You in your hightops anyway
You in your skinny jeans anyway...
Frank
opierał się o ścianę z rękami włożonymi w kieszenie
pomarańczowego uniformu. Wpatrywał się w widok za oknem. Szare
miasto pokryte białym, lekkim puchem. Zima na całego, a on nie miał
mety, żeby przenocować dopóki nie znajdzie sobie własnego
mieszkania. Będzie marzł. Wszystko jest lepsze niż więzienie.
Zastanowiła go nagła wiadomość o nieplanowanym spotkaniu. Kto
chciał go widzieć akurat dziś, tak bez uprzedzenia? Teraz czekał
na owego gościa około dwudziestu minut. Miał tylko nadzieję, iż
nie będzie to jego matka. Kiedy ciężkie drzwi skrzypnęły
niespodziewanie Frank drgnął i odwrócił się mimowolnie.
Wybałuszył oczy na widok Gerarda. Kogo jak kogo, ale nie spodziewał
się, że on odwiedzi go w ciupie. Mężczyzna wszedł sztywnym
krokiem do pomieszczenia i zatrzymał się tuż za drzwiami.
Wpatrywał się w chłopaka beznamiętnym spojrzeniem tak, że ten
nie mógł wyczytać absolutnie niczego z jego przystojnej twarzy.
Kiedy jednak strażnicy zamknęli pancerne drzwi w Gerardzie coś
drgnęło. Spojrzał gniewnie na Franka.
-
To wszystko twoja wina! – krzyknął podchodząc do niego szybko.
To
oskarżenie zbiło młodego kryminalistę z pantałyku. Cofnął się
o krok, by uciec przed rozgniewanym Gerardem, jednak za swymi plecami
poczuł zimną ścianę. Super. Komisarz złapał go za uniform i
podniósł przyciskając jeszcze bardziej do ściany.
-
Stary, o czym ty mówisz… - zaczął zdezorientowany i trochę
przestraszony Frank. Nie dane mu było jednak dokończyć, ponieważ
Gee złapał go pod brodą i mocno ścisną szczękę chłopaka.
-
Zamknij się i nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię śmieciu. –
Wysyczał.
Jego
twarz była kilka milimetrów od oblicza Franka. I gdyby nie fakt, że
Gerard trzymał go w żelaznym uścisku i groził śmiercią chłopak
cieszyłby się z takiego obrotu spraw bezgranicznie. Jednak w tym
momencie sytuacja wydawała mu się co najmniej kuriozalna. O ile
dobrze pamiętał wczoraj komisarz dziękował mu kilka razy, a
dzisiaj chce go udusić? O co w tym wszystkim chodziło? To nie był
żart i Frank dobrze o tym wiedział. Gerard nie potrafił żartować.
-
Możesz mnie puścić? – wykrztusił zdesperowany Frank. – I
łaskawie wyjaśnić o co ci chodzi?
Gerard
ani drgnął. Wciąż trzymał młodego w silnym chwycie nie
ustępując ani na krok. Dyszał ciężko i wpatrywał się ze
złością w łagodne rysy chłopaka. Przecież to Frank, podpowiadał
jakiś cichy głos w jego głowie, on nie mógłby zrobić ci
krzywdy. Z drugiej jednak strony przypomniały mu się słowa
Katelyn. O tym, że Frank jest przestępcą. Komu wierzyć? Jeśli
nie wiesz komu ufać, zaufaj sobie. Gerard rozluźnił uścisk.
-
Ty pieprzony psie, chciałeś mnie udusić. – Wydyszał Frank
chwytając łapczywie powietrze. Oparł ręce o kolana i schylił
się, by złapać oddech.
-
Należy ci się. – Odparował Gerard wciąż wpatrując się w
niego ze złością.
-
Niby za co? – zapytał oburzony Frank. Podniósł się i spojrzał
na Gerarda z równą nienawiścią.
-
Nie udawaj, że o niczym nie wiesz! – powtórzył Gerard. Cofnął
się i z całej siły kopnął krzesło. By się wyładować okrążył
dwukrotnie salę.
-
Przestań łazić w kółko i wytłumacz mi o co chodzi Gerard! –
krzyknął Frank domagając się wyjaśnień.
-
Zawiesili mnie. – Powiedział niespodziewanie Gerard.
-
Co? – chłopak zmarszczył brwi.
-
Zawiesili mnie! – powtórzył głośniej Gee rozkładając ręce. –
Przez ciebie zostałem zawieszony!
-
Co? – Frank nie mógł uwierzyć w słowa komisarza. – Jak to
zawieszony, dlaczego przeze mnie?
-
Komendant powiedział mi dzisiaj, że mam nie korzystać z twojej
pomocy. – Zaczął ciszej Gerard opierając się o stół. –
Zapytałem dlaczego. Odpowiedział, że chodzi o ciebie. Uparł się,
że jesteś kryminalistą, co dla mnie nie było absolutnie żadnym
argumentem. No i jak kretyn zacząłem cię bronić. A on odsunął
mnie od sprawy i na koniec zawiesił. – Gerard zwiesił głowę
jeszcze niżej.
Frank
milczał nie wiedząc co ma powiedzieć. Raz po raz otwierał usta,
jednak żadne sensowne słowa nie przychodziły mu do głowy. W końcu
zamknął swe drobne wargi i przygryzł dolną, tę w której tkwił
srebrny kolczyk. Wpatrywał się w zasępionego Gerarda i czuł… Co
czuł? Radość? Nie, to nie była radość. To była wdzięczność.
-
Broniłeś mnie? – zadał najgłupsze z możliwych pytań.
-
Tak. – Przyznał zrezygnowany Gerard. – Broniłem cię dzisiaj
dwukrotnie. Nie jesteś gorszy Frank. Nikt nie jest gorszy. Dzisiaj
zdałem sobie z tego sprawę. I przegrałem. – Prychnął Gerard.
Frank
potarł butem o czubek drugiego tenisówka. Przygryzł ponownie dolną
wargę i po jakimś czasie odpowiedział:
-
Dziękuję.
-
Co? – Gerard spojrzał na niego jak na skończonego kretyna. – Za
co ty mi dziękujesz?
-
Jeszcze nikt nigdy mnie nie bronił. – Wyznał cicho Frank. –
Nikt nie wstawił się za mną, nie walczył o mnie. Oprócz ciebie.
– Dodał. – I za to ci dziękuję.
Gerard
westchnął przeciągle i pokręcił lekko głową, by po chwili
wyprostować się i wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem. Śmiał
się długo i głośno, co ponownie zbiło Franka z pantałyku.
Jednak po chwili śmiech Gerarda przerodził się w ciche łkanie.
Niekontrolowany spazmatyczny płacz. Frank otworzył szerzej oczy, bo
nigdy nie pomyślałby, że zobaczy tego męskiego, twardego
komisarza w tak intymnej scenie. Drgnął nieznacznie, by do niego
podejść, jednak bał się wykonać jakiegokolwiek ruchu. Gerard
przysiadł na drugim krześle i ukrył twarz w dłoniach. Młody
kryminalista w końcu zdecydował się podejść do swego towarzysza.
-
Hej. – Powiedział łapiąc Gerarda za rękę zmuszając go tym
samym do pokazania twarzy.
-
Zostaw mnie. – Wychrypiał Gee przez łzy.
-
Nie płacz. – Frank położył swą dłoń na jego kolanie próbując
jakoś go uspokoić. Był w tym jednak szalenie beznadziejny. – Ja
nie chciałem cię skrzywdzić. Nie chciałem, żebyś przeze mnie
płakał. – Dodał ciszej, ze skruchą. Która była prawdziwa. –
Ty cierpisz, ja cierpię Gerard.
-
Co? – komisarz spojrzał na niego nieprzytomnym, zapłakanym
wzrokiem. – Nie płaczę przez ciebie Frankie. Tu chodzi o to
wszystko. O to, że jesteśmy pomiatani, niszczeni, jak psy. Jakbyśmy
byli gorsi. O to, że ludzie widzą w nas tych, których chcą
zobaczyć, a nie tych którymi jesteśmy. To tak cholernie
niesprawiedliwe. – Jęknął przez łzy. – Mam wrażenie, że
nigdy dla nikogo nie byłem ważny. Wszyscy mną w pewien sposób
pomiatali. Matka stale kazała coś udowadniać, dlatego sam
przejąłem taką postawę. Dziewczyna czasem traktuje mnie jak
śmiecia, pomimo tego, że mnie kocha i wiem o tym. Szef mnie
nienawidzi i najchętniej by mnie zabił. Nigdy nie miałem
przyjaciół, bo nie byłem dość dobry. I nigdy niczego nie
osiągnę. Bo nie jestem dość dobry. – Wychrypiał cicho.
-
Przestań tak mówić. – Frank przerwał mu stanowczo. Złapał
głowę mężczyzny i kciukiem starł łzy z jego bladych policzków.
Spojrzał mu głęboko w oczy i dodał: - Jesteś ważny dla mnie.
Nieważne co sądzą inni, nieważne jak popieprzony jest nasz świat.
On może być brzydki, ale ty jesteś piękny dla mnie. Dla mnie
słyszysz. – Frank potrząsnął jego głową.
-
O czym… - zaczął niepewnie Gerard. – O czym ty mówisz?
Frank
nie odezwał się ani słowem. Po prostu niespodziewanie przysunął
głowę komisarza do swojej i złączył ich usta w pocałunku.
Gerard dał się zaskoczyć i przez pierwsze dziesięć sekund nie
wykonał absolutnie żadnego ruchu. Pozwolił, by Frank przejął
inicjatywę. A ten nie mógł oprzeć się ustom komisarza. Tak
miękkim, tak cudownie idealnym. Zapalczywie łączył jego wargi ze
swoimi, jakby tańczyły jakiś chory taniec radości. Nigdy nikogo
tak nie całował i wiedział, że już nie pocałuje. Wcześniej? To
co było wcześniej nie miało znaczenia. Nie przy tym, co poczuł
teraz. Serce załomotało mu w piersi, a na policzkach wystąpił
rumieniec. Całowanie go było czystą przyjemnością i w pewnym
momencie Frank poczuł, że Gerard oddał ten pocałunek. Był to
wprawdzie jedna, urywana chwila, ale czyż my, ludzie, nie żyjemy
dzięki takim krótkim chwilom? One jednak szybko ulatują. Pryskają,
niczym bańki mydlane i znów w nasze życie wlewa się szara
rzeczywistość. Gerard z siłą odepchnął Franka od siebie, tak że
ten upadł na twardą podłogę.
-
Co ty sobie wyobrażasz?! – krzyknął wycierając usta.
Frank
oddychał szybciej patrząc ze strachem na zdenerwowane oblicze
komisarza. Jego wcześniejszy gniew, w porównaniu z tym co pokazywał
teraz był tylko lekkim napięciem. Teraz był wręcz rozwścieczony
i Frank nie zdziwił by się, gdyby oberwał za ten pocałunek po
mordzie. Zamiast się jednak bać, młody chłopak podźwignął się,
by wstać i spojrzeć w rozgniewane oczy Gerarda.
-
Nic. – Odpowiedział pewnie. – Po prostu cię pocałowałem. I
wiem, że ci się to podobało. – Dodał butnie.
-
Jak śmiesz mnie całować?! – wrzasnął Gerard. – Jak śmiesz
mówić mi takie rzeczy, jak śmiesz…
-
Mnie kochać? – dokończył za niego Frank.
Gerard
spojrzał na niego z furią w oczach, jednak nie skomentował tego w
żaden sposób. Oddychał ciężko, jednak nie mógł zmusić się do
tego, by opuścić pokój odwiedzin. Wciąż wpatrywał się we
Franka. Tego małego, śmiesznego kryminalistę, którego poznał
kilka dni temu na komendzie. Ile spędzili ze sobą czasu? Nie
wystarczająco dużo, by kogoś pokochać. Nie wystarczająco dużo,
by dość dobrze siebie poznać. Czym właściwie jest miłość?
Gerard miał mętlik w głowie. Nie wiedział co ma odpowiedzieć,
czy ma wyjść z tej cholernej sali czy może dalej tu siedzieć.
Przecież on nie jest ciotą, nigdy nie był. Nie może być gejem,
nie może czuć absolutnie nic do Franka. A to w nocy? Powinien się
tym bardziej przejąć, nie bagatelizować problemu. Nie, nie może.
On nie może nic czuć do Franka. Nie może. Nie może. Nie może.
Nagle jeden ze strażników z hukiem otworzył drzwi.
-
Panie Way, musi pan opuścić salę. Czas widzenia dobiegł końca. –
Powiedział niskim, nieprzyjemnym tonem.
Gerard
ani drgnął.
-
Musisz już iść. – Powiedział do niego Frank cały czas
wpatrując się w piwne oczy komisarza. – Za sześć dni wychodzę.
Będziesz wiedział co zrobić. – To powiedziawszy odwrócił się
plecami do Gerarda dając do zrozumienia, że zakończył rozmowę.
Ten zmusił się, by powoli wycofać się z szarego pokoju. Spojrzał
nieprzytomnym wzrokiem na strażnika i kiwnął mu na do widzenia.
Później zszedł powoli po schodach więzienia i wyszedł na
zewnątrz. Nie czuł zimna, nie czuł tego, że odmarzają mu palce.
Szedł przed siebie tępo wpatrując się w mijanych ludzi. Miał
sześć durnych dni. Sześć dni, świdrowało mu w głowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz