It's your fucking nightmare!
Frank
spojrzał na obskurne, odrapane ściany. Potem na swoją pryczę, a
potem na więźnia, z którym dzielił to nędzne pomieszczenie.
Westchnął przeciągle słysząc za swoimi plecami odgłosy
zamykanych krat. Przebrał się już w kombinezon, a jego ciuchy
zostały z powrotem oddane do depozytu. Leniwie spojrzał na pisuar,
jednak stwierdził, iż nie czuje potrzeby, by się załatwić.
Walnął się więc na swoje twarde łóżko i podparł głowę
rękoma. Przerzucił wzrok na miejsce, w którym codziennie rył po
jednej kresce. Zostało mu dokładnie sześć dni w kiciu. A to
oznacza, że wyjdzie na święta. Dokładnie w wigilie. Co ze sobą
zrobi? Pewnie spędzi je tak jak to miał w zwyczaju, zanim go
zamknęli. Zaleje się w trupa w jakimś barze i niewiele będzie z
tego pamiętał. W każde ważniejsze święto czynił dokładnie to
samo. Aby zapomnieć? Być może. Jednak we Franku nie było ani
krzty żalu czy bólu. W nim nie było nic, jeśli chodzi o rodzinę.
Kompletna pustka. Czasem zastanawiał się nad tym co robi jego
matka. Jednak częściej po prostu wpierał sobie, że nic go to nie
obchodzi. I przez większość czasu mógłby śmiało stwierdzić,
iż tak właśnie było. Jednak nie w święta. Wtedy zawsze
przypominała mu się ta wielgachna choinka, kolorowe lampki, zapach
świeżych ciastek oraz ciepły żar bijący z kominka. Te
wspomnienia były tak cholernie wyidealizowane, że Frank aż się
ich bał. Dlaczego się upijał? By oddalić od siebie to pozorne
szczęście. Bo jego rodzina wcale nie była prawdziwą rodziną.
Ciągłe kłótnie, przepychanki, zdrady, rutynowe zainteresowanie
dzieckiem, mnóstwo przyjęć, bankietów, droga szkoła. A tak
naprawdę Frank czuł się dobrze, dopóki nie dorósł. Wtedy
zaczęło mu to ciążyć. I pojawiły się pierwsze problemy. Boże,
dlaczego ja to wspominam, pomyślał, wzdrygając się. Przewrócił
się z boku na bok i dostrzegł duże ślepia wpatrzone w swoją
osobę. Poruszał dwukrotnie brwiami uśmiechając się głupawo.
Bert wciąż gapił się na niego, a jego ruda broda zwisała
swobodnie znad krawędzi pryczy. Nad jego tyłkiem wisiał ogromny
plakat Sashy Grey. Frank przez chwilę zawiesił na nim oko, jednak
ponownie nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
-
Powiedz mi Bert. – Zaczął swobodnie. – Co ty właściwie
widzisz w tej kobiecie, hm?
Bert
dalej patrzył na niego jak cielę. Mlasnął przeciągle, po czym
odparł:
-
Przypomina trochę moją panienkę. No i ma fajne cycki. –
Stwierdził.
-
To takie typowe. – Westchnął Frank odwracając się z powrotem na
plecy. – A może byśmy tak pograli w karty, co Bert? Albo
pooglądamy jakieś gazety. Albo pogadamy o polityce, bądź sztuce.
Chociaż nie wiem czy ty masz coś wspólnego ze sztuką. To
pogadajmy o czymkolwiek. Może o muzyce? Wyglądasz mi na takiego,
który lubi country, jak to z tobą jest Bert, co? – tu spojrzał
na swojego towarzysza, któremu ślina wyciekała przez niedomknięte
usta wprost na podłogę. Frank przymknął powieki i zakrył oczy
dłonią w geście politowania: - Jeszcze tylko osiemnaście dni. –
Mruknął. Zawinął się w koc i odwrócił do ściany.
***
Gerard
włożył klucz do zamka i przekręcił go dwukrotnie. Pchnął
delikatnie drzwi swojej małej kawalerki i wszedł do środka.
Pochylił się, by zdjąć buty, uprzednio rzucając klucze na
drewnianą szafeczkę. Ściągnął kurtkę i kiedy odwieszał ją na
kołek wbity w ścianę dostrzegł, że w pokoju pali się światło.
Zaklął pod nosem na myśl o kolejnym niebotycznym rachunku, jaki
przyjdzie mu zapłacić. Nie przypominał sobie jednak, by rano
zapalał światło. To go trochę zaniepokoiło. Ostrożnie wszedł
do kuchni i ujrzał Katelyn leżącą na jego łóżku. Otworzył
szerzej oczy, by za chwilę zmarszczyć brwi. Kiedy jednak dostrzegł,
iż dziewczyna śpi smacznie zawinięta w jego ulubiony koc
uśmiechnął się lekko. Odłożył broń na półkę i podszedł do
niej po cichu. Odgarnął włosy z twarzy ukochanej i ucałował
delikatnie w czoło. Podszedł do kontaktu i pstryczkiem zgasił
światło w pokoju. Zdjął z siebie koszulę i przebrał spodnie, na
swe wygodne dresy. Wkrótce wsunął się obok niej pod ciepły koc i
opatulił nim dziewczynę. Ta nieprzytomnie odszukała jego tors i
przysunęła się bliżej przytulając się do niego. Objął ją
ramieniem i jeszcze raz pocałował.
Ile
minęło czasu nim uświadomił sobie, że nie śpi? Patrzył jak
jasne światło księżyca wlewa się przez średniej wielkości okno
do jego nędznego pokoju. Wciąż czuł przy sobie ciepło Kate i
stwierdził, iż nadal ją obejmuje. Dlaczego nie spał? Przecież
był zmęczony. Zamrugał oczami i poczuł nagłe pieczenie. To był
długi dzień, a on późno wrócił. Powinien jak normalny człowiek
położyć się do łóżka i odpocząć. On jednak myślał, pomimo,
iż nie miał na to siły. Chyba się bał. Wyczuwał w powietrzu
jakiś niepokój, jakiś niewyjaśniony lęk. Czy powinien dopuszczać
Franka do tej sprawy? Coś osobliwego działo się w tym momencie w
jego sercu. Jakby zabiło szybciej… Co? Gerard oblizał
spierzchnięte wargi i poczuł jak pocą mu się ręce. Odetchnął
głęboko starając się odepchnąć od siebie te natrętne myśli.
Jednak w pewnym momencie poczuł się kompletnie bezsilny. Delikatnie
wysunął rękę spod drobnych pleców Katelyn i wstał z łóżka.
Po cichu ubrał buty i włożył na siebie koszulkę. Na palcach
wyszedł z pokoju. Narzucił na siebie kurtkę sprawdzając czy są w
niej papierosy i zapalniczka. Starając się nie narobić
niepotrzebnego hałasu wyszedł z mieszkania i zamknął za sobą
drzwi. Teraz żałował, że nie ma balkonu. Musi złazić na dół,
żeby zapalić głupiego papierosa. Zaklął pod nosem schodząc po
schodach. Potknął się dwa razy, ale mimo to nie chciał palić
światła. Chociaż dobrze wiedział, że reszta mieszkańców na
pewno śpi. Która była godzina? Piąta? Cudownie, jutro na pewno
będzie żywy. Zaklął po raz kolejny i wyszedł na przenikliwe
zimno w spodniach od pidżamy i kapciach. Zatrząsł się tylko
troszkę i usiadł na oblodzonych stopniach.
-
Czemu jest tak kurewsko zimno? – zapytał sam siebie wsadzając
papierosa do ust. Próbował go odpalić kilkakrotnie, jednak
wyglądało na to, że jego zapalniczka odmówiła posłuszeństwa.
Odetchnął głęboko starając się trzymać nerwy na wodzy. Mimo to
nie udało mu się i cisnął tym badziewiem daleko przed siebie.
Zapalniczka roztrzaskała się na oblodzonej drodze. Poirytowany
usiadł z powrotem na schodach z tym cholernym, niezapalonym
papierosem w ustach. Dotknął jeszcze raz kieszeni kurtki
sprawdzając czy może nie ma tam jakiejś innej zapalniczki.
Odpinając ostatnią, ukrytą kieszonkę znalazł zapałki. Potarł
jedną o pudełko i odpalił końcówkę papierosa. Zaciągnął się
dymem, który rozgrzał jego płuca. Czy poczuł się odprężony?
Niezbyt. Jednak było to lepsze niż bezczynne siedzenie i
rozmyślanie nad tym co wcześniej poczuł. Czuł się tak cholernie
głupio. Bo leżąc obok swojej dziewczyny pomyślał o facecie. Co
się z nim dzieje? Zaklął po raz kolejny pod nosem zgniatając
papierosa kapciem. Odpalił drugiego. Potem trzeciego, czwartego… W
zasadzie to kopcił niczym parowóz przez jakieś czterdzieści
minut. Wypalił prawie całą paczkę, ale był dostatecznie
uspokojony, by racjonalnie ocenić swoje zachowanie. Potarł zmęczone
oczy lodowatą ręką. Lubił Franka, to musiał przyznać. Lubił
spędzać z nim czas i w głębi duszy bawiło go nawet to jego
idiotyczne poczucie humoru. Chciał dla niego jak najlepiej, bo
zwyczajnie szkoda mu było, że tak młody człowiek marnuje się w
więzieniu. Zamierzał mu pomóc, o tak, chciał to uczynić. Frank
był nawet przystojny. Jednak analizując to bardziej dogłębnie
mógł poczuć się za niego odpowiedzialny. Tak, poczuł się nieco
winny temu, iż mogło mu się oberwać za zbyt późny powrót do
więzienia. To moja wina, pomyślał Gerard. Jutro to wszystko
naprawię i wyjaśnię całą sytuację. Pomogę Frankowi. Tylko mu
pomogę. To jest facet. A ja nie jestem ciotą, myślał drepcząc na
górę w przemokniętych kapciach.
Udało
mu się zasnąć na jakieś dwie godzinki. Rano obudził go zapach
smażonych jajek. Otworzył lekko oczy i ujrzał Katelyn krzątającą
się po jego kuchni w skąpej koszuli. Jego koszuli. Podniósł się
powoli do pozycji siedzącej i potarł wciąż zmęczone oczy. Kate
zauważyła ruch w sypialni.
-
No proszę, kto wstał. – Powiedziała uśmiechając się do niego
promiennie znad patelni z jajkami.
Gerard
leniwie podszedł do niej. Objął ją w pasie i ucałował w szyję.
-
Jak się tu znalazłaś wczoraj? – zapytał wdychając jej zapach.
-
Dałeś mi przecież klucze. – Odparła. – Chciałam ci zrobić
niespodziankę, jednak zasnęłam. – Dodała nieco zła na siebie.
– Ale za to wstałam szybciej i zrobiłam zakupy, bo w twojej
lodówce oczywiście niczego nie było. Pozwoliłam też sobie
skorzystać z prysznica. I pożyczyłam twoją koszulę.
-
W której wyglądasz znacznie lepiej niż ja. – Odpowiedział
Gerard biorąc do ręki jednego opieczonego tosta. Usiadł przy
chybotliwym stoliku i odgryzł chrupiącą skórkę.
-
Nareszcie zjesz porządne śniadanie. – Oznajmiła Katelyn
nakładając mu na talerz sporą porcję jajecznicy. Pocałowała go
w głowę. – Smacznego.
Gerard
z miejsca wziął się za jedzenie. Nawet nie zdawał sobie sprawy
jak bardzo był głodny. Wręcz pożerał swój posiłek, jakby nie
miał nic w ustach od co najmniej kilku dni.
-
Na którą musisz być dzisiaj w pracy? – zapytała niespodziewanie
Kate.
-
Teoretycznie mam dziś nocną zmianę. – Odparł z pełnymi ustami.
– Ale chcę tam pojechać jak najszybciej, żeby dowiedzieć się
czy złapali dwóch pozostałych podejrzanych. Niby nie są
uwzględnieni jako główni sprawcy, jednak swój udział mieli. No i
muszę jeszcze usprawiedliwić jednego więźnia, którego zabrałem
wczoraj z aresztu. – To powiedziawszy zapragnął ugryźć się w
język. Ciekawe czy Kate zauważyła tę nagłą zmianę w jego
wyrazie twarzy.
-
Mówisz o tym kryminaliście co jest u was na zwolnieniu warunkowym?
O tym sprzątaczu? – upewniła się dziewczyna.
-
Tak. – Odpowiedział Gerard starając się przybrać neutralny ton.
– Okazało się, że ma znajomości i pomógł mi wczoraj w
śledztwie. To dobry chłopak, bardzo młody. Chciałbym mu jakoś
pomóc, może załatwię mu nawet, żeby szybciej wyszedł z
więzienia. – Nie mógł przystopować w tym natłoku słów.
-
Gerard. – Powiedziała powoli Katelyn. – To przestępca. Popełnił
chyba jakieś wykroczenie, skoro teraz siedzi w więzieniu. Nie tobie
jest decydować o tym czy wyjdzie szybciej czy nie. – Zgasiła go.
-
Nie znasz Franka. – Bronił go Gee. – To naprawdę dobry chłopak.
-
Widocznie nie taki dobry skoro siedzi w ciupie. – Skwitowała Kate.
-
Zapomniałem, że jesteś prokuratorem. – Mruknął uszczypliwie
Gerard.
-
Co? – Katelyn odjęła widelec do ust. – Co masz na myśli?
-
Nic. – Odłożył sztućce na talerz. – Po prostu w twojej
naturze leży chyba ocenianie innych. Nie dajesz im szansy, bo
złamali prawo. A w więzieniu ludzie naprawdę się zmieniają. –
Dodał.
-
Czy nie próbujesz mi uświadomić, że jestem niesprawiedliwa, bo
nie daję szansy tym, którzy uczynili innym coś złego? – Katelyn
spojrzała na niego mrużąc oczy.
-
Nie dajesz ludziom drugiej szansy. – Stwierdził Gerard. – A
czasem trzeba. Czasem po prostu warto to uczynić.
Kate
zamilkła. Zacisnęła usta w wąską linię i bez słowa wstała
kierując się w stronę łazienki. Gerard przymknął oczy słysząc
trzaśnięcie drzwiami. Boże, co ja najlepszego wyprawiam? Pokręcił
lekko głową chowając twarz w dłoniach. Jednak wiedział, że
postąpił dobrze. Nie miało to nic wspólnego z tym dziwnym, nocnym
przeżyciem. Gerard w zasadzie zaczynał o tym zapominać. Nie
orientował się tak dobrze, jakie dokładnie uczucie towarzyszyło
mu, kiedy pomyślał o Franku. W nocy wszystko wydaje się
ostrzejsze, mocniejsze, prawdziwsze. Na niektóre rzeczy zdecydujemy
się tylko w ciemności. Gerard był typem człowieka, któremu
lepiej rozważało się właśnie w nocy. Nie, już nawet o tym nie
pamiętał. A co do Kate… Wydawało mu się, że miał w tym
momencie rację, zatem nie powiedział nic, kiedy ta wyszła z
łazienki, ubrała się i opuściła jego mieszkanie.
***
-
I jak? – Gerard wszedł na komendę nieco przygnębiony. Nie lubił
kłócić się z Kate, jednak nie zamierzał jej teraz przepraszać.
– Macie coś? – zapytał Dana, który właśnie wychodził z
aneksu kuchennego.
-
Zatrzymaliśmy tego Scotta, jego kumpelę Jennifer i Masona. –
Odpowiedział upijając łyk kawy. – Przesłuchujemy teraz tego
alfonsa, jak chcesz to możesz tam iść i podmienić Boba.
-
Dobra. Zaraz tam skoczę. – Odparł Gerard zdejmując z siebie
kurtkę. – Powiedz mi jeszcze, co z tym Paulem Scrouchem? Macie go?
-
Nie, jeszcze nie. – Dan pokręcił głową. – Facet nieźle się
schował. Nie zastaliśmy go ani w jego mieszkaniu, nie odbiera
telefonu, nigdzie go nie widziano. Zapadł się pod ziemię. Ale jest
dopiero jedenasta. Cały dzień przed nami. – Mężczyzna mrugnął
do niego.
-
Może alfons nam coś powie. – Zamyślił się Gerard. –
Przesłuchują go w siódemce?
-
Tak, w siódemce. – Odparł Dan.
Komisarz
podrapał się po głowie, po czym podziękował Danowi lekkim
skinieniem. Poszedł na chwilę do swojego gabinetu i odwiesił na
wieszak skórzaną kurtkę. Potarł zmarznięte dłonie i pochuchał
na nie, by się rozgrzały. Ruszył w kierunku sali przesłuchań, by
dowiedzieć się czegoś znaczącego dla sprawy. Miał nadzieję, że
Mason będzie chciał gadać.
-
Powiedz mi dokładnie, dlaczego wybrałeś do tego zadania akurat
Paula? – Gerard usłyszał to pytanie zza szyby. Stał tu już od
chwili i przysłuchiwał się kiepskim zeznaniom alfonsa.
-
Mówiłem już. – Westchnął poirytowany. – Gość wygląda w
miarę męsko, jest przypakowany no i ma ładną buźkę. Względnie
ładną. Nadawał się idealnie. – Burknął.
-
Co jeszcze o nim wiesz?
-
Tylko tyle ile jest zapisane w portfolio. – Wystękał Mason.
-
Porfolio. – Powtórzył Bob. – Ciekawe określenie, nie powiem.
Ale jakoś ci nie wierzę. To był w końcu twój pracownik,
powinieneś znać więcej szczegółów. – Założył.
-
Mówiłem już, że o niczym nie wiem. – Mason przewrócił oczami.
– Ten do mnie przylazł wtedy, w ten dzień, no i powiedział, że
nie może tego zrobić. No to starałem się mu grzecznie uświadomić,
że jeśli tego nie uczyni nie dostanie kasy, no bo za co.
Gerard
spojrzał jeszcze raz na alfonsa. Wydawało mu się, że ten mówił
prawdę i rzeczywiście niczego nie wie. Westchnął cicho, bo to
wcale nie ułatwiało im zadania.
-Znasz
go. Sprawdziłeś gościa. Musisz wiedzieć coś więcej. Więc
lepiej powiedz, albo spróbujemy innych metod. Jaki on jest? –
Niezniechęcony Bob kontynuował przesłuchanie.
-
Jaki jest? To dziwka, męska w dodatku. Nikt szczególny. –
Parsknął Mason. – Nie jest ani zbytnio rozgarnięty ani wygadany.
Wiem, że ma matkę w Connecticut, kiedyś był żonaty, chyba ma
nawet dziecko z tą laską. Kiedyś, po kieliszki, pieprzył mi coś,
że musi zarobić na tego dzieciaka. Jakby mnie to cokolwiek
obchodziło. – Alfons był najwyraźniej pozbawiony wszelkiej
empatii.
Gerarda
zainteresowała rodzina Paula. Może jest u nich? Postanowił
przekazać to niezwłocznie Danowi. Wyszedł z korytarza, gdzie
przesłuchiwano podejrzanych i ruszył schodami na pierwsze piętro.
Odszukał swego kolegę i przekazał mu ważne informacje. Następnie
wrócił do swojego gabinetu i usiadł w wygodnym fotelu. Wyjął
Shilę z kabury i przyjrzał się jej uważnie. Nagłe zniknięcie
Paula wydawało mu się wątpliwe i podejrzane. Bo czemu gość
miałby tak nagle uciekać, przed czym? Być może to on zgwałcił
Clair. Chociaż z drugiej strony skoro szukał kogoś na zastępstwo
to prawdopodobnie ulotnił się wcześniej i z całą sprawą ma
niewiele wspólnego. Oprócz załatwienia feralnego przestępstwa.
Gerard już dawno odrzucił myśl, iż mógłby to uczynić ktoś
przypadkowy. To nie wchodziło w grę. Zawodowiec, to słowo
odgrywało tu kluczową rolę. Nikt z przechodniów nie wie jak
umiejętnie zamordować, by nie zostać złapanym. Kto nosi przy
sobie rękawiczki? To wydawało się tak nieprawdopodobne, że aż
śmieszne. Priorytetem było odnalezienie Paula. Wówczas przekonają
się kim jest morderca.
-
Gerard? – z głębokich przemyśleń wyrwał go głos jakiegoś
policjanta. Komisarz spojrzał na niego pytająco. – Komendant
prosi cię na słówko. – Dodał i cofnął głowę zamykając za
sobą drzwi.
-
Cudownie. – Mruknął do siebie Gee chowając Shilę do kabury.
Dobrze wiedział o co może chodzić. Teraz jakoś przekonywująco
będzie musiał wytłumaczyć się z wykorzystania więźnia.
Westchnął głęboko i wolnym krokiem ruszył w kierunku gabinetu
przełożonego.
Mijając
szare korytarze zastanawiał się jakimi ciepłymi słowami przywita
go komendant. Ten gość był naprawdę jednym z niewielu ludzi,
jakich Gerard nie tolerował. Zatem co się jeszcze stanie
dzisiejszego dnia? Oprócz kłótni z Katelyn i reprymendy od szefa?
I w obu tych przypadkach oberwało bądź oberwie mu się za Franka.
Dzięki stary, pomyślał Gerard pukając w drewniane drzwi.
-
Proszę! – usłyszał i pchnął klamkę.
-
Dzień dobry. – Powiedział wchodząc do środka. – Chciał pan
mnie widzieć komendancie.
-
Tak, proszę usiąść panie Way. – Mężczyzna wskazał mu krzesło
naprzeciwko swojego biurka. Gerard niepewnie zajął jedno z nich.
Spojrzał na surowe oblicze komendanta i zaczynał żałować, że
pozwolił Frankowi brać udział we wczorajszej akcji. – Jak idzie
śledztwo? – zapytał niespodziewanie komendant.
-
Dość dobrze. – Odparł Gerard. Zauważył, że ma sucho w gardle.
– Zatrzymaliśmy wczoraj trzy osoby. Trwają poszukiwania czwartej,
kluczowej według mnie. Mamy sporo dowodów, jestem dobrej myśli.
Komendant
Hunter złożył palce jak do modlitwy i usiadł wygodniej w swoim
fotelu. Patrzył uparcie na Gerarda i kiwał lekko głową.
-
Dobrze, cieszę się. – Odpowiedział powoli. – Cieszę się, że
dobrze wam idzie. To twoja pierwsza sprawa Way, nie spieprz tego.
Chociaż, jeśli dalej będzie ci pomagał nasz mały więzień może
ci się nawet udać. – Gerard wiedział, że podobne słowa padną
z jego ust. Był o tym przekonany. Milczał jednak, bo nie
przygotował sobie wcześniej żadnej sensownej odpowiedzi. – Jeśli
zobaczę, że zbyt się z nim społu chwaliłeś wylecisz. Na zbity
pysk.
-
Ten chłopak ma kontakty. – Powiedział nagle Gerard. – On zna
wszystkich podejrzanych ludzi w obrębie dwudziestu kilometrów. Zna
to miasto od podszewki. Co w tym złego, że traktuje go jak świadka?
-
To więzień Way. Zwykły, nic nie warty więzień. – Wysyczał
Hunter.
-
Naprawdę? – Gerard spojrzał na niego uśmiechając się
pogardliwie. – Gdzieś już to dzisiaj słyszałem.
-
Pamiętaj Way. – Komendant pogroził mu palcem. – Iero wyjdzie na
wolność za sześć dni. Ty masz rozwiązać to śledztwo sam. Bez
jego pomocy. Jak to zrobisz? Nie moja sprawa. – Tu rozłożył
ręce.
-
Dlaczego nie mogę wykorzystać jego wiedzy?! – wybuchnął Gerard.
– Czy pana nie obchodzi co czują rodzice tej dziewczyny?! Oni chcą
sprawiedliwości, chcą żeby morderca siedział za kratkami! A ja
muszę się ograniczać, bo mój przełożony rzuca mi kłody pod
nogi i nie pozwala korzystać z pomocy więźnia, który niedługo
wyjdzie na wolność, tylko dlatego, że… - urwał dysząc ciężko.
– Właściwie to jaki jest prawdziwy powód panie Hunter?
-
Chyba się zapominasz Way. – Syknął komendant. – A niewyrażanie
szacunku wobec szefa to kiepski pomysł.
-
Chcę wiedzieć dlaczego tak bardzo obawia się pan Franka. –
Odparł twardo Gerard. – Nie wyjdę stąd dopóki nie dostanę
odpowiedzi.
-
Stawiasz się Way. – Stwierdził mężczyzna. – Z każdym
kolejnym słowem pogrążasz się coraz bardziej. – Dodał
pochylając się nad swym biurkiem.
-
Chcę dostać odpowiedź. – Powtórzył Gerard.
-
Frank Iero jest kryminalistą. – Odpowiedział spokojnie. – A ty
zostajesz odsunięty od sprawy.
-
Co?! – wykrzyknął Gee. – To wszystko jest jakieś niewłaściwe,
chore… Nie mogę być odsunięty od tej sprawy! – Krzyczał.
-
Owszem możesz. I właśnie zostałeś zawieszony. – Warknął
Hunter. – Oddaj odznakę i broń.
Gerard
otworzył szerzej swe duże, piwne oczy. Jak to zawieszony? Nie mógł
w to uwierzyć. Nagle coś zaczęło mu wychodzić, nagle sukces i
powodzenie wydawało się tak blisko. Widział wdzięczność na
twarzy rodziców Clair. Widział siebie, po raz pierwszy zadowolonego
z wykonanej pracy. Czuł w dłoniach pierścionek zaręczynowy dla
Kate. Widział jak wkłada jej go na palec. Dlaczego zatem jeden
głupi, malutki człowieczek chce go tego wszystkiego pozbawić? To
komendant, jakiś głos podszeptywał Gerardowi. Musisz zrobić co do
ciebie należy. Przybrał kamienny wyraz twarzy i odpiął kaburę od
paska. Położył ją powoli na biurku szefa. Wyjął odznakę i
złożył ją obok Shili. Spojrzał w oczy Hunterowi i bez słowa
wstał. Wychodząc z gabinetu miał ochotę wystawić mu środkowy
palec, jednak wiedział, iż sprawi mu tym większą satysfakcję.
-
Na czas trwania śledztwa nie pokazuj się na komendzie. Zawiadomimy
cię, kiedy będziesz mógł wrócić do pracy. – Dodał leniwie
Hunter.
Gerard
zatrzymał się na moment z pomysłem rzucenia się temu człowiekowi
do gardła. Zacisnął pięści tak, że aż pobielały mu kłykcie.
Nie odwrócił się jednak, tylko wyszedł z gabinetu i trzasnął
głośno drzwiami. Zdenerwowany ruszył przed siebie, by spakować
najpotrzebniejsze rzeczy i jak najszybciej opuścić komendę.
Ludzie, którzy go mijali nie mieli pojęcia dlaczego Way jest taki
wściekły. Wiedzieli, że komendant go nie lubi, ale niczego nie
zdołali się domyśleć.
-
Hej Gerard! – zawołał za nim Bob. – Mamy nowy wątek w
śledztwie…
-
Nieważne. – Przerwał mu chłodno Gee. – Zostałem zawieszony.
-
Co? – Bob spojrzał na niego zaskoczony. – Za co?
-
Za to, że pomagał mi Frank. – Warknął Gerard. – Ktoś musiał
mu powiedzieć, albo zrobił to sam Frank, ale on chyba nie byłby na
tyle głupi. W każdym razie odsunął mnie od śledztwa i kazał nie
pokazywać się na komendzie do czasu złapania mordercy.
-
Mówiłeś, że ten mały kryminalista dużo wie. – Zaczął Bob.
-
Bo wie. On naprawdę ma znajomości. – Odpowiedział poirytowany
Gee. – Ale nie wolno wam teraz z tego korzystać. To śmieszne, nie
rozumiem tego. A teraz przepraszam, ale nie mam ochoty tu przebywać
ani minuty dłużej. – Warknął Gerard ruszając w kierunku swego
gabinetu.
Pakując
rzeczy do kartonu myślał nad tym wszystkim i kompletnie nie
rozumiał całej sytuacji. Jeszcze wczoraj wszystko szło tak dobrze.
Zaczęło się w nocy, kiedy to miał jakiś dziwny napad, nawet nie
wiedział o czym wówczas myślał. Później pokłócił się z
Katelyn, później został zawieszony. Wszystko przez Franka. Jednak
dobrze wiedział, że gdyby nie jego pomoc nic nie udało by mu się
zdziałać. Co za cholerna niesprawiedliwość, myślał schodząc po
schodach. Wyszedł na zimne powietrze i wyjął z kieszeni kluczyki.
Zapakował swoje rzeczy do auta i usiadł za kierownicą. Oparł o
nią głowę i po raz pierwszy od bardzo dawna nie wiedział co
zrobić. Z bezsilności do oczu napłynęły mu łzy, bo nie radził
sobie ze swoim życiem i było to najgorsze uczucie pod słońcem.
Wytarł mokre ślady rękawem i odpalił silnik. Spojrzał
nienawistnym wzrokiem na budynek komendy i wcisnął pedał gazu. Nie
wiedział co ma zrobić. Miał jedynie pewność, że musi
porozmawiać z Frankiem. Potrzebował przyjaciela i liczył, że
odnajdzie go w przyczynie swych kłopotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz