4 stycznia 2014

9.

It's your fucking nightmare!


   Frank spojrzał na obskurne, odrapane ściany. Potem na swoją pryczę, a potem na więźnia, z którym dzielił to nędzne pomieszczenie. Westchnął przeciągle słysząc za swoimi plecami odgłosy zamykanych krat. Przebrał się już w kombinezon, a jego ciuchy zostały z powrotem oddane do depozytu. Leniwie spojrzał na pisuar, jednak stwierdził, iż nie czuje potrzeby, by się załatwić. Walnął się więc na swoje twarde łóżko i podparł głowę rękoma. Przerzucił wzrok na miejsce, w którym codziennie rył po jednej kresce. Zostało mu dokładnie sześć dni w kiciu. A to oznacza, że wyjdzie na święta. Dokładnie w wigilie. Co ze sobą zrobi? Pewnie spędzi je tak jak to miał w zwyczaju, zanim go zamknęli. Zaleje się w trupa w jakimś barze i niewiele będzie z tego pamiętał. W każde ważniejsze święto czynił dokładnie to samo. Aby zapomnieć? Być może. Jednak we Franku nie było ani krzty żalu czy bólu. W nim nie było nic, jeśli chodzi o rodzinę. Kompletna pustka. Czasem zastanawiał się nad tym co robi jego matka. Jednak częściej po prostu wpierał sobie, że nic go to nie obchodzi. I przez większość czasu mógłby śmiało stwierdzić, iż tak właśnie było. Jednak nie w święta. Wtedy zawsze przypominała mu się ta wielgachna choinka, kolorowe lampki, zapach świeżych ciastek oraz ciepły żar bijący z kominka. Te wspomnienia były tak cholernie wyidealizowane, że Frank aż się ich bał. Dlaczego się upijał? By oddalić od siebie to pozorne szczęście. Bo jego rodzina wcale nie była prawdziwą rodziną. Ciągłe kłótnie, przepychanki, zdrady, rutynowe zainteresowanie dzieckiem, mnóstwo przyjęć, bankietów, droga szkoła. A tak naprawdę Frank czuł się dobrze, dopóki nie dorósł. Wtedy zaczęło mu to ciążyć. I pojawiły się pierwsze problemy. Boże, dlaczego ja to wspominam, pomyślał, wzdrygając się. Przewrócił się z boku na bok i dostrzegł duże ślepia wpatrzone w swoją osobę. Poruszał dwukrotnie brwiami uśmiechając się głupawo. Bert wciąż gapił się na niego, a jego ruda broda zwisała swobodnie znad krawędzi pryczy. Nad jego tyłkiem wisiał ogromny plakat Sashy Grey. Frank przez chwilę zawiesił na nim oko, jednak ponownie nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
- Powiedz mi Bert. – Zaczął swobodnie. – Co ty właściwie widzisz w tej kobiecie, hm?
Bert dalej patrzył na niego jak cielę. Mlasnął przeciągle, po czym odparł:
- Przypomina trochę moją panienkę. No i ma fajne cycki. – Stwierdził.
- To takie typowe. – Westchnął Frank odwracając się z powrotem na plecy. – A może byśmy tak pograli w karty, co Bert? Albo pooglądamy jakieś gazety. Albo pogadamy o polityce, bądź sztuce. Chociaż nie wiem czy ty masz coś wspólnego ze sztuką. To pogadajmy o czymkolwiek. Może o muzyce? Wyglądasz mi na takiego, który lubi country, jak to z tobą jest Bert, co? – tu spojrzał na swojego towarzysza, któremu ślina wyciekała przez niedomknięte usta wprost na podłogę. Frank przymknął powieki i zakrył oczy dłonią w geście politowania: - Jeszcze tylko osiemnaście dni. – Mruknął. Zawinął się w koc i odwrócił do ściany.
***
   Gerard włożył klucz do zamka i przekręcił go dwukrotnie. Pchnął delikatnie drzwi swojej małej kawalerki i wszedł do środka. Pochylił się, by zdjąć buty, uprzednio rzucając klucze na drewnianą szafeczkę. Ściągnął kurtkę i kiedy odwieszał ją na kołek wbity w ścianę dostrzegł, że w pokoju pali się światło. Zaklął pod nosem na myśl o kolejnym niebotycznym rachunku, jaki przyjdzie mu zapłacić. Nie przypominał sobie jednak, by rano zapalał światło. To go trochę zaniepokoiło. Ostrożnie wszedł do kuchni i ujrzał Katelyn leżącą na jego łóżku. Otworzył szerzej oczy, by za chwilę zmarszczyć brwi. Kiedy jednak dostrzegł, iż dziewczyna śpi smacznie zawinięta w jego ulubiony koc uśmiechnął się lekko. Odłożył broń na półkę i podszedł do niej po cichu. Odgarnął włosy z twarzy ukochanej i ucałował delikatnie w czoło. Podszedł do kontaktu i pstryczkiem zgasił światło w pokoju. Zdjął z siebie koszulę i przebrał spodnie, na swe wygodne dresy. Wkrótce wsunął się obok niej pod ciepły koc i opatulił nim dziewczynę. Ta nieprzytomnie odszukała jego tors i przysunęła się bliżej przytulając się do niego. Objął ją ramieniem i jeszcze raz pocałował.
   Ile minęło czasu nim uświadomił sobie, że nie śpi? Patrzył jak jasne światło księżyca wlewa się przez średniej wielkości okno do jego nędznego pokoju. Wciąż czuł przy sobie ciepło Kate i stwierdził, iż nadal ją obejmuje. Dlaczego nie spał? Przecież był zmęczony. Zamrugał oczami i poczuł nagłe pieczenie. To był długi dzień, a on późno wrócił. Powinien jak normalny człowiek położyć się do łóżka i odpocząć. On jednak myślał, pomimo, iż nie miał na to siły. Chyba się bał. Wyczuwał w powietrzu jakiś niepokój, jakiś niewyjaśniony lęk. Czy powinien dopuszczać Franka do tej sprawy? Coś osobliwego działo się w tym momencie w jego sercu. Jakby zabiło szybciej… Co? Gerard oblizał spierzchnięte wargi i poczuł jak pocą mu się ręce. Odetchnął głęboko starając się odepchnąć od siebie te natrętne myśli. Jednak w pewnym momencie poczuł się kompletnie bezsilny. Delikatnie wysunął rękę spod drobnych pleców Katelyn i wstał z łóżka. Po cichu ubrał buty i włożył na siebie koszulkę. Na palcach wyszedł z pokoju. Narzucił na siebie kurtkę sprawdzając czy są w niej papierosy i zapalniczka. Starając się nie narobić niepotrzebnego hałasu wyszedł z mieszkania i zamknął za sobą drzwi. Teraz żałował, że nie ma balkonu. Musi złazić na dół, żeby zapalić głupiego papierosa. Zaklął pod nosem schodząc po schodach. Potknął się dwa razy, ale mimo to nie chciał palić światła. Chociaż dobrze wiedział, że reszta mieszkańców na pewno śpi. Która była godzina? Piąta? Cudownie, jutro na pewno będzie żywy. Zaklął po raz kolejny i wyszedł na przenikliwe zimno w spodniach od pidżamy i kapciach. Zatrząsł się tylko troszkę i usiadł na oblodzonych stopniach.
- Czemu jest tak kurewsko zimno? – zapytał sam siebie wsadzając papierosa do ust. Próbował go odpalić kilkakrotnie, jednak wyglądało na to, że jego zapalniczka odmówiła posłuszeństwa. Odetchnął głęboko starając się trzymać nerwy na wodzy. Mimo to nie udało mu się i cisnął tym badziewiem daleko przed siebie. Zapalniczka roztrzaskała się na oblodzonej drodze. Poirytowany usiadł z powrotem na schodach z tym cholernym, niezapalonym papierosem w ustach. Dotknął jeszcze raz kieszeni kurtki sprawdzając czy może nie ma tam jakiejś innej zapalniczki. Odpinając ostatnią, ukrytą kieszonkę znalazł zapałki. Potarł jedną o pudełko i odpalił końcówkę papierosa. Zaciągnął się dymem, który rozgrzał jego płuca. Czy poczuł się odprężony? Niezbyt. Jednak było to lepsze niż bezczynne siedzenie i rozmyślanie nad tym co wcześniej poczuł. Czuł się tak cholernie głupio. Bo leżąc obok swojej dziewczyny pomyślał o facecie. Co się z nim dzieje? Zaklął po raz kolejny pod nosem zgniatając papierosa kapciem. Odpalił drugiego. Potem trzeciego, czwartego… W zasadzie to kopcił niczym parowóz przez jakieś czterdzieści minut. Wypalił prawie całą paczkę, ale był dostatecznie uspokojony, by racjonalnie ocenić swoje zachowanie. Potarł zmęczone oczy lodowatą ręką. Lubił Franka, to musiał przyznać. Lubił spędzać z nim czas i w głębi duszy bawiło go nawet to jego idiotyczne poczucie humoru. Chciał dla niego jak najlepiej, bo zwyczajnie szkoda mu było, że tak młody człowiek marnuje się w więzieniu. Zamierzał mu pomóc, o tak, chciał to uczynić. Frank był nawet przystojny. Jednak analizując to bardziej dogłębnie mógł poczuć się za niego odpowiedzialny. Tak, poczuł się nieco winny temu, iż mogło mu się oberwać za zbyt późny powrót do więzienia. To moja wina, pomyślał Gerard. Jutro to wszystko naprawię i wyjaśnię całą sytuację. Pomogę Frankowi. Tylko mu pomogę. To jest facet. A ja nie jestem ciotą, myślał drepcząc na górę w przemokniętych kapciach.
   Udało mu się zasnąć na jakieś dwie godzinki. Rano obudził go zapach smażonych jajek. Otworzył lekko oczy i ujrzał Katelyn krzątającą się po jego kuchni w skąpej koszuli. Jego koszuli. Podniósł się powoli do pozycji siedzącej i potarł wciąż zmęczone oczy. Kate zauważyła ruch w sypialni.
- No proszę, kto wstał. – Powiedziała uśmiechając się do niego promiennie znad patelni z jajkami.
Gerard leniwie podszedł do niej. Objął ją w pasie i ucałował w szyję.
- Jak się tu znalazłaś wczoraj? – zapytał wdychając jej zapach.
- Dałeś mi przecież klucze. – Odparła. – Chciałam ci zrobić niespodziankę, jednak zasnęłam. – Dodała nieco zła na siebie. – Ale za to wstałam szybciej i zrobiłam zakupy, bo w twojej lodówce oczywiście niczego nie było. Pozwoliłam też sobie skorzystać z prysznica. I pożyczyłam twoją koszulę.
- W której wyglądasz znacznie lepiej niż ja. – Odpowiedział Gerard biorąc do ręki jednego opieczonego tosta. Usiadł przy chybotliwym stoliku i odgryzł chrupiącą skórkę.
- Nareszcie zjesz porządne śniadanie. – Oznajmiła Katelyn nakładając mu na talerz sporą porcję jajecznicy. Pocałowała go w głowę. – Smacznego.
Gerard z miejsca wziął się za jedzenie. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo był głodny. Wręcz pożerał swój posiłek, jakby nie miał nic w ustach od co najmniej kilku dni.
- Na którą musisz być dzisiaj w pracy? – zapytała niespodziewanie Kate.
- Teoretycznie mam dziś nocną zmianę. – Odparł z pełnymi ustami. – Ale chcę tam pojechać jak najszybciej, żeby dowiedzieć się czy złapali dwóch pozostałych podejrzanych. Niby nie są uwzględnieni jako główni sprawcy, jednak swój udział mieli. No i muszę jeszcze usprawiedliwić jednego więźnia, którego zabrałem wczoraj z aresztu. – To powiedziawszy zapragnął ugryźć się w język. Ciekawe czy Kate zauważyła tę nagłą zmianę w jego wyrazie twarzy.
- Mówisz o tym kryminaliście co jest u was na zwolnieniu warunkowym? O tym sprzątaczu? – upewniła się dziewczyna.
- Tak. – Odpowiedział Gerard starając się przybrać neutralny ton. – Okazało się, że ma znajomości i pomógł mi wczoraj w śledztwie. To dobry chłopak, bardzo młody. Chciałbym mu jakoś pomóc, może załatwię mu nawet, żeby szybciej wyszedł z więzienia. – Nie mógł przystopować w tym natłoku słów.
- Gerard. – Powiedziała powoli Katelyn. – To przestępca. Popełnił chyba jakieś wykroczenie, skoro teraz siedzi w więzieniu. Nie tobie jest decydować o tym czy wyjdzie szybciej czy nie. – Zgasiła go.
- Nie znasz Franka. – Bronił go Gee. – To naprawdę dobry chłopak.
- Widocznie nie taki dobry skoro siedzi w ciupie. – Skwitowała Kate.
- Zapomniałem, że jesteś prokuratorem. – Mruknął uszczypliwie Gerard.
- Co? – Katelyn odjęła widelec do ust. – Co masz na myśli?
- Nic. – Odłożył sztućce na talerz. – Po prostu w twojej naturze leży chyba ocenianie innych. Nie dajesz im szansy, bo złamali prawo. A w więzieniu ludzie naprawdę się zmieniają. – Dodał.
- Czy nie próbujesz mi uświadomić, że jestem niesprawiedliwa, bo nie daję szansy tym, którzy uczynili innym coś złego? – Katelyn spojrzała na niego mrużąc oczy.
- Nie dajesz ludziom drugiej szansy. – Stwierdził Gerard. – A czasem trzeba. Czasem po prostu warto to uczynić.
   Kate zamilkła. Zacisnęła usta w wąską linię i bez słowa wstała kierując się w stronę łazienki. Gerard przymknął oczy słysząc trzaśnięcie drzwiami. Boże, co ja najlepszego wyprawiam? Pokręcił lekko głową chowając twarz w dłoniach. Jednak wiedział, że postąpił dobrze. Nie miało to nic wspólnego z tym dziwnym, nocnym przeżyciem. Gerard w zasadzie zaczynał o tym zapominać. Nie orientował się tak dobrze, jakie dokładnie uczucie towarzyszyło mu, kiedy pomyślał o Franku. W nocy wszystko wydaje się ostrzejsze, mocniejsze, prawdziwsze. Na niektóre rzeczy zdecydujemy się tylko w ciemności. Gerard był typem człowieka, któremu lepiej rozważało się właśnie w nocy. Nie, już nawet o tym nie pamiętał. A co do Kate… Wydawało mu się, że miał w tym momencie rację, zatem nie powiedział nic, kiedy ta wyszła z łazienki, ubrała się i opuściła jego mieszkanie.
***
- I jak? – Gerard wszedł na komendę nieco przygnębiony. Nie lubił kłócić się z Kate, jednak nie zamierzał jej teraz przepraszać. – Macie coś? – zapytał Dana, który właśnie wychodził z aneksu kuchennego.
- Zatrzymaliśmy tego Scotta, jego kumpelę Jennifer i Masona. – Odpowiedział upijając łyk kawy. – Przesłuchujemy teraz tego alfonsa, jak chcesz to możesz tam iść i podmienić Boba.
- Dobra. Zaraz tam skoczę. – Odparł Gerard zdejmując z siebie kurtkę. – Powiedz mi jeszcze, co z tym Paulem Scrouchem? Macie go?
- Nie, jeszcze nie. – Dan pokręcił głową. – Facet nieźle się schował. Nie zastaliśmy go ani w jego mieszkaniu, nie odbiera telefonu, nigdzie go nie widziano. Zapadł się pod ziemię. Ale jest dopiero jedenasta. Cały dzień przed nami. – Mężczyzna mrugnął do niego.
- Może alfons nam coś powie. – Zamyślił się Gerard. – Przesłuchują go w siódemce?
- Tak, w siódemce. – Odparł Dan.
Komisarz podrapał się po głowie, po czym podziękował Danowi lekkim skinieniem. Poszedł na chwilę do swojego gabinetu i odwiesił na wieszak skórzaną kurtkę. Potarł zmarznięte dłonie i pochuchał na nie, by się rozgrzały. Ruszył w kierunku sali przesłuchań, by dowiedzieć się czegoś znaczącego dla sprawy. Miał nadzieję, że Mason będzie chciał gadać.
- Powiedz mi dokładnie, dlaczego wybrałeś do tego zadania akurat Paula? – Gerard usłyszał to pytanie zza szyby. Stał tu już od chwili i przysłuchiwał się kiepskim zeznaniom alfonsa.
- Mówiłem już. – Westchnął poirytowany. – Gość wygląda w miarę męsko, jest przypakowany no i ma ładną buźkę. Względnie ładną. Nadawał się idealnie. – Burknął.
- Co jeszcze o nim wiesz?
- Tylko tyle ile jest zapisane w portfolio. – Wystękał Mason.
- Porfolio. – Powtórzył Bob. – Ciekawe określenie, nie powiem. Ale jakoś ci nie wierzę. To był w końcu twój pracownik, powinieneś znać więcej szczegółów. – Założył.
- Mówiłem już, że o niczym nie wiem. – Mason przewrócił oczami. – Ten do mnie przylazł wtedy, w ten dzień, no i powiedział, że nie może tego zrobić. No to starałem się mu grzecznie uświadomić, że jeśli tego nie uczyni nie dostanie kasy, no bo za co.
Gerard spojrzał jeszcze raz na alfonsa. Wydawało mu się, że ten mówił prawdę i rzeczywiście niczego nie wie. Westchnął cicho, bo to wcale nie ułatwiało im zadania.
-Znasz go. Sprawdziłeś gościa. Musisz wiedzieć coś więcej. Więc lepiej powiedz, albo spróbujemy innych metod. Jaki on jest? – Niezniechęcony Bob kontynuował przesłuchanie.
- Jaki jest? To dziwka, męska w dodatku. Nikt szczególny. – Parsknął Mason. – Nie jest ani zbytnio rozgarnięty ani wygadany. Wiem, że ma matkę w Connecticut, kiedyś był żonaty, chyba ma nawet dziecko z tą laską. Kiedyś, po kieliszki, pieprzył mi coś, że musi zarobić na tego dzieciaka. Jakby mnie to cokolwiek obchodziło. – Alfons był najwyraźniej pozbawiony wszelkiej empatii.
   Gerarda zainteresowała rodzina Paula. Może jest u nich? Postanowił przekazać to niezwłocznie Danowi. Wyszedł z korytarza, gdzie przesłuchiwano podejrzanych i ruszył schodami na pierwsze piętro. Odszukał swego kolegę i przekazał mu ważne informacje. Następnie wrócił do swojego gabinetu i usiadł w wygodnym fotelu. Wyjął Shilę z kabury i przyjrzał się jej uważnie. Nagłe zniknięcie Paula wydawało mu się wątpliwe i podejrzane. Bo czemu gość miałby tak nagle uciekać, przed czym? Być może to on zgwałcił Clair. Chociaż z drugiej strony skoro szukał kogoś na zastępstwo to prawdopodobnie ulotnił się wcześniej i z całą sprawą ma niewiele wspólnego. Oprócz załatwienia feralnego przestępstwa. Gerard już dawno odrzucił myśl, iż mógłby to uczynić ktoś przypadkowy. To nie wchodziło w grę. Zawodowiec, to słowo odgrywało tu kluczową rolę. Nikt z przechodniów nie wie jak umiejętnie zamordować, by nie zostać złapanym. Kto nosi przy sobie rękawiczki? To wydawało się tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne. Priorytetem było odnalezienie Paula. Wówczas przekonają się kim jest morderca.
- Gerard? – z głębokich przemyśleń wyrwał go głos jakiegoś policjanta. Komisarz spojrzał na niego pytająco. – Komendant prosi cię na słówko. – Dodał i cofnął głowę zamykając za sobą drzwi.
- Cudownie. – Mruknął do siebie Gee chowając Shilę do kabury. Dobrze wiedział o co może chodzić. Teraz jakoś przekonywująco będzie musiał wytłumaczyć się z wykorzystania więźnia. Westchnął głęboko i wolnym krokiem ruszył w kierunku gabinetu przełożonego.
Mijając szare korytarze zastanawiał się jakimi ciepłymi słowami przywita go komendant. Ten gość był naprawdę jednym z niewielu ludzi, jakich Gerard nie tolerował. Zatem co się jeszcze stanie dzisiejszego dnia? Oprócz kłótni z Katelyn i reprymendy od szefa? I w obu tych przypadkach oberwało bądź oberwie mu się za Franka. Dzięki stary, pomyślał Gerard pukając w drewniane drzwi.
- Proszę! – usłyszał i pchnął klamkę.
- Dzień dobry. – Powiedział wchodząc do środka. – Chciał pan mnie widzieć komendancie.
- Tak, proszę usiąść panie Way. – Mężczyzna wskazał mu krzesło naprzeciwko swojego biurka. Gerard niepewnie zajął jedno z nich. Spojrzał na surowe oblicze komendanta i zaczynał żałować, że pozwolił Frankowi brać udział we wczorajszej akcji. – Jak idzie śledztwo? – zapytał niespodziewanie komendant.
- Dość dobrze. – Odparł Gerard. Zauważył, że ma sucho w gardle. – Zatrzymaliśmy wczoraj trzy osoby. Trwają poszukiwania czwartej, kluczowej według mnie. Mamy sporo dowodów, jestem dobrej myśli.
Komendant Hunter złożył palce jak do modlitwy i usiadł wygodniej w swoim fotelu. Patrzył uparcie na Gerarda i kiwał lekko głową.
- Dobrze, cieszę się. – Odpowiedział powoli. – Cieszę się, że dobrze wam idzie. To twoja pierwsza sprawa Way, nie spieprz tego. Chociaż, jeśli dalej będzie ci pomagał nasz mały więzień może ci się nawet udać. – Gerard wiedział, że podobne słowa padną z jego ust. Był o tym przekonany. Milczał jednak, bo nie przygotował sobie wcześniej żadnej sensownej odpowiedzi. – Jeśli zobaczę, że zbyt się z nim społu chwaliłeś wylecisz. Na zbity pysk.
- Ten chłopak ma kontakty. – Powiedział nagle Gerard. – On zna wszystkich podejrzanych ludzi w obrębie dwudziestu kilometrów. Zna to miasto od podszewki. Co w tym złego, że traktuje go jak świadka?
- To więzień Way. Zwykły, nic nie warty więzień. – Wysyczał Hunter.
- Naprawdę? – Gerard spojrzał na niego uśmiechając się pogardliwie. – Gdzieś już to dzisiaj słyszałem.
- Pamiętaj Way. – Komendant pogroził mu palcem. – Iero wyjdzie na wolność za sześć dni. Ty masz rozwiązać to śledztwo sam. Bez jego pomocy. Jak to zrobisz? Nie moja sprawa. – Tu rozłożył ręce.
- Dlaczego nie mogę wykorzystać jego wiedzy?! – wybuchnął Gerard. – Czy pana nie obchodzi co czują rodzice tej dziewczyny?! Oni chcą sprawiedliwości, chcą żeby morderca siedział za kratkami! A ja muszę się ograniczać, bo mój przełożony rzuca mi kłody pod nogi i nie pozwala korzystać z pomocy więźnia, który niedługo wyjdzie na wolność, tylko dlatego, że… - urwał dysząc ciężko. – Właściwie to jaki jest prawdziwy powód panie Hunter?
- Chyba się zapominasz Way. – Syknął komendant. – A niewyrażanie szacunku wobec szefa to kiepski pomysł.
- Chcę wiedzieć dlaczego tak bardzo obawia się pan Franka. – Odparł twardo Gerard. – Nie wyjdę stąd dopóki nie dostanę odpowiedzi.
- Stawiasz się Way. – Stwierdził mężczyzna. – Z każdym kolejnym słowem pogrążasz się coraz bardziej. – Dodał pochylając się nad swym biurkiem.
- Chcę dostać odpowiedź. – Powtórzył Gerard.
- Frank Iero jest kryminalistą. – Odpowiedział spokojnie. – A ty zostajesz odsunięty od sprawy.
- Co?! – wykrzyknął Gee. – To wszystko jest jakieś niewłaściwe, chore… Nie mogę być odsunięty od tej sprawy! – Krzyczał.
- Owszem możesz. I właśnie zostałeś zawieszony. – Warknął Hunter. – Oddaj odznakę i broń.
Gerard otworzył szerzej swe duże, piwne oczy. Jak to zawieszony? Nie mógł w to uwierzyć. Nagle coś zaczęło mu wychodzić, nagle sukces i powodzenie wydawało się tak blisko. Widział wdzięczność na twarzy rodziców Clair. Widział siebie, po raz pierwszy zadowolonego z wykonanej pracy. Czuł w dłoniach pierścionek zaręczynowy dla Kate. Widział jak wkłada jej go na palec. Dlaczego zatem jeden głupi, malutki człowieczek chce go tego wszystkiego pozbawić? To komendant, jakiś głos podszeptywał Gerardowi. Musisz zrobić co do ciebie należy. Przybrał kamienny wyraz twarzy i odpiął kaburę od paska. Położył ją powoli na biurku szefa. Wyjął odznakę i złożył ją obok Shili. Spojrzał w oczy Hunterowi i bez słowa wstał. Wychodząc z gabinetu miał ochotę wystawić mu środkowy palec, jednak wiedział, iż sprawi mu tym większą satysfakcję.
- Na czas trwania śledztwa nie pokazuj się na komendzie. Zawiadomimy cię, kiedy będziesz mógł wrócić do pracy. – Dodał leniwie Hunter.
Gerard zatrzymał się na moment z pomysłem rzucenia się temu człowiekowi do gardła. Zacisnął pięści tak, że aż pobielały mu kłykcie. Nie odwrócił się jednak, tylko wyszedł z gabinetu i trzasnął głośno drzwiami. Zdenerwowany ruszył przed siebie, by spakować najpotrzebniejsze rzeczy i jak najszybciej opuścić komendę. Ludzie, którzy go mijali nie mieli pojęcia dlaczego Way jest taki wściekły. Wiedzieli, że komendant go nie lubi, ale niczego nie zdołali się domyśleć.
- Hej Gerard! – zawołał za nim Bob. – Mamy nowy wątek w śledztwie…
- Nieważne. – Przerwał mu chłodno Gee. – Zostałem zawieszony.
- Co? – Bob spojrzał na niego zaskoczony. – Za co?
- Za to, że pomagał mi Frank. – Warknął Gerard. – Ktoś musiał mu powiedzieć, albo zrobił to sam Frank, ale on chyba nie byłby na tyle głupi. W każdym razie odsunął mnie od śledztwa i kazał nie pokazywać się na komendzie do czasu złapania mordercy.
- Mówiłeś, że ten mały kryminalista dużo wie. – Zaczął Bob.
- Bo wie. On naprawdę ma znajomości. – Odpowiedział poirytowany Gee. – Ale nie wolno wam teraz z tego korzystać. To śmieszne, nie rozumiem tego. A teraz przepraszam, ale nie mam ochoty tu przebywać ani minuty dłużej. – Warknął Gerard ruszając w kierunku swego gabinetu.
   Pakując rzeczy do kartonu myślał nad tym wszystkim i kompletnie nie rozumiał całej sytuacji. Jeszcze wczoraj wszystko szło tak dobrze. Zaczęło się w nocy, kiedy to miał jakiś dziwny napad, nawet nie wiedział o czym wówczas myślał. Później pokłócił się z Katelyn, później został zawieszony. Wszystko przez Franka. Jednak dobrze wiedział, że gdyby nie jego pomoc nic nie udało by mu się zdziałać. Co za cholerna niesprawiedliwość, myślał schodząc po schodach. Wyszedł na zimne powietrze i wyjął z kieszeni kluczyki. Zapakował swoje rzeczy do auta i usiadł za kierownicą. Oparł o nią głowę i po raz pierwszy od bardzo dawna nie wiedział co zrobić. Z bezsilności do oczu napłynęły mu łzy, bo nie radził sobie ze swoim życiem i było to najgorsze uczucie pod słońcem. Wytarł mokre ślady rękawem i odpalił silnik. Spojrzał nienawistnym wzrokiem na budynek komendy i wcisnął pedał gazu. Nie wiedział co ma zrobić. Miał jedynie pewność, że musi porozmawiać z Frankiem. Potrzebował przyjaciela i liczył, że odnajdzie go w przyczynie swych kłopotów.
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz