuliła go do siebie. – Nie
obchodzi mnie czy sprzątasz ulice czy też jesteś prezesem wielkiej
korporacji. Nie ważne czy zarabiasz dużo czy mało. Mężczyzna,
którego pokochałam nie może być nikim, rozumiesz? Dla mnie zawsze
będziesz kimś. Moim ukochanym Gerardem. – To powiedziawszy
pocałowała go. Nawet nie sądzili jak bardzo im tego brakowało.
Gee dotknął jej miękkich, jasnych włosów zdejmując jednocześnie
gumkę, którą były skrępowane. Ujął jej twarz w swe silne
dłonie i pocałował po kolei oczy dziewczyny, jej nos, policzki
oraz usta. I wiedział, że teraz już wszystko się jakoś ułoży.
Ponieważ miał przy sobie ją, miłość swojego życia.
***
Po
ponownym dokładnym przeglądzie swoich butów Gerard postanowił
podnieść głowę. Rozejrzał się dokładnie, czy aby na pewno nikt
go nie śledzi i spojrzał na ponury budynek miejskiego więzienia.
Szare, brudne ściany, gdzieniegdzie usytuowane równie paskudne okna
oraz drut kolczasty rozciągający się ponad grubym murem. A w
środku Frank. Ten mały, odważny człowiek, któremu pozwolił się
pocałować kilka dni temu. Westchnął przeciągle zastanawiając
się co on tak właściwie tu robi. Przecież te ostatnie sześć dni
u boku Katelyn były niesamowite. Jakby otuleni magicznym kokonem
miłości żyli w złudzeniu, że problemów realnego świata po
prostu nie ma. Było im ze sobą dobrze, ciepło, bezpiecznie.
Dlaczego zatem teraz stoję tu i czekam na tego młodego, rzekomo nic
nie znaczącego chłopaka, pomyślał Gerard. Podrapał się po
głowie kluczykiem od auta. Jak to się stało, że w ogóle tu
trafił? Ach tak, miał jechać do sklepu po rybę na święta.
Katelyn krzątała się po swoim mieszkaniu i szykowała jedzenie,
które mieli zabrać ze sobą do domu jej rodziców. Zajechał pod
supermarket, kupił tę cholerną rybę, zapłacił, wsiadł z
powrotem do auta, przekręcił kluczyk i zerknął kątem oka na
datę, jaką wskazywał wyświetlacz w radiu. Dwudziesty czwarty
grudnia. Każdy inny człowiek pomyślałby po prostu – wigilia.
Jednak do Gerarda dotarło, że sześć dni temu całował się z
facetem, który dzisiaj wychodzi z więzienia. Mężczyzna, który
sieje w jego życiu niezgodę i strach, który mu jednocześnie
pomaga i wzbudza tak skrajne emocje, że Gerarda to aż wykańcza.
Ten właśnie człowiek dziś opuszcza zakład karny i nie ma się
gdzie podziać. A przecież są święta. Wszędzie jest biało,
świecą się kolorowe lampki, w kominkach wesoło płonie ogień i
wszyscy są jacyś tacy szczęśliwsi. Dlaczego by zatem nie
uszczęśliwić Franka, ten ostatni raz? Czy to aż tak wiele? Nie,
to bardzo mało. I przecież może to dla niego uczynić. Fakt, to
oznacza kolejne tajemnice… Jednak kiedy wycofał się z miejsca
parkingowego i zatrzymał się na wyjeździe spod supermarketu jego
noga pospiesznie wcisnęła pedał gazu, a ręce od razu skręciły
kierownicę w lewo. W kierunku więzienia. Gerard nad tym nie
panował, a przynajmniej tak mu się wydawało. Wolał tak sądzić,
bo w ten sposób pozbywał się wyrzutów sumienia, jakie miał wobec
Katelyn.
Chuchnął
sobie w ręce i jeszcze raz spojrzał na zegarek. Za kilka minut
wybije dwunasta i w więziennej bramie ukaże mu się Frank. Gerard
starał się podejść do całej sytuacji na chłodno, nie myśląc o
tym co czuł, a czego nie czuł do młodego kryminalisty. Po prostu
mu pomagał w ten jeden szczególny dzień w roku, kiedy aż pomóc
wypada. Zachowywał się w tym momencie jak typowy, pozornie
szczęśliwy człowiek, który kieruje się w swoim życiu ściśle
określonymi zasadami. Dziś jest dzień, kiedy pomagam, a następnego
śmiało będę mógł kopnąć cię w dupę. Po raz kolejny spojrzał
na swój czarny zegarek i kiedy podnosił znów wzrok na bramę
więzienia ujrzał jego. Zgarbiona sylwetka, za duża, brązowa
kurtka, jedna, niewielka torba z rzeczami i podarte spodnie. Na szyi
omotany czerwony szalik, włosy potargane na wietrze. Gerardowi
ścisnęło się serce. Frank podniósł głowę i dopiero teraz
ujrzał czekającą na niego osobę. Stanął jak wryty nie mogąc
oderwać swych dużych, brązowych oczu od postaci Gerarda. Przełknął
ślinę i powoli podszedł w kierunku komisarza.
-
Cześć Frankie. – Powiedział ledwie dosłyszalnie Gee. Nagle
zaschło mu w ustach.
-
Cześć Gee. – Wyszeptał Frank wciąż głęboko poruszony jego
przybyciem. – Co ty tutaj robisz? – zapytał nie odrywając od
niego wzroku.
-
Przyjechałem po ciebie, a co miałbym robić. – Prychnął Gerard
siląc się na to, by jego głos brzmiał choć trochę naturalnie.
Nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Cała ta sytuacja była krępująca,
dziwna. Obydwoje zdawali sobie sprawę, że teraz będzie jeszcze
gorzej i kiedyś będą zmuszeni porozmawiać o tym co się stało
tydzień temu. Jednak obydwaj wyznawali zasadę: co się odwlecze to
nie uciecze. A skoro tak to równie dobrze można poruszyć ten temat
kiedy indziej.
-
Jak to po mnie przyjechałeś? – zapytał zdumiony Frank. Na jego
twarzy malował się cień uśmiechu. Po cichu liczył na to, iż
Gerard zrozumiał co on do niego czuje i wybrał jego, Franka.
Zostawił swoją narzeczoną, swoje dotychczasowe życie… Jednak to
było marzenie. Jedno z wielu jakie miał dotychczas, ale
prawdopodobnie największe. Mimo to Frank przyzwyczaił się, że
jego marzenia i sny nigdy się nie spełnią. Był szarym
człowiekiem, w szarym świecie otoczony szarymi ludźmi. Jedynym
jasnym punktem był Gerard, ale która błyszcząca osoba dobrowolnie
zdecydowałaby się na czerń?
-
Myślę, że jesteś moim przyjacielem Frank. – Odpowiedział Gee
starając się, by jego głos znów brzmiał w miarę normalnie i
swobodnie. Mina zdradzała jednak jego prawdziwe uczucia i
skrępowanie, jakie w tym momencie go obezwładniało. – A
przyjaciele sobie pomagają. – To powiedziawszy przytulił go do
siebie w duchu zastanawiając się co właściwie robi. Frank
przywarł do niego całym ciałem, jednak szybko rozluźnił uścisk.
Obydwaj zdawali sobie sprawę, że jest to swego rodzaju pożegnanie.
Jednakże czy można żegnać się z czymś, czego się nigdy nie
posiadało? Choć tak bardzo się tego pragnęło? Ta bliskość
sprawiała im ból, niemalże fizyczny, namacalny. To nie był
zwykły, przyjacielski uścisk. Toksyczność zabijała jego
jakiekolwiek przyjemne aspekty. Dlatego starając się ukryć
cierpienie odsunęli się od siebie pospiesznie. – Dlatego
zamieszkasz tymczasowo u mnie. Dopóki sobie czegoś nie znajdziesz.
– Dodał wpatrując się w jego brązowe oczy.
-
Mówisz poważnie? – Frank przekrzywił lekko głowę, a jego
asymetryczna grzywka opadła nieporadnie na czoło. Gerard stłumił
odruch, by ją poprawić. Zacisnął mocniej dłoń.
-
Tak, dlaczego miałbym żartować? Jestem śmiertelnie poważny.
Chyba nie ma lepszego rozwiązania. – To powiedziawszy podniósł z
ziemi torbę chłopaka i zarzucił ją sobie na ramię. Odwrócił
się na pięcie i nie patrząc czy Frank za nim podąża poszedł w
kierunku auta. Nie słyszał jednak, by chłopak choćby ruszył się
z miejsca. – No idziesz? – zapytał odwracając się do niego.
Frank drgnął i pospiesznie udał się za komisarzem.
-
Co to? – zapytał chłopak podnosząc z siedzenia pasażera białą
reklamówkę. Gerard spojrzał na nią i pospiesznie wziął ją od
Franka. Rzucił na tyły samochodu i przekręcił kluczyk w stacyjce.
-
Ryby. Katelyn kazała mi kupić. – Ile jeszcze razy będzie chciał
ugryźć się w język?
-
Katelyn. – Powtórzył cicho Frank zapinając pasy. – Co u niej?
-
Wszystko dobrze. – Odpowiedział krótko Gerard chcąc jak
najszybciej zakończyć ten temat.
-
Ona wie, że po mnie przyjechałeś? – drążył chłopak. – Ona
wie o tym co się stało? No wiesz, między nami? – spojrzał na
podenerwowanego Gerarda, który kurczowo zaciskał ręce na
kierownicy.
-
Nie, nie wie. – Odparł chłodno. – Nie wie o niczym i wolałbym,
żeby tak zostało.
-
Okej, ja sobie życzysz. – Mruknął cicho Frank przenosząc wzrok
na mijane ulice. Czuł się źle z faktem, iż przez jakiś czas
będzie w pewien sposób żerował na Gerardzie. Nie chciał jego
mieszkania, jego jedzenia, jego gównianej troski, opieki. Chciał
jego miłości, a tego nie mógł dostać.
Zatrzymali
się na parkingu przy supermarkecie. Tym samym, w którym Gerard
kupił ryby. Mężczyzna zgasił silnik i spojrzał wyczekująco na
Franka.
-
Co?
-
Wysiadaj. – Polecił.
-
Ale po co? – zapytał brunet.
-
Kupimy choinkę. – Rzucił krótko Gee, po czym otworzył drzwi i
wyszedł z auta.
-
Jaką choinkę? – kontynuował zaskoczony Frank podążając szybko
za Gerardem.
-
Nie kupiłem choinki do domu, a dziś mamy wigilię. Jak wyobrażasz
sobie święta bez choinki? – odparł pytaniem na pytanie.
-
Może jeszcze powiesz, że chcesz mi podarować prezent i
zorganizować świąteczny obiad z toastem na moją część, co?! –
krzyknął niespodziewanie Frank. Gerard odwrócił się w jego
stronę z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. – Po co to wszystko
Gerard? Po co mi to robisz? Dlaczego przychodzisz pod więzienie,
robisz nadzieje, starasz się zrekompensować mi te wszystkie
nieudane święta, o których nawet nie masz pojęcia, bo nie chcesz
tego wiedzieć. Masz mnie gdzieś, taka jest prawda. Nie obchodzi cię
co teraz czuję, kiedy patrzę jak układasz sobie na nowo życie,
jak starasz się uświadomić mi, że mogę na ciebie liczyć, ale
nie do końca, bo zawsze będzie ktoś komu nasza znajomość się
nie spodoba. Nie powiesz narzeczonej, że u ciebie mieszkam, nie
przyznasz się, że się całowaliśmy… Ale ja tego nie chcę! Nie
potrzebuję twojej pieprzonej, udawanej troski!
-
Więc czego chcesz?! – wrzasnął w odpowiedzi Gerard. – Czego ty
kurwa ode mnie oczekujesz, co?! Myślisz sobie, że stworzymy cudowną
parę, potępianą przez innych, tak romantyczną i odciętą od
rzeczywistości? Tego chcesz? Ale ja ci tego nie dam, bo… -
westchnął przeciągle przecierając oczy. – bo kocham Katelyn.
Nie chcę jej krzywdzić, bo jest kobietą mojego życia.
-
Więc to co się między nami wydarzyło było niczym? Zupełnie
niczym? – zapytał zrozpaczony Frank. Tak bardzo starał się ukryć
ten cały żal jaki odczuwał w stosunku do Gerarda.
-
Nie mogę dać ci tego, czego ode mnie oczekujesz. Przykro mi. –
Wychrypiał Gerard.
-
Więc może po prostu daj mi żyć swoim życiem i nie udawaj, że
mam w Tobie przyjaciela, co? – Frank pociągnął nosem, co wydało
mu się tak cholernie żałosne.
-
Nie chcę żebyś odchodził… - Wymamrotał cicho Gee.
-
Jesteś cholernym egoistą Gerard. – Westchnął Frank. – Jesteś
najbardziej narcystycznym człowiekiem jakiego w życiu spotkałem. –
Zaśmiał się gardłowo. – Ale zostanę. Będę twoim wyrzutem
sumienia, będę cię męczył, będzie nam ciężko. Ale zostanę.
Jako twój przyjaciel. Tylko i wyłącznie. A teraz chodźmy kupić
tę głupią choinkę i dalej bawmy się w piękne i czarujące
święta. Może kupimy jeszcze jemiołę, co? – Zakpił Frank
wymijając Gerarda. Podszedł do stosu choinek i zaczął wybierać
świąteczne drzewko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz