4 stycznia 2014

10.

You in your hightops anyway
You in your skinny jeans anyway...

  

   Frank opierał się o ścianę z rękami włożonymi w kieszenie pomarańczowego uniformu. Wpatrywał się w widok za oknem. Szare miasto pokryte białym, lekkim puchem. Zima na całego, a on nie miał mety, żeby przenocować dopóki nie znajdzie sobie własnego mieszkania. Będzie marzł. Wszystko jest lepsze niż więzienie. Zastanowiła go nagła wiadomość o nieplanowanym spotkaniu. Kto chciał go widzieć akurat dziś, tak bez uprzedzenia? Teraz czekał na owego gościa około dwudziestu minut. Miał tylko nadzieję, iż nie będzie to jego matka. Kiedy ciężkie drzwi skrzypnęły niespodziewanie Frank drgnął i odwrócił się mimowolnie. Wybałuszył oczy na widok Gerarda. Kogo jak kogo, ale nie spodziewał się, że on odwiedzi go w ciupie. Mężczyzna wszedł sztywnym krokiem do pomieszczenia i zatrzymał się tuż za drzwiami. Wpatrywał się w chłopaka beznamiętnym spojrzeniem tak, że ten nie mógł wyczytać absolutnie niczego z jego przystojnej twarzy. Kiedy jednak strażnicy zamknęli pancerne drzwi w Gerardzie coś drgnęło. Spojrzał gniewnie na Franka.
- To wszystko twoja wina! – krzyknął podchodząc do niego szybko.
To oskarżenie zbiło młodego kryminalistę z pantałyku. Cofnął się o krok, by uciec przed rozgniewanym Gerardem, jednak za swymi plecami poczuł zimną ścianę. Super. Komisarz złapał go za uniform i podniósł przyciskając jeszcze bardziej do ściany.
- Stary, o czym ty mówisz… - zaczął zdezorientowany i trochę przestraszony Frank. Nie dane mu było jednak dokończyć, ponieważ Gee złapał go pod brodą i mocno ścisną szczękę chłopaka.
- Zamknij się i nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię śmieciu. – Wysyczał.
   Jego twarz była kilka milimetrów od oblicza Franka. I gdyby nie fakt, że Gerard trzymał go w żelaznym uścisku i groził śmiercią chłopak cieszyłby się z takiego obrotu spraw bezgranicznie. Jednak w tym momencie sytuacja wydawała mu się co najmniej kuriozalna. O ile dobrze pamiętał wczoraj komisarz dziękował mu kilka razy, a dzisiaj chce go udusić? O co w tym wszystkim chodziło? To nie był żart i Frank dobrze o tym wiedział. Gerard nie potrafił żartować.
- Możesz mnie puścić? – wykrztusił zdesperowany Frank. – I łaskawie wyjaśnić o co ci chodzi?
   Gerard ani drgnął. Wciąż trzymał młodego w silnym chwycie nie ustępując ani na krok. Dyszał ciężko i wpatrywał się ze złością w łagodne rysy chłopaka. Przecież to Frank, podpowiadał jakiś cichy głos w jego głowie, on nie mógłby zrobić ci krzywdy. Z drugiej jednak strony przypomniały mu się słowa Katelyn. O tym, że Frank jest przestępcą. Komu wierzyć? Jeśli nie wiesz komu ufać, zaufaj sobie. Gerard rozluźnił uścisk.
- Ty pieprzony psie, chciałeś mnie udusić. – Wydyszał Frank chwytając łapczywie powietrze. Oparł ręce o kolana i schylił się, by złapać oddech.
- Należy ci się. – Odparował Gerard wciąż wpatrując się w niego ze złością.
- Niby za co? – zapytał oburzony Frank. Podniósł się i spojrzał na Gerarda z równą nienawiścią.
- Nie udawaj, że o niczym nie wiesz! – powtórzył Gerard. Cofnął się i z całej siły kopnął krzesło. By się wyładować okrążył dwukrotnie salę.
- Przestań łazić w kółko i wytłumacz mi o co chodzi Gerard! – krzyknął Frank domagając się wyjaśnień.
- Zawiesili mnie. – Powiedział niespodziewanie Gerard.
- Co? – chłopak zmarszczył brwi.
- Zawiesili mnie! – powtórzył głośniej Gee rozkładając ręce. – Przez ciebie zostałem zawieszony!
- Co? – Frank nie mógł uwierzyć w słowa komisarza. – Jak to zawieszony, dlaczego przeze mnie?
- Komendant powiedział mi dzisiaj, że mam nie korzystać z twojej pomocy. – Zaczął ciszej Gerard opierając się o stół. – Zapytałem dlaczego. Odpowiedział, że chodzi o ciebie. Uparł się, że jesteś kryminalistą, co dla mnie nie było absolutnie żadnym argumentem. No i jak kretyn zacząłem cię bronić. A on odsunął mnie od sprawy i na koniec zawiesił. – Gerard zwiesił głowę jeszcze niżej.
   Frank milczał nie wiedząc co ma powiedzieć. Raz po raz otwierał usta, jednak żadne sensowne słowa nie przychodziły mu do głowy. W końcu zamknął swe drobne wargi i przygryzł dolną, tę w której tkwił srebrny kolczyk. Wpatrywał się w zasępionego Gerarda i czuł… Co czuł? Radość? Nie, to nie była radość. To była wdzięczność.
- Broniłeś mnie? – zadał najgłupsze z możliwych pytań.
- Tak. – Przyznał zrezygnowany Gerard. – Broniłem cię dzisiaj dwukrotnie. Nie jesteś gorszy Frank. Nikt nie jest gorszy. Dzisiaj zdałem sobie z tego sprawę. I przegrałem. – Prychnął Gerard.
Frank potarł butem o czubek drugiego tenisówka. Przygryzł ponownie dolną wargę i po jakimś czasie odpowiedział:
- Dziękuję.
- Co? – Gerard spojrzał na niego jak na skończonego kretyna. – Za co ty mi dziękujesz?
- Jeszcze nikt nigdy mnie nie bronił. – Wyznał cicho Frank. – Nikt nie wstawił się za mną, nie walczył o mnie. Oprócz ciebie. – Dodał. – I za to ci dziękuję.
   Gerard westchnął przeciągle i pokręcił lekko głową, by po chwili wyprostować się i wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem. Śmiał się długo i głośno, co ponownie zbiło Franka z pantałyku. Jednak po chwili śmiech Gerarda przerodził się w ciche łkanie. Niekontrolowany spazmatyczny płacz. Frank otworzył szerzej oczy, bo nigdy nie pomyślałby, że zobaczy tego męskiego, twardego komisarza w tak intymnej scenie. Drgnął nieznacznie, by do niego podejść, jednak bał się wykonać jakiegokolwiek ruchu. Gerard przysiadł na drugim krześle i ukrył twarz w dłoniach. Młody kryminalista w końcu zdecydował się podejść do swego towarzysza.
- Hej. – Powiedział łapiąc Gerarda za rękę zmuszając go tym samym do pokazania twarzy.
- Zostaw mnie. – Wychrypiał Gee przez łzy.
- Nie płacz. – Frank położył swą dłoń na jego kolanie próbując jakoś go uspokoić. Był w tym jednak szalenie beznadziejny. – Ja nie chciałem cię skrzywdzić. Nie chciałem, żebyś przeze mnie płakał. – Dodał ciszej, ze skruchą. Która była prawdziwa. – Ty cierpisz, ja cierpię Gerard.
- Co? – komisarz spojrzał na niego nieprzytomnym, zapłakanym wzrokiem. – Nie płaczę przez ciebie Frankie. Tu chodzi o to wszystko. O to, że jesteśmy pomiatani, niszczeni, jak psy. Jakbyśmy byli gorsi. O to, że ludzie widzą w nas tych, których chcą zobaczyć, a nie tych którymi jesteśmy. To tak cholernie niesprawiedliwe. – Jęknął przez łzy. – Mam wrażenie, że nigdy dla nikogo nie byłem ważny. Wszyscy mną w pewien sposób pomiatali. Matka stale kazała coś udowadniać, dlatego sam przejąłem taką postawę. Dziewczyna czasem traktuje mnie jak śmiecia, pomimo tego, że mnie kocha i wiem o tym. Szef mnie nienawidzi i najchętniej by mnie zabił. Nigdy nie miałem przyjaciół, bo nie byłem dość dobry. I nigdy niczego nie osiągnę. Bo nie jestem dość dobry. – Wychrypiał cicho.
- Przestań tak mówić. – Frank przerwał mu stanowczo. Złapał głowę mężczyzny i kciukiem starł łzy z jego bladych policzków. Spojrzał mu głęboko w oczy i dodał: - Jesteś ważny dla mnie. Nieważne co sądzą inni, nieważne jak popieprzony jest nasz świat. On może być brzydki, ale ty jesteś piękny dla mnie. Dla mnie słyszysz. – Frank potrząsnął jego głową.
- O czym… - zaczął niepewnie Gerard. – O czym ty mówisz?
   Frank nie odezwał się ani słowem. Po prostu niespodziewanie przysunął głowę komisarza do swojej i złączył ich usta w pocałunku. Gerard dał się zaskoczyć i przez pierwsze dziesięć sekund nie wykonał absolutnie żadnego ruchu. Pozwolił, by Frank przejął inicjatywę. A ten nie mógł oprzeć się ustom komisarza. Tak miękkim, tak cudownie idealnym. Zapalczywie łączył jego wargi ze swoimi, jakby tańczyły jakiś chory taniec radości. Nigdy nikogo tak nie całował i wiedział, że już nie pocałuje. Wcześniej? To co było wcześniej nie miało znaczenia. Nie przy tym, co poczuł teraz. Serce załomotało mu w piersi, a na policzkach wystąpił rumieniec. Całowanie go było czystą przyjemnością i w pewnym momencie Frank poczuł, że Gerard oddał ten pocałunek. Był to wprawdzie jedna, urywana chwila, ale czyż my, ludzie, nie żyjemy dzięki takim krótkim chwilom? One jednak szybko ulatują. Pryskają, niczym bańki mydlane i znów w nasze życie wlewa się szara rzeczywistość. Gerard z siłą odepchnął Franka od siebie, tak że ten upadł na twardą podłogę.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – krzyknął wycierając usta.
   Frank oddychał szybciej patrząc ze strachem na zdenerwowane oblicze komisarza. Jego wcześniejszy gniew, w porównaniu z tym co pokazywał teraz był tylko lekkim napięciem. Teraz był wręcz rozwścieczony i Frank nie zdziwił by się, gdyby oberwał za ten pocałunek po mordzie. Zamiast się jednak bać, młody chłopak podźwignął się, by wstać i spojrzeć w rozgniewane oczy Gerarda.
- Nic. – Odpowiedział pewnie. – Po prostu cię pocałowałem. I wiem, że ci się to podobało. – Dodał butnie.
- Jak śmiesz mnie całować?! – wrzasnął Gerard. – Jak śmiesz mówić mi takie rzeczy, jak śmiesz…
- Mnie kochać? – dokończył za niego Frank.
   Gerard spojrzał na niego z furią w oczach, jednak nie skomentował tego w żaden sposób. Oddychał ciężko, jednak nie mógł zmusić się do tego, by opuścić pokój odwiedzin. Wciąż wpatrywał się we Franka. Tego małego, śmiesznego kryminalistę, którego poznał kilka dni temu na komendzie. Ile spędzili ze sobą czasu? Nie wystarczająco dużo, by kogoś pokochać. Nie wystarczająco dużo, by dość dobrze siebie poznać. Czym właściwie jest miłość? Gerard miał mętlik w głowie. Nie wiedział co ma odpowiedzieć, czy ma wyjść z tej cholernej sali czy może dalej tu siedzieć. Przecież on nie jest ciotą, nigdy nie był. Nie może być gejem, nie może czuć absolutnie nic do Franka. A to w nocy? Powinien się tym bardziej przejąć, nie bagatelizować problemu. Nie, nie może. On nie może nic czuć do Franka. Nie może. Nie może. Nie może. Nagle jeden ze strażników z hukiem otworzył drzwi.
- Panie Way, musi pan opuścić salę. Czas widzenia dobiegł końca. – Powiedział niskim, nieprzyjemnym tonem.
Gerard ani drgnął.
- Musisz już iść. – Powiedział do niego Frank cały czas wpatrując się w piwne oczy komisarza. – Za sześć dni wychodzę. Będziesz wiedział co zrobić. – To powiedziawszy odwrócił się plecami do Gerarda dając do zrozumienia, że zakończył rozmowę. Ten zmusił się, by powoli wycofać się z szarego pokoju. Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na strażnika i kiwnął mu na do widzenia. Później zszedł powoli po schodach więzienia i wyszedł na zewnątrz. Nie czuł zimna, nie czuł tego, że odmarzają mu palce. Szedł przed siebie tępo wpatrując się w mijanych ludzi. Miał sześć durnych dni. Sześć dni, świdrowało mu w głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz