2 stycznia 2014

7.

  Tonight I wanna see it in your eyes

Feel the magic

There's something that drives me wild.


 Aby nie wyglądać podejrzanie Gerard i Frank postanowili poczekać na swoje piwa. Sally przyniosła je jakieś pół godziny później. Gerard niepewnie spoglądał na kufel z bursztynowym napojem. Kątem oka widział jak Frank przechyla swój i połyka na raz sporą zawartość. Ten wyczuł spojrzenie komisarza i odsunął szklankę od ust. Powyżej górnej wargi pozostała smuga po białej piance. Oblizał ją językiem, po czym odstawił kufel na stolik.
- Co? – zapytał wpatrując się znudzonym wzrokiem w Gerarda.
- Jesteś pewien, że to piwo nie jest jakieś zatrute? – wydusił z siebie Gerard wciąż niepewnie spoglądając na swój kufel.
- Ludzie trzymajcie mnie. – Westchnął Frank ukrywając twarz w dłoniach. – Zabiję, jak Boga kocham, kiedyś zabiję. – Mamrotał pod nosem.
- Tak tylko pytam, profilaktycznie. – Usprawiedliwił się Gerard.
- Stary, akurat piwem to tu się nie otrujesz. – Prychnął. – Hot dogów bym nie polecał, ale piwo piłem regularnie przez kilka lat i jak widać jeszcze żyję. – Stwierdził spoglądając na siebie. Gerard bez przekonania sięgnął po szklankę. Dokładnie obejrzał klarowny płyn i podsunął kufel pod swój nos. Powąchał przezornie. Gdy już miała zamoczyć usta Frank rzekł: - Chociaż… - Gerard momentalnie odsunął kufel. – czuję jakby…
- Jakby co? – zapytał zaniepokojony Gee.
Frank złapał się za brzuch i zwinął w kulkę stękając przy tym głośno. Gerard momentalnie odstawił szklankę z piwem na stolik rozlewając przy tym trochę, jednak po chwili był już przy Franku. Złapał go za ramię i zmusił, by ten wyprostował się i rozluźnił. Gdy jednak dostrzegł jego rozbawioną minę puścił go szybko, jakby z obrzydzeniem.
- Oj no przecież się nie porzygałem, nie musisz się tak odsuwać. – Prychnął rozbawiony Frank.
Gerard zmierzył go spojrzeniem, po czym wstał i okrążył stolik dookoła. Zatrzymał się dopiero przy oparciu wyświechtanej kanapy i rzucił krótko:
- Idziemy.
- Chcę dopić. – Zaprotestował Frank. Gerard westchnął przestępując z nogi na nogę. Chłopak w miarę szybko wypił resztę swego piwa, po czym zostawił pieniądze na blacie i wstał z kanapy.
Bez słowa wyszli z knajpy. Frank po raz kolejny musiał odmówić nieco nachalnym prostytutkom. Tym razem Gerard się nie zarumienił. W milczeniu przeszli te kilkaset metrów dzielących ich od samochodu, wsiedli do środka i zapieli pasy.
- Gniewasz się? – zapytał nagle Frank.
- Co? – ten odparł nieco zasępiony. – Dlaczego miałbym się gniewać?
- Nie wiem. – Mały kryminalista wzruszył ramionami przenosząc wzrok na drogę. – Po prostu mam wrażenie, że moje żarty cię nie bawią.
- Kwestia charakterów. – Mruknął Gerard.
- Nie sądzę. – Stwierdził Frank. – Podejrzewam, że ciebie nic nie bawi. Masz jakiś problem. Ze sobą. – Dodał cicho.
- Tak, bo ty wszystko wiesz i masz monopol na wydawanie wszelakich osądów, prawda? – prychnął Gee. – Myślisz, że jak posiedziałeś trochę w więzieniu to nabrałeś nie wiadomo jak wielkiego, życiowego doświadczenia?
- Nie, nie uważam tak. – Zaprzeczył. – Ale potrafię stwierdzić, kiedy człowiek nie może się z czymś pogodzić i coś go gnębi. Nie trzeba siedzieć w więzieniu, żeby się domyślić takich rzeczy. – Odparł nieco urażony.
   Zapadła cisza, która Gerardowi strasznie ciążyła. Włączył więc radio wybierając pierwszą lepszą stację radiową. Z głośników popłynęła jakaś wesoła, popowa piosenka. Obydwaj wyciągnęli palce by wyłączyć odbiornik. Spojrzeli na siebie niepewnie, po czym wybuchli niekontrolowanym śmiechem. Naturalnym, bez żadnej urażonej dumy czy czegoś w tym rodzaju.
- Masz rację. – Powiedział Gerard. – Mam problem, o którym nikt nie wie. Problem z przeszłości, ale nie chcę teraz o tym rozmawiać.
- Rozumiem. – Odparł Frank. – Tylko nie zachowuj się jak buc, bo ludzie raczej tego nie lubią.
- Ty nie zwróciłeś na to uwagi. – Wytknął zaczepnie Gerard.
- Bo ja mam do ciebie słabość. – Wymamrotał Frank, po czym spłonął rumieńcem. Gerard również się zaczerwienił, jednak udał, że tego nie usłyszał. Tak było lepiej, dla nich obojga.
- Cieszysz się, że wychodzisz z więzienia? – zapytał znienacka Gerard. Prawda była taka, iż chciał po prostu zmienić temat.
- To się okaże czy wyjdę szybciej. – Westchnął cicho Frank. – Ale jedno wiem na pewno, nie dam się znów tam zamknąć. Na ziemi jest zbyt wiele pięknych rzeczy, żeby spędzić życie w kiciu. Zrozumiałem to pewnej wyjątkowo zimnej nocy, kiedy leżałem na niewygodnym łóżku pod cienkim kocem. – Pokręcił lekko głową śmiejąc się pod nosem.
- Dla mnie każda godzina światła i cienia jest cudem, Każdy kubiczny cal przestrzeni jest cudem, Każdy kwadratowy jard powierzchni ziemi jest nimi usiany, Każda stopa jej wnętrza roi się od nich. – Powiedział nagle Gerard.
- Co to? – zapytał zaskoczony Frank.
- Walt Whitman „Cuda”. – Odparł cicho. – Tak mi się przypomniało.
- Skąd to znasz? – dopytywał się chłopak.
- Czasem zdarza mi się coś przeczytać. I to zapadło mi w pamięć. – Odpowiedział wzruszając lekko ramionami.
- Piękne. – Przyznał Frank. – I idealnie do mnie pasujące. – Dodał śmiejąc się pod nosem.
   Mijali oszronione latarnie, które rzucały słabe światła na pokryte gładką taflą lodu ulice. Obydwaj kochali zimę. Obydwaj kochali też Newark i żaden z nich nie chciał stąd nigdy wyjeżdżać. Gerard postrzegał to miasto jak coś odrażającego i plugawego, był przecież komisarzem, jednak tajemna siła ciągnęła go tu niczym magnes. Lubił wspominać rodzinny dom stojący niegdyś pośród innych, dokładnie takich samych. Czasem przypominał mu się zapach porannej kawy, który wypełniał kuchnię o poranku. Z dzieciństwa miał też miłe wspomnienia. Nie wszystkie były brzydkie i szare. Frank kochał Newark za jego niebezpieczny charakter. Za to, że jednej nocy mógł sprzedawać dragi za grubą kasę, a następnego wynająć pokój w jednym z lepszych hoteli i wziąć długą kąpiel. Uwielbiał sypiać na mokrych materacach, uwielbiał jeść niezdrowe jedzenie z budek gastronomicznych, uwielbiał Gun. Nie przeszkadzał mu nawet fakt, iż podczas jednej z częstych wojaży, jakie odbywał, został złapany i wsadzony do więzienia. Gdyby nie to, że popełnił głupi błąd i poszedł siedzieć, nigdy nie spotkałby Gerarda. A mógł z czystym sercem przysiąc, że jest to jedna z tych lepszych rzeczy jakie przydarzyły mu się w życiu. Rodziny nie wspominał. Nie było po co.
- Chyba będzie lepiej, jeśli zostaniesz w środku. – Powiedział nagle Gerard wyrywając Franka z rozmyślań. Chłopak rozejrzał się dookoła. Samochód stał zaparkowany przed ładnym, dużym domem.
- Dlaczego? – zapytał marszcząc brwi.
- Muszę przeszukać pokój ofiary. – Odparł Gerard pochylając się nad kolanami Franka w celu otworzenia schowka. Szukał tam czegoś zapalczywie. Młody kryminalista odetchnął głęboko wdychając świeży zapach swego towarzysza.
- Myślę, że mógłbym ci się przydać. – Wydusił w końcu.
Gerard wyprostował się i spojrzał na Franka. Przygryzł wargę i był to jeden z tych jego strasznie kobiecych gestów, które tak Franka kręciły. Chłopak napiął ramiona i czekał na decyzję komisarza.
- Dobra, wyskakuj. – Powiedział w końcu otwierając drzwi. Przeszli przez ulicę i ruszyli ku wejściu. – Tylko ani słowa komendantowi. – Warknął zatrzymując go w pół kroku.
- Jasne. – Frank wzruszył ramionami. Gerard puścił go i razem weszli po kamiennych schodkach. Zadzwonili do drzwi i odsunęli się nieco. Stojąc tak przed wejściem Frank dorzucił: - Lubisz łamać zasady.
- Nie przeginaj. – Mruknął Gerard. W tym momencie w drzwiach stanął ojciec Clair. Nieogolony, w wytartych spodniach i poplamionej koszulce. Jego smutne oczy spoglądały to na Gerarda to na Franka. – Dobry wieczór, komisarz Way. Przepraszamy za tę późną porę, jednak chyba mamy pewien trop. – Zmęczony mężczyzna drgnął na te słowa. – Musimy przeszukać pokój pańskiej córki. – Dodał Gee.
- Tak, proszę. – To powiedziawszy wpuścił ich do środka. – Zaprowadzę panów. - Mówiąc to spojrzał ze zdziwieniem na Franka. Ten jednak zignorował go i ruszył dziarsko za Gerardem. Był niesamowicie podekscytowany. Weszli schodami na pierwsze piętro i skręcili w prawo. Zatrzymali się przed białymi drzwiami z naklejką: „Stop”. – To tutaj. Gdyby panowie czegoś potrzebowali będę w pokoju obok. Prosiłbym też o ciszę, moja żona właśnie zasnęła. Pierwszy raz od trzech dni. – Mruknął wycofując się na palcach.
    Gerard kiwnął głową. Dotknął ręką mosiężnej klamki i pchnął lekko drzwi. Ich oczom ukazał się dość obszerny, ładnie urządzony pokój. Na ścianach wisiało mnóstwo plakatów, na parapecie rozścielony był czarny koc, a na biurku panował mały bałagan. Niepościelone łóżko jeszcze bardziej przygnębiało człowieka. Na krześle leżały nieposkładane ubrania. Widać było gołym okiem jak brutalnie przerwano życie tej dziewczyny.
- O, też miałem tyle plakatów. – Stwierdził wesoło Frank. Gerard pokręcił głową utwierdzając się w przekonaniu, że ma do czynienia z idiotą. Ten podszedł do komody i wyciągnął rękę, by dotknąć porcelanowego słonia.
- Stój! – syknął Gerard. Frank momentalnie cofnął palce. – Łapska. – Dodał podchodząc do niego. Wyciągnął z kieszeni parę gumowych rękawiczek i podał je chłopakowi.
- Jej, teraz czuję się jak prawdziwy glina. – Powiedział Frank strzelając jedną rękawiczką.
    Gerard spojrzał na niego z politowaniem. Kręcąc głową podszedł do biurka i zaczął przewracać kartki. Zaległe prace domowe, liściki pisane na lekcjach, zdjęcia… Włączył komputer, by sprawdzić pocztę dziewczyny. Frank tymczasem przysiadł na niezaścielonym łóżku i otworzył szufladę etażerki. Znalazł tam pudełko po butach, a w nim kilka zeszytów, jakieś rysunki i list. Przekartkował notatniki, jednak okazało się, iż są tam opowiadania napisane przez Clair. Z ciekawości przeczytał jeden akapit. Czuł jednak, że za bardzo narusza jej prywatność. Pomijając fakt, że typka nie żyje, a on mimo wszystko grzebie w jej rzeczach. Uśmiechnął się kwaśno i rzucił okiem na rysunki. W końcu wziął do rąk białą, niezaadresowaną kopertę. Chwilę przyglądał się trójkątnemu wieczku, w końcu otworzył je i wyjął trochę pogniecioną kartkę. Przeczytał pierwszy akapit, a później zjechał na dół, do podpisu.
Scotty.
- Gerard… - zaczął wpatrując się w list. Narastało w nim podniecenie.
- Co chcesz? – odparł komisarz nawet na niego nie spoglądając.
- Chyba coś znalazłem. – Wymamrotał Frank. Wstał z łóżka i bez słowa podał list Gerardowi.
Ten wziął go ostrożnie do ręki i pospiesznie przeczytał treść.
- A niech mnie. – Sapnął przenosząc wzrok na zaciekawionego Franka. – Okłamał mnie. Ten dzieciak mnie okłamał! Idziemy, szybko! – wykrzyknął Gerard klepiąc chłopaka po ramieniu. Obydwaj pospiesznie wyszli z pokoju. Ojciec Clair, zaniepokojony nagłym poruszeniem, wyszedł z sypialni.
- I jak panowie? – zapytał.
- Mamy kolejny trop. – Odpowiedział Gerard. – Musimy go jeszcze potwierdzić. Ale śledztwo posunęło się na przód. – Zapewnił, po czym kiwnął Frankowi, by ten zszedł na dół. – Dziękujemy panu bardzo. Dobranoc. – To powiedziawszy szybko podążył za chłopakiem.
Wybiegli z domu i w tym samym czasie dopadli klamek samochodu. Wślizgnęli się do środka i Gerard odpalił silnik. Zjechał z krawężnika i zaklął cicho pod nosem.
- Co? – zapytał zaniepokojony Frank.
- Nie mam jego adresu. – Mruknął nieźle poirytowany.
- Co teraz? – kontynuował Frank.
- Poczekaj chwilę. – Odparł zamyślony Gerard. W końcu wyciągnął telefon i pospiesznie wybrał jeden z numerów. – Cześć Bob, jesteś na komendzie? – Cisza. – Dobra stary, wybacz, zapomniałem, że masz dzisiaj randkę. – Bąknął Gerard. – Nie bluzgaj, tylko zajmij się kobietą, dobrej zabawy! – pożegnał się pospiesznie.
- Psy na randkach. Czas umierać. – Skomentował Frank.
- Zamknij się, bo nie pojedziesz. – Warknął Gerard przykładając telefon do ucha. – Joł Dan, masz dyżur? Tak? To świetnie! Podaj mi adres Scotta Harrisa, to pilne. Aha, Westfield Ave 165. – Skinął na Franka, by ten zapamiętał. – Dzięki Dan. Nie, obejdzie się bez posiłków, to tylko przesłuchanie. Jakby co odezwę się. Na razie.
   Frank czuł narastające podniecenie, kiedy z piskiem opon ruszyli przed siebie. Sprawdził czy aby na pewno zapiął pasy i zerknął niepewnie na Gerarda. Ten ze skupioną miną wpatrywał się w szosę. Przez chwilę podziwiał jego profil, który co chwila oświetlały uliczne latarnie. Biała skóra była wręcz nieskazitelna. Jakby był martwy. Tak bardzo go to pociągało. Nawet nie zdawał sobie sprawy, w którym momencie dokładnie stwierdził, iż ten pieprzony pies go podnieca. Być może sprawką tego było jego gburowate, sceptyczne podejście do życia, a może zwyczajnie kręcił go jego wygląd? Próbował odpowiedzieć sobie na to pytanie przez cały dzisiejszy wieczór, a właściwie noc. Piękną noc. Frank dawno nie spędził z nikim tak wiele czasu. Za wyjątkiem więziennej celi, ale siedział z takim popaprańcem, że wolał się w ogóle nie odzywać. Na spacerniaku też nie miał zbyt wiele możliwości do nawiązania rozmowy. Nie to, żeby był jakoś bardzo samotny. Chociaż owszem, czasem tęsknił za swoimi znajomymi z Gun. Jednak gdzieś głęboko miał przeczucie, iż nie są to znajomości zawarte na całe życie. Raczej chwilowe, przejściowe. Mógł też bez przeszkód przyznać, iż w życiu nigdy nikogo nie kochał. Nie tak, jak kochać można. I trzeba. Ponownie spojrzał na jasną twarz Gerarda. Ten spojrzał w jego stronę i, a niech mnie!, uśmiechnął się. Był to ciepły uśmiech, nie ironiczny. Jakby cieszył się, iż Frank jest obok niego. Chłopak odwzajemnił to spojrzenie.
- Dziękuję. – Powiedział nagle.
- Za co? – zapytał zaskoczony Frank. Nie spodziewał się, iż komisarza stać na takie słowo. Nie sądził, iż Gerard jest w stanie powiedzieć takie coś właśnie jemu.
- Za to, że jesteś. – Odparł wzruszając ramionami. – Za to, że mi pomagasz, przecież nie musisz. – Dodał szturchając go zaczepnie w ramię.
- Ale chcę. – Stwierdził pewnie Frank. Zarumienił się przy tym i w tym momencie był wdzięczny za ciemność jaka panowała w tym pieprzonym samochodzie. – Znaczy… to pomoże mi wyjść na wolność, rozumiesz.
- Liczysz, że się za tobą wstawię? – zaśmiał się Gerard. – Muszę cię rozczarować, ale komendant nie za bardzo mnie lubi. – Skrzywił się lekko.
Frank nie wiedział co ma na to odpowiedzieć. Jego wcześniejsze słowa wbiły go w fotel, serce wciąż mu trzepotało, a policzki były rozgrzane. W samochodzie zrobiło się jakoś cieplej i poluzował nieco węzeł swego szalika. W końcu Gerard zatrzymał się na betonowym podjeździe i spojrzał wyczekująco na Franka.
- Tym razem nie chcesz zostawić mnie w samochodzie, prawda? – zapytał zaczepnie chłopak.
- Nie. – Przyznał komisarz. – Tylko nie odzywaj się, dopóki cię nie poinstruuje. – Zastrzegł. – Chociaż może będzie lepiej jak w ogóle nic nie będziesz mówił. Profilaktycznie. – To powiedziawszy klepnął go w kolano i wysiadł z auta.
    Frank zagryzł wargę i potarł miejsce, w którym przed chwilą spoczęła dłoń Gerarda. Zaśmiał się z siebie pod nosem i również wyskoczył z samochodu. Trzasnął drzwiczkami i skierował się za Gerardem. Przez chwilę pomyślał nawet, iż mógłby pracować w policji. Później jednak doszedł do wniosku, że za bardzo lubi łamać zasady.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz