It's just I'm constantly on the cusp
Of trying to kiss you
I don't know if you
Feel the same as I do
-
Czy nie powinieneś najpierw zabrać go na komendę, a dopiero potem
przesłuchiwać? – zapytał Frank drepcząc dziarsko obok Gerarda.
Ten wszedł po schodkach i stanął naprzeciw białych drzwi
frontowych.
-
Nie mamy na to czasu. – Mruknął dzwoniąc do drzwi.
-
Ale chyba takie są zasady. – Brnął dalej Frank. – Znaczy
procedury, czy jak wy to tam nazywacie. – Machnął lekceważąco
ręką. Gerard starał się nie zwracać na niego uwagi. – Kiedy
mnie złapano, zawieziono prosto na komisariat i dopiero tam
przesłuchano. Znaczy no, oni mieli więcej dowodów, że to ja
zrobiłem. Ale przecież my mamy list. To wystarczające
potwierdzenie, że chłopak wcześniej kłamał i tyle. – Wzruszył
ramionami.
-
Posłuchaj, - Gerard zmusił Franka, by ten na niego spojrzał. –
my nie chcemy wsadzać chłopaka do więzienia. Przynajmniej nie od
razu. – Mruknął pod nosem. – Chcemy się dowiedzieć komu ten
szczeniak zlecił zgwałcenie Clair.
-
Ale przecież… - zaczął Frank, jednak nie dane mu było dokończyć
gdyż drzwi mieszkania otworzyły się. Stanął w nich krępy
mężczyzna, około pięćdziesiątki, w kraciastym szlafroku. Jego
twarz wyrażała głębokie zdumienie.
-
Dobry wieczór, – powiedział szybko Gerard. – nazywam się
Gerard Way, jestem komisarzem śledczym. – Tu wyjął błyszczącą
odznakę. – Czy zastałem Scotta Harrisa?
Mężczyzna
spojrzał najpierw na Gerarda, później na Franka. Podrapał się
lekko po skroni wciąż zaskoczony tą nagłą i późną wizytą.
-
Panowie z policji? – zapytał w końcu.
Gerard
spojrzał na zmieszanego Franka, po czym odparł:
-
Taak, można tak powiedzieć. To psycholog policyjny. – Ruchem
głowy wskazał na swego towarzysza.
-
Cześć. – Mruknął niepewnie Frank.
-
Przepraszamy za tak późną porę, ale to sprawa niecierpiąca
zwłoki. – Usprawiedliwiał się Gerard. Jesteś komisarzem,
pomyślał Frank, nie musisz się tłumaczyć. – Chcielibyśmy
porozmawiać z pana synem, Scottem. Chodzi nam o śledztwo w sprawie
śmierci Clair Hudson.
-
Och, Clair! – mężczyzna złapał się za głowę. – Oczywiście,
straszna historia. Proszę, proszę wejść. – To powiedziawszy
wpuścił ich do środka. Stanęli we trójkę w niewielkim
korytarzyku, ledwo się mieszcząc. Frank poczuł znajomą woń
Gerarda i uświadomił sobie, że stoi tuż obok jego ramienia.
Uśmiechnął się pod nosem. – Zaraz zawołam Scotta. Mają
panowie szczęście, że chłopak późno chodzi spać. Wołami nie
można go zaciągnąć do łóżka. – Westchnął, po czym
przeszedł w głąb domu.
-
Gerard. – Syknął Frank, gdy tylko stracił starego z pola
widzenia.
-
Co chcesz? – Odparł równie cicho Gee.
-
Skąd wiesz, że dzieciak będzie coś wiedział? O tym gościu,
który zgwałcił Clair? – zapytał.
-
Mam dziwne przeczucie, że Scotty wszystko sobie zaplanował. –
Mruknął Gerard. – Sądzę nawet, iż był skłonny zmusić
pracownika Masona, żeby ten nie mógł wykonać roboty, tylko po to,
by sprowadzić jakiegoś innego typa, którego nie zna tu nikt.
-
Serio Gerard? – Frank spojrzał na niego niepewnie. – To zwykły
szesnastolatek. A ty robisz z niego potwornego przestępcę. –
Prychnął cicho.
-
Jeśli okaże się, że młody faktycznie nie maczał palców w tej
podmiance damy mu spokój. Jednak czuję, że to on za tym wszystkim
stoi. Już raz mnie okłamał. – Dodał chcąc upewnić się w
swojej dedukcji. – Ty znasz tego Masona, prawda?
-
Znam. – Potwierdził Frank. – Zwykły alfons, nawet niezbyt
groźny. I łatwo go przekupić. – Dodał cicho. Gerard
wystarczająco długo zawiesił na nim wzrok, by dać mu do
zrozumienia, że jego tok myślenia jest słuszny. – Oj no dobra,
może masz rację.
-
Sądzę, iż chłopak zdradzi nam więcej, kiedy będzie czuł się w
miarę bezpieczny. – Kontynuował szeptem Gerard. – A gdzie
człowiek czuje się najlepiej?
-
We własnym domu. – Dokończył za niego Frank. – Ale ty wiesz,
że to tylko teoretyczne założenie, nie? Ja swojego domu wolę nie
wspominać. – Dodał.
-
Czy mógłbyś przestać za wszelką cenę udowodnić mi, że moje
myślenie jest błędne? – Gerard spojrzał na niego spode łba. –
Naprawdę działasz mi tym na nerwy.
-
Och przepraszam. Pan komisarz zawsze górą. – Odciął się Frank.
Gerard
nie zdążył rzucić pod jego adresem żadnej kąśliwej uwagi,
ponieważ w tym momencie obydwaj usłyszeli głos ojca Scotta:
-
Zapraszam! Proszę wejść!
Gerard
przepuścił Franka w drzwiach i razem weszli do ładnie urządzonego,
jasnego salonu. Staromodny telewizor był włączony, nadawali
właśnie jakieś wiadomości. Paliła się tylko stojąca lampka, a
na drewnianym stoliczku stał kubek z herbatą. Na ten widok Gerarda
ścisnęło lekko w sercu, jednak nie dał tego po sobie poznać.
Starał się nie zwracać uwagi na tę rodzinną i przyjemną
atmosferę jaka tu panowała. Franka aż mdliło na myśl o tak
kochającym domu.
-
Scotty jest na górze, powiedział, że kiepsko się czuje, ale zaraz
zejdzie, by… - zaczął stary, jednak nie dane mu było dokończyć.
-
Nie, - przerwał mu Gerard. – niech nie schodzi na dół. My możemy
pójść do niego. – Na widok niepewności na twarzy pana Harrisa
dodał: - To tylko zwykłe uzupełnienie zeznań. Chcielibyśmy
porozmawiać z nim na osobności.
-
Taak. – Mimo zapewnień komisarza ojciec nie wyglądał na
przekonanego. Frank uśmiechnął się do niego ciepło, by go jakoś
do siebie przekonać. Swoją drogą miał z niego niezły ubaw. Stary
ciągle paradował w kraciastym szlafroku, był nieco zaniepokojony,
a Gerard ukrywał przed nim fakt, iż jego syn przyczynił się do
zgwałcenia najlepszej przyjaciółki. Ach te problemy rodzinne,
pomyślał z przekąsem. – Proszę, tam są schody. Pierwszy pokój
na lewo.
Frank
kiwnął głową, po czym ruszył za Gerardem. Reszta domu
prezentowała się równie uroczo co salon. Był to mały, skromny
domek, urządzony w klasycznym amerykańskim stylu. Widać było w
tym kobiecą rękę, która dotknęła go jednak jakieś trzydzieści
lat temu. Od tamtej pory chyba niewiele się zmieniło, sądząc po
szydełkowanych serwetkach na telewizorze i starych, kwiecistych
abażurach. Frank nienawidził niczego co kojarzyło mu się z domem,
a jego matka wprost uwielbiała takie dodatki. Dlatego czuł się
tutaj tak dziwnie i nieswojo. Mimo to szedł twardo za swym
przewodnikiem, ponieważ jak wcześniej stwierdził, była to jego
najciekawsza noc w życiu. Zatrzymali się przy niedomkniętych
drzwiach i Gerard zajrzał do środka, by upewnić się, że to pokój
Scotta. Mimo wszystko zapukał w nie i gdy usłyszał magiczne słowo
wszedł do środka.
Ich
oczom ukazał się pokój typowego nastolatka. Podobnie jak u Clair,
na ścianach wisiały plakaty, na biurku panował bałagan, a łóżko
było niezaścielone. Jedyną różnicą był fakt, iż osoba go
zajmująca żyła i w tym momencie rzucała im na pół przerażone,
na pół podenerwowane spojrzenia.
-
Witaj Scotty. – Rzekł dziarsko Gerard. Chłopak nadal przyglądał
się im badawczo.
-
Dobry wieczór. – Odpowiedział jakby z trudem. Zmusił się
jednak, by zrzucić niepotrzebne rzeczy z kanapy robiąc im miejsce.
Frank usiadł od razu, natomiast Gerard podszedł do biurka i od
niechcenia przerzucił pojedyncze świstki.
-
Co u ciebie słychać młody, hm? – zapytał komisarz.
-
Raczej w porządku. – Odparł chłopak drapiąc się po głowie.
-
To dobrze. – Stwierdził Gerard wycierając kurz z dębowego
biurka. Dębowe, takie samo jak na moim komisariacie, pomyślał. –
Frank? – zwrócił się do towarzysza. Gdy ten spojrzał na niego
pytająco, dorzucił: - Wyczyściłeś dzisiaj moje biurko?
-
Jasne, na glanc. – Odparł lekko. Zastanawiał się dokąd prowadzi
taktyka Gerarda, jednak musiał przyznać, iż bawił się przednio
widząc coraz większe zestresowanie na twarzy Scotta. Z każdą
kolejną minutą tej całej szopki uwidaczniała się jego niepewność
i wina.
-
A ty, Scotty, lubisz swoje biurko? – zapytał nagle. Chłopak
nieznacznie drgnął i spojrzał na Gerarda zastanawiając się o co
im tak naprawdę chodzi.
-
Lubię, raczej. – Odpowiedział niepewnie.
-
Tak samo jak lubiłeś Clair czy może trochę bardziej? – brnął
Gerard. Frank mógłby przysiąc, iż po plecach Scotta spłynęły
pojedyncze kropelki potu. Biedactwo. – Zaraz, przecież Clair też
lubiłeś nieco bardziej niż ona sama tego chciała, prawda?
-
Nie wiem o czym pan mówi. – Odpowiedział chłopak, jednak nieco
zbyt szybko. Frank wygodniej rozsiadł się na łóżku.
-
Och, sądzę, że dobrze wiesz. – Mruknął Gerard siadając
okrakiem na krześle. Nieszczęsny Scotty stał teraz na środku
pokoju, po jednej stronie mając Franka, a po drugiej komisarza.
-
Clair była moją przyjaciółką. – Powtórzył.
-
Na pewno? – zapytał jeszcze raz Gerard. – Wiesz, sądzę, iż
podczas naszej ostatniej rozmowy nagiąłeś nieco fakty. Może
wypadałoby je teraz wyprostować? – spojrzał na niego
protekcjonalnie.
Scotty
nie wiedział co ze sobą zrobić. Raz chował ręce do kieszeni, by
po chwili znów je wyjąć. To było całkiem zabawne, jednak
Frankowi zaczynało się nudzić. Niechże to całe śledztwo jakoś
się ruszy, a nie wciąż stoi w miejscu. Gerard bawił się z
chłopakiem w kotka i myszkę, ale to nie skutkowało. Myszka wciąż
szła w zaparte.
-
Gerard przestań już się z nim bawić, tylko przedstaw mu nasze
odkrycie. – Mruknął ziewając cicho.
Komisarz
zaśmiał się pod nosem. W pewnym momencie Scotty nie wytrzymał.
-
Co to ma niby być? – syknął. – Ty jesteś złym gliną, –
wskazał głową na Gerard. – a ty… - zawahał się. – kim ty
do cholery jesteś? – zapytał Franka.
-
Psychologiem policyjnym. – Odparł za niego Gerard.
-
Podobasz mi się jako zły glina. – Stwierdził Frank mrugając do
komisarza. Ten przeszył go spojrzeniem, jednak kryminalisty to nawet
nie zawstydziło.
-
Jesteście ostro popieprzeni. – Stwierdził Scotty.
-
Jednak chyba nie na tyle, by wynajmować męską dziwkę, żeby
zgwałcił najlepszą przyjaciółkę, bo ta nie chciała się z tobą
przespać. – Rzucił oskarżycielsko Gerard.
-
No stary, z tym to przegiąłeś. – Pokiwał głową Frank.
-
O czym wy mówicie? – Scott starał się wyjść z tej sytuacji
obronną ręką, jednak powoli tracił grunt pod nogami.
-
O tym. – Rzekł Gerard wyciągając list. – Przeczytam Ci go,
żebyś sobie przypomniał o czym mówimy.
„Droga
Clair,
Być
może czytając ten list uznasz, że do końca mi odbiło, ale w
zasadzie to będziesz miała rację. Piszę do Ciebie kolejny raz, a
Ty wciąż milczysz i nie chcesz ze mną porozmawiać. A ja nie mogę
dłużej wytrzymać w tej niepewności. Owszem, mówiłaś mi, że
nic do mnie nie czujesz, ale i tak wiem, że to nie prawda. Po tym
wszystkim co razem przeszliśmy musisz coś do mnie czuć. Kocham Cię
Clair tak bardzo, że nawet nie potrafisz sobie tego uświadomić.
Kocham Cię nawet po tym jak mnie wystawiłaś, wówczas, w kawiarni
na przedmieściach. Kocham Cię mimo to, iż widziałem Cię na
przerwie z Markiem. Kocham Cię i nie przestanę, dlatego daję Ci
ostatnią szansę. Szansę na to, by nasza przyjaźń przetrwała.
Obiecuję, iż nigdy więcej nie poruszę tego trudnego dla Ciebie
tematu. To będzie swego rodzaju list pożegnalny, ale pragnę, byśmy
spotkali się na neutralnym gruncie i wszystko sobie wyjaśnili.
Chcę, by nasza przyjaźń przetrwała, bo jest ona dla mnie szalenie
cenna. Resztę wskazówek da Ci Jennifer. Odszukaj ją jutro w szkole
i powołaj się na mnie.
Scotty.”
Twarz
chłopaka przybrała niezdrowy, zielony kolor. Jakby miał się zaraz
porzygać. Gerard ostrożnie schował list do koperty i zdjął
rękawiczki.
-
Nie… Nie macie dowodów, iż to ja napisałem. Mógł mnie przecież
ktoś wrobić… - zaczął nieporadnie Scott.
-
Przejrzałem przed chwilą kilka twoich fiszków. Jestem pewien, że
to twoje pismo. – Mruknął Gerard zakładając ręce na piersi.
-
Okej, dobra. – Chłopak przymknął oczy. – Chciałem się z nią
spotkać, by wszystko wyjaśnić. Nie mam nic wspólnego z tym, że
ją zgwałcono i zamordowano, jasne?
-
O tak, a Gun
wybrałeś
zupełnie przypadkowo, tak? – warknął Frank. – Serio stary, są
lepsze miejsca na taką rozmowę. Nie musiałeś umawiać się z nią
w klubie, gdzie aż roi się od psychopatów, dilerów i męskich
dziwek. Twój argument jest inwalidą. – Westchnął wzruszając
ramionami.
Scotty
przenosił wzrok z Gerarda na Franka i odwrotnie. Widać było panikę
w jego oczach i z każdą kolejną sekundą, zarówno komisarz jak i
młody brunet, byli pewni, iż chłopak stoi za ukartowaniem tego
morderstwa. A przynajmniej za gwałtem. Ten jednak za wszelką cenę
starał się wymyślić jakieś inne kłamstwo, by zdołać obronić
się przed stawianymi mu zarzutami. Niestety bezskutecznie.
-
Dobra. – Jęknął cicho. – Przyznaję, to ja. To ja to wszystko
ukartowałem. – Zaczerpnął gwałtownie powietrza. – Ale to nie
miało tak być! Ona nie miała zginąć, ja… Ja tylko chciałem,
żeby dostała nauczkę! Ja naprawdę ją kochałem! Całym sercem i
całą duszą!
-
Ktoś kto kocha nie robi takich rzeczy. – Stwierdził nagle Frank.
– Potrzebujesz pomocy synu.
-
Twój ojciec o tym wie? – zapytał przezornie Gerard.
-
Nie, nie wie o niczym. – Westchnął załamany Scott.
-
Ale my powinniśmy. – Odpowiedział komisarz. – Posłuchaj, jeśli
naprawdę kochałeś tę dziewczynę powiedz całą prawdę. Bo teraz
tylko to może cię w jakiś sposób uratować.
W
tym momencie chłopak rozpłakał się. Nie był to wymuszony płacz,
ale prawdziwy. Na Franku nie zrobiło to żadnego wrażenia.
Wielokrotnie widział jak więźniowie żałują popełnionego czynu.
Popełniali samobójstwa, okaleczali się, mieli koszmary. Dla niego
była to normalka. A Gerard? Gerard nie potrafił mu współczuć,
nie po tym co zrobił.
-
No więc… - chlipnął. – wyznałem Clair co do niej czuję.
Jednak ona nie chciała mnie słuchać. Mówiła, że zwariowałem,
że jestem głupi i że nie mogę jej kochać. Chciałem ją jakoś
do siebie przekonać, jednak nie potrafiłem. A ona zachowywała się
tak, jakby mnie nie było. Jakbym nie istniał. To bolało, to tak
bardzo bolało. Zaczęła umawiać się z tym całym Markiem, olewała
mnie po całości. Zdenerwowałem się, byłem strasznie
przygnębiony. Postanowiłem ją jakoś ukarać, jednak to nie miało
tak wyglądać. Miała tam przyjść, poczekać na mnie. Ten gość,
którego wynająłem miał się do niej dobierać, jednak ja chciałem
w pewnym momencie wkroczyć i ją uratować. Pokazać jej, że
naprawdę coś do niej czuję!
-
Załatwiłeś tego gościa od Masona? – zapytał nagle Frank.
-
Tak. Poszedłem tam jednego wieczoru i dogadałem się z Masonem. To
miał być niejaki Paul Scrouch. Dostałem jego zdjęcie i ogólne
dane. Pełen profesjonalizm. – Mruknął. – Jednak kiedy wszedłem
tam, by ją uratować okazało się, że nikogo nie ma. Ani Paula,
ani Clair. Odnalazłem Masona, a ten powiedział mi, że Clair tutaj
była, ale wyszła kilka minut temu. Dodał też, że dobierał się
do niej facet, ale to nie był Paul. Wyjaśnił mi, że on nie mógł
przyjść i załatwił sobie zastępstwo. – Ukrył twarz w
dłoniach.
-
I co było dalej? – Gerard oczekiwał odpowiedzi.
-
Poszedłem do domu. Myślałem, że Clair także wróciła do siebie,
a ten typas po prostu wykonał zadanie. Dopiero później, rano,
dowiedziałem się, że ona nie żyje. – Odparł łamiącym się
głosem.
-
A co z Jennifer? – zapytał nagle komisarz. – Dlaczego ją w to
wciągnąłeś?
-
To była zwykła szczeniacka zagrywka. Miałem na nią haka i
postanowiłem to wykorzystać.
-
Och i przypadkiem wciągnąłeś ją we współudział tak? –
prychnął Gerard.
-
Nie chciałem tego. – Wyszeptał Scott. – Ja naprawdę tego nie
chciałem…
W
pokoju zapadła cisza. Gerard starał się zebrać myśli. Jego
teoria była mniej więcej słuszna, jednak wciąż brakowało mu
odpowiedzi na podstawowe pytanie: kto zgwałcił i zabił? Brakowało
najważniejszego elementu układanki.
-
Nie wiesz zatem kto zamordował Clair? – z tym pytaniem ubiegł go
Frank.
-
Nie wiem. – Odpowiedział. – Nie mam pojęcia kogo tamten chłopak
wziął na podmiankę.
-
Masz numer do tego całego Paula? – dopytywał się.
-
Gdzieś chyba był. – Scotty zamyślił się na chwilę, po czym
wstał i podszedł do biurka. Otworzył dolną szufladę i wyjął z
niej białą teczkę. Podszedł do Franka i podał mu ją bez słowa.
-
Hoho, Mason nieźle sobie poczyna z tą swoją agencją. –
Stwierdził wertując jej zawartość. Zamknął ją, założył
gumkę i rzucił Gerardowi. – Łap, tam mamy wszystkie dane.
Gerard
przechwycił teczkę i sam do niej zajrzał. Potem przeniósł wzrok
z powrotem na wynędzniałego chłopaka i rzekł:
-
Pojedziesz z nami. A w zasadzie to pojedziesz na policję. Razem ze
swoim ojcem. Jennifer, Mason i Paul też mam będą.
Po
tych słowach skinął na Franka, by został z nim w pokoju. Ten
przyjął polecenie. Komisarz zostawił mu swoją broń, by Frank
miał jakieś zabezpieczenie na wypadek, gdyby Scott zechciał
uciekać. Gerard wyszedł z sypialni chłopaka i wykonał kilka
telefonów. Zawiadomił kogo trzeba i poprosił, by stawili się pod
wskazanym adresem. Wyjaśnił pokrótce w czym rzecz. Dan miał
zjawić się tu za moment. Sam zszedł na dół, by porozmawiać z
ojcem Scotta. To nie była łatwa rozmowa. Ojciec najpierw spojrzał
na niego jak na wariata, później zaczął usprawiedliwiać syna, by
pod koniec po prostu się rozpłakać. Gerard pierwszy raz odbył z
kimś taką rozmowę i musiał przyznać, iż było to trudniejsze
niż sądził. Musiał wyjść na chwilę na powietrze, by się
przewietrzyć i złapać dystans do całej sprawy. Przysiadł na
schodach, otworzył teczkę i jeszcze raz przejrzał materiały o
Paulu. Znalazł w końcu numer jego telefonu, adres i inne potrzebne
dane. Zamierzał przekazać to śledczym, by podjęli trop. Sam nie
miał już dzisiaj siły. Nieoceniona okazała się pomoc Franka.
Gerard nie spodziewał się, iż ten mały okaże się aż tak
potrzebny. Pomimo niektórych jego docinek polubił go. Nawet bardzo.
Czasem zastanawiał się nawet czy nie za bardzo… W tym momencie
nadjechały radiowozy. Gerard wstał, otrzepał spodnie i podszedł
na skraj chodnika. Z pierwszego z nich wysiadł Dan.
-
Cześć stary, widzę, że nie próżnowałeś dzisiaj. – Poklepał
Gerarda po ramieniu. – Kogo mamy zabrać?
-
Chłopak jest na górze. Przyda mu się porządny psycholog, bo jest
w niezłej rozsypce. Jednak dużo wie i jest winny. Ale nie zabił. –
Westchnął Gerard.
-
To kto zabił? – zapytał zdziwiony Dan.
-
Tego nie wiem. Ale się dowiem. A Ty mi w tym pomożesz. – Mruknął
Gee. – Posłuchaj, w tej teczce są dane Paula Scroucha. Scott
Harris wyjaśni wam wszystko na komisariacie. Znajdźcie też Masona,
alfonsa z Gun.
No
i ściągnijcie na komendę Jennifer Brandley. Jej dane są w aktach
sprawy. – Polecił.
-
Zaraz, a co Ty będziesz robił? – zapytał Dan.
-
Muszę przemyśleć parę spraw. – Odpowiedział Gerard. –
Zwróćcie szczególną uwagę na zeznania Paula Scroucha. Dopytajcie
kogo zaprowadził do
Gun na
swoje zastępstwo. To ważne.
-
Dlaczego Ty się tym nie zajmiesz? – Dan nie dawał za wygraną.
-
Bo muszę zająć się kimś innym, jasne? – odparował Gerard.
-
Okej stary, wyluzka. Tak tylko pytam. – Mruknął policjant. Kiwnął
na resztę podwładnych, którzy przyjechali z nim, by skierowali się
za nim do domu. Zanim jednak wszedł do środka, Gerard zawołał:
-
Hej Dan!
-
No?
-
Nie zdziw się, jeśli zobaczysz tego kryminalistę, który u nas
sprząta. Pomaga mi. – Powiedział cicho Gerard.
-
Mam powiedzieć, żeby do ciebie przyszedł? – zapytał Dan.
Gerard
tylko kiwnął głową i odwrócił się na pięcie. Westchnął
głęboko przypominając sobie łzy ojca Scotta. W tym momencie
naprawdę nie był pewien czy chce mieć dzieci. Odruchowo sięgnął
po telefon, by sprawdzić czy Katelyn nie dzwoniła. Miał trzy
nieodebrane połączenia. Przetarł oczy i schował komórkę z
powrotem do kieszeni. I tak było za późno, by oddzwaniać. Był
przekonany, iż nie mógł teraz jechać na komendę. Musiał
zdystansować się od całej tej sprawy, by ochłonąć. Dan to
świetny policjant, na pewno dobrze się tym zajmie. Zresztą, nie
musiał robić wszystkiego sam. Jest jedna rzecz, którą sobie
obiecał i tego dotrzyma. Musi dopaść tego bandytę. Nagle czyjaś
dłoń spoczęła na jego ramieniu.
-
Hej, oddaję broń. – Usłyszał za sobą znajomy głos. Odwrócił
się i zobaczył Franka.
-
Dzięki. – Mruknął biorąc Shilę. Schował ją do kabury i
opuścił kurtkę.
-
Jedziesz teraz na komendę? – zapytał nagle Frank.
-
Powinienem. – Odparł szczerze Gerard.
-
Ale? – Frank uniósł brew.
-
Ale muszę to wszystko przemyśleć. Poleciłem Benowi, by
przesłuchał świadków. Zresztą, na pewni nie znajdą wszystkich.
Póki co zamkną tylko Jennifer i Scotta. Wrócę jutro i się tym
zajmę. – Stwierdził.
-
Tak. Masz już jakieś podejrzenia komisarzu? – Frank starał się
dowcipkować.
-
Nie teraz Frankie. – Mruknął zmęczony Gerard. – To był długi
dzień.
-
Nazwałeś mnie Frankie. – Zauważył kryminalista.
-
Wybacz. – Zaśmiał się cicho komisarz. Między nimi zapadła
cisza. Frank szurał butem w śniegu, a Gerard wpatrywał się w
nagie drzewa ponad ich głowami. – Odwiozę Cię do domu. –
Powiedział nagle.
-
Gdybym jeszcze miał dom. – Bąknął Frank.
-
Czyli wracasz do aresztu? – Gerard podrapał się po głowie.
-
Chyba nie mam wyjścia. – Westchnął cicho.
-
Dziękuję ci Frankie. – Powiedział niespodziewanie Gerard.
-
Dziękujesz mi dzisiaj drugi raz. – Zauważył chłopak. – To
zaczyna się robić podejrzane.
Komisarz
musnął palcem wskazującym nos kryminalisty. Ten uśmiechnął się
szeroko.
-
Po prostu gdyby nie ty, nie byłbym teraz w tym miejscu, gdzie
jestem. – Odparł.
-
Czyli jednak na coś się przydałem. – Frank uśmiechnął się
jeszcze szerzej. – I nawet coś dla ciebie znaczę. – Dodał
bardziej poważnie.
-
Znaczysz. – Przyznał Gerard. – Chodź odwiozę cię do aresztu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz