Tonight I wanna see it in your eyes
Feel the magic
There's something that drives me wild.
Aby nie wyglądać
podejrzanie Gerard i Frank postanowili poczekać na swoje piwa. Sally
przyniosła je jakieś pół godziny później. Gerard niepewnie
spoglądał na kufel z bursztynowym napojem. Kątem oka widział jak
Frank przechyla swój i połyka na raz sporą zawartość. Ten wyczuł
spojrzenie komisarza i odsunął szklankę od ust. Powyżej górnej
wargi pozostała smuga po białej piance. Oblizał ją językiem, po
czym odstawił kufel na stolik.
- Co? – zapytał wpatrując
się znudzonym wzrokiem w Gerarda.
- Jesteś pewien, że to
piwo nie jest jakieś zatrute? – wydusił z siebie Gerard wciąż
niepewnie spoglądając na swój kufel.
- Ludzie trzymajcie mnie. –
Westchnął Frank ukrywając twarz w dłoniach. – Zabiję, jak Boga
kocham, kiedyś zabiję. – Mamrotał pod nosem.
- Tak tylko pytam,
profilaktycznie. – Usprawiedliwił się Gerard.
- Stary, akurat piwem to tu
się nie otrujesz. – Prychnął. – Hot dogów bym nie polecał,
ale piwo piłem regularnie przez kilka lat i jak widać jeszcze żyję.
– Stwierdził spoglądając na siebie. Gerard bez przekonania
sięgnął po szklankę. Dokładnie obejrzał klarowny płyn i
podsunął kufel pod swój nos. Powąchał przezornie. Gdy już miała
zamoczyć usta Frank rzekł: - Chociaż… - Gerard momentalnie
odsunął kufel. – czuję jakby…
- Jakby co? – zapytał
zaniepokojony Gee.
Frank
złapał się za brzuch i zwinął w kulkę stękając przy tym
głośno. Gerard momentalnie odstawił szklankę z piwem na stolik
rozlewając przy tym trochę, jednak po chwili był już przy Franku.
Złapał go za ramię i zmusił, by ten wyprostował się i
rozluźnił. Gdy jednak dostrzegł jego rozbawioną minę puścił go
szybko, jakby z obrzydzeniem.
- Oj no przecież się nie
porzygałem, nie musisz się tak odsuwać. – Prychnął rozbawiony
Frank.
Gerard zmierzył go
spojrzeniem, po czym wstał i okrążył stolik dookoła. Zatrzymał
się dopiero przy oparciu wyświechtanej kanapy i rzucił krótko:
- Idziemy.
- Chcę dopić. –
Zaprotestował Frank. Gerard westchnął przestępując z nogi na
nogę. Chłopak w miarę szybko wypił resztę swego piwa, po czym
zostawił pieniądze na blacie i wstał z kanapy.
Bez słowa wyszli z knajpy.
Frank po raz kolejny musiał odmówić nieco nachalnym prostytutkom.
Tym razem Gerard się nie zarumienił. W milczeniu przeszli te
kilkaset metrów dzielących ich od samochodu, wsiedli do środka i
zapieli pasy.
- Gniewasz się? – zapytał
nagle Frank.
- Co? – ten odparł nieco
zasępiony. – Dlaczego miałbym się gniewać?
- Nie wiem. – Mały
kryminalista wzruszył ramionami przenosząc wzrok na drogę. – Po
prostu mam wrażenie, że moje żarty cię nie bawią.
- Kwestia charakterów. –
Mruknął Gerard.
- Nie sądzę. –
Stwierdził Frank. – Podejrzewam, że ciebie nic nie bawi. Masz
jakiś problem. Ze sobą. – Dodał cicho.
- Tak, bo ty wszystko wiesz
i masz monopol na wydawanie wszelakich osądów, prawda? – prychnął
Gee. – Myślisz, że jak posiedziałeś trochę w więzieniu to
nabrałeś nie wiadomo jak wielkiego, życiowego doświadczenia?
- Nie, nie uważam tak. –
Zaprzeczył. – Ale potrafię stwierdzić, kiedy człowiek nie może
się z czymś pogodzić i coś go gnębi. Nie trzeba siedzieć w
więzieniu, żeby się domyślić takich rzeczy. – Odparł nieco
urażony.
Zapadła
cisza, która Gerardowi strasznie ciążyła. Włączył więc radio
wybierając pierwszą lepszą stację radiową. Z głośników
popłynęła jakaś wesoła, popowa piosenka. Obydwaj wyciągnęli
palce by wyłączyć odbiornik. Spojrzeli na siebie niepewnie, po
czym wybuchli niekontrolowanym śmiechem. Naturalnym, bez żadnej
urażonej dumy czy czegoś w tym rodzaju.
- Masz rację. –
Powiedział Gerard. – Mam problem, o którym nikt nie wie. Problem
z przeszłości, ale nie chcę teraz o tym rozmawiać.
- Rozumiem. – Odparł
Frank. – Tylko nie zachowuj się jak buc, bo ludzie raczej tego nie
lubią.
- Ty nie zwróciłeś na to
uwagi. – Wytknął zaczepnie Gerard.
- Bo ja mam do ciebie
słabość. – Wymamrotał Frank, po czym spłonął rumieńcem.
Gerard również się zaczerwienił, jednak udał, że tego nie
usłyszał. Tak było lepiej, dla nich obojga.
- Cieszysz się, że
wychodzisz z więzienia? – zapytał znienacka Gerard. Prawda była
taka, iż chciał po prostu zmienić temat.
- To się okaże czy wyjdę
szybciej. – Westchnął cicho Frank. – Ale jedno wiem na pewno,
nie dam się znów tam zamknąć. Na ziemi jest zbyt wiele pięknych
rzeczy, żeby spędzić życie w kiciu. Zrozumiałem to pewnej
wyjątkowo zimnej nocy, kiedy leżałem na niewygodnym łóżku pod
cienkim kocem. – Pokręcił lekko głową śmiejąc się pod nosem.
-
Dla
mnie każda godzina światła i cienia jest cudem, Każdy kubiczny
cal przestrzeni jest cudem, Każdy kwadratowy jard powierzchni ziemi
jest nimi usiany, Każda stopa jej wnętrza roi się od nich.
– Powiedział nagle Gerard.
- Co to? – zapytał
zaskoczony Frank.
- Walt Whitman „Cuda”. –
Odparł cicho. – Tak mi się przypomniało.
- Skąd to znasz? –
dopytywał się chłopak.
- Czasem zdarza mi się coś
przeczytać. I to zapadło mi w pamięć. – Odpowiedział
wzruszając lekko ramionami.
- Piękne. – Przyznał
Frank. – I idealnie do mnie pasujące. – Dodał śmiejąc się
pod nosem.
Mijali
oszronione latarnie, które rzucały słabe światła na pokryte
gładką taflą lodu ulice. Obydwaj kochali zimę. Obydwaj kochali
też Newark i żaden z nich nie chciał stąd nigdy wyjeżdżać.
Gerard postrzegał to miasto jak coś odrażającego i plugawego, był
przecież komisarzem, jednak tajemna siła ciągnęła go tu niczym
magnes. Lubił wspominać rodzinny dom stojący niegdyś pośród
innych, dokładnie takich samych. Czasem przypominał mu się zapach
porannej kawy, który wypełniał kuchnię o poranku. Z dzieciństwa
miał też miłe wspomnienia. Nie wszystkie były brzydkie i szare.
Frank kochał Newark za jego niebezpieczny charakter. Za to, że
jednej nocy mógł sprzedawać dragi za grubą kasę, a następnego
wynająć pokój w jednym z lepszych hoteli i wziąć długą kąpiel.
Uwielbiał sypiać na mokrych materacach, uwielbiał jeść niezdrowe
jedzenie z budek gastronomicznych, uwielbiał Gun.
Nie przeszkadzał mu nawet fakt, iż podczas jednej z częstych
wojaży, jakie odbywał, został złapany i wsadzony do więzienia.
Gdyby nie to, że popełnił głupi błąd i poszedł siedzieć,
nigdy nie spotkałby Gerarda. A mógł z czystym sercem przysiąc, że
jest to jedna z tych lepszych rzeczy jakie przydarzyły mu się w
życiu. Rodziny nie wspominał. Nie było po co.
- Chyba będzie lepiej,
jeśli zostaniesz w środku. – Powiedział nagle Gerard wyrywając
Franka z rozmyślań. Chłopak rozejrzał się dookoła. Samochód
stał zaparkowany przed ładnym, dużym domem.
- Dlaczego? – zapytał
marszcząc brwi.
- Muszę przeszukać pokój
ofiary. – Odparł Gerard pochylając się nad kolanami Franka w
celu otworzenia schowka. Szukał tam czegoś zapalczywie. Młody
kryminalista odetchnął głęboko wdychając świeży zapach swego
towarzysza.
- Myślę, że mógłbym ci
się przydać. – Wydusił w końcu.
Gerard wyprostował się i
spojrzał na Franka. Przygryzł wargę i był to jeden z tych jego
strasznie kobiecych gestów, które tak Franka kręciły. Chłopak
napiął ramiona i czekał na decyzję komisarza.
- Dobra, wyskakuj. –
Powiedział w końcu otwierając drzwi. Przeszli przez ulicę i
ruszyli ku wejściu. – Tylko ani słowa komendantowi. – Warknął
zatrzymując go w pół kroku.
- Jasne. – Frank wzruszył
ramionami. Gerard puścił go i razem weszli po kamiennych schodkach.
Zadzwonili do drzwi i odsunęli się nieco. Stojąc tak przed
wejściem Frank dorzucił: - Lubisz łamać zasady.
- Nie przeginaj. – Mruknął
Gerard. W tym momencie w drzwiach stanął ojciec Clair. Nieogolony,
w wytartych spodniach i poplamionej koszulce. Jego smutne oczy
spoglądały to na Gerarda to na Franka. – Dobry wieczór, komisarz
Way. Przepraszamy za tę późną porę, jednak chyba mamy pewien
trop. – Zmęczony mężczyzna drgnął na te słowa. – Musimy
przeszukać pokój pańskiej córki. – Dodał Gee.
- Tak, proszę. – To
powiedziawszy wpuścił ich do środka. – Zaprowadzę panów. -
Mówiąc to spojrzał ze zdziwieniem na Franka. Ten jednak zignorował
go i ruszył dziarsko za Gerardem. Był niesamowicie podekscytowany.
Weszli schodami na pierwsze piętro i skręcili w prawo. Zatrzymali
się przed białymi drzwiami z naklejką: „Stop”. – To tutaj.
Gdyby panowie czegoś potrzebowali będę w pokoju obok. Prosiłbym
też o ciszę, moja żona właśnie zasnęła. Pierwszy raz od trzech
dni. – Mruknął wycofując się na palcach.
Gerard kiwnął głową.
Dotknął ręką mosiężnej klamki i pchnął lekko drzwi. Ich oczom
ukazał się dość obszerny, ładnie urządzony pokój. Na ścianach
wisiało mnóstwo plakatów, na parapecie rozścielony był czarny
koc, a na biurku panował mały bałagan. Niepościelone łóżko
jeszcze bardziej przygnębiało człowieka. Na krześle leżały
nieposkładane ubrania. Widać było gołym okiem jak brutalnie
przerwano życie tej dziewczyny.
- O, też miałem tyle
plakatów. – Stwierdził wesoło Frank. Gerard pokręcił głową
utwierdzając się w przekonaniu, że ma do czynienia z idiotą. Ten
podszedł do komody i wyciągnął rękę, by dotknąć porcelanowego
słonia.
- Stój! – syknął
Gerard. Frank momentalnie cofnął palce. – Łapska. – Dodał
podchodząc do niego. Wyciągnął z kieszeni parę gumowych
rękawiczek i podał je chłopakowi.
- Jej, teraz czuję się jak
prawdziwy glina. – Powiedział Frank strzelając jedną rękawiczką.
Gerard spojrzał na niego z
politowaniem. Kręcąc głową podszedł do biurka i zaczął
przewracać kartki. Zaległe prace domowe, liściki pisane na
lekcjach, zdjęcia… Włączył komputer, by sprawdzić pocztę
dziewczyny. Frank tymczasem przysiadł na niezaścielonym łóżku i
otworzył szufladę etażerki. Znalazł tam pudełko po butach, a w
nim kilka zeszytów, jakieś rysunki i list. Przekartkował
notatniki, jednak okazało się, iż są tam opowiadania napisane
przez Clair. Z ciekawości przeczytał jeden akapit. Czuł jednak, że
za bardzo narusza jej prywatność. Pomijając fakt, że typka nie
żyje, a on mimo wszystko grzebie w jej rzeczach. Uśmiechnął się
kwaśno i rzucił okiem na rysunki. W końcu wziął do rąk białą,
niezaadresowaną kopertę. Chwilę przyglądał się trójkątnemu
wieczku, w końcu otworzył je i wyjął trochę pogniecioną kartkę.
Przeczytał pierwszy akapit, a później zjechał na dół, do
podpisu.
Scotty.
- Gerard… - zaczął
wpatrując się w list. Narastało w nim podniecenie.
- Co chcesz? – odparł
komisarz nawet na niego nie spoglądając.
- Chyba coś znalazłem. –
Wymamrotał Frank. Wstał z łóżka i bez słowa podał list
Gerardowi.
Ten wziął go ostrożnie do
ręki i pospiesznie przeczytał treść.
- A niech mnie. – Sapnął
przenosząc wzrok na zaciekawionego Franka. – Okłamał mnie. Ten
dzieciak mnie okłamał! Idziemy, szybko! – wykrzyknął Gerard
klepiąc chłopaka po ramieniu. Obydwaj pospiesznie wyszli z pokoju.
Ojciec Clair, zaniepokojony nagłym poruszeniem, wyszedł z sypialni.
- I jak panowie? –
zapytał.
- Mamy kolejny trop. –
Odpowiedział Gerard. – Musimy go jeszcze potwierdzić. Ale
śledztwo posunęło się na przód. – Zapewnił, po czym kiwnął
Frankowi, by ten zszedł na dół. – Dziękujemy panu bardzo.
Dobranoc. – To powiedziawszy szybko podążył za chłopakiem.
Wybiegli z domu i w tym
samym czasie dopadli klamek samochodu. Wślizgnęli się do środka i
Gerard odpalił silnik. Zjechał z krawężnika i zaklął cicho pod
nosem.
- Co? – zapytał
zaniepokojony Frank.
- Nie mam jego adresu. –
Mruknął nieźle poirytowany.
- Co teraz? – kontynuował
Frank.
- Poczekaj chwilę. –
Odparł zamyślony Gerard. W końcu wyciągnął telefon i
pospiesznie wybrał jeden z numerów. – Cześć Bob, jesteś na
komendzie? – Cisza. – Dobra stary, wybacz, zapomniałem, że masz
dzisiaj randkę. – Bąknął Gerard. – Nie bluzgaj, tylko zajmij
się kobietą, dobrej zabawy! – pożegnał się pospiesznie.
- Psy na randkach. Czas
umierać. – Skomentował Frank.
- Zamknij się, bo nie
pojedziesz. – Warknął Gerard przykładając telefon do ucha. –
Joł Dan, masz dyżur? Tak? To świetnie! Podaj mi adres Scotta
Harrisa, to pilne. Aha, Westfield Ave 165. – Skinął na Franka, by
ten zapamiętał. – Dzięki Dan. Nie, obejdzie się bez posiłków,
to tylko przesłuchanie. Jakby co odezwę się. Na razie.
Frank
czuł
narastające podniecenie, kiedy z piskiem opon ruszyli przed siebie.
Sprawdził czy aby na pewno zapiął pasy i zerknął niepewnie na
Gerarda. Ten ze skupioną miną wpatrywał się w szosę. Przez
chwilę podziwiał jego profil, który co chwila oświetlały uliczne
latarnie. Biała skóra była wręcz nieskazitelna. Jakby był
martwy. Tak bardzo go to pociągało. Nawet nie zdawał sobie sprawy,
w którym momencie dokładnie stwierdził, iż ten pieprzony pies go
podnieca. Być może sprawką tego było jego gburowate, sceptyczne
podejście do życia, a może zwyczajnie kręcił go jego wygląd?
Próbował odpowiedzieć sobie na to pytanie przez cały dzisiejszy
wieczór, a właściwie noc. Piękną noc. Frank dawno nie spędził
z nikim tak wiele czasu. Za wyjątkiem więziennej celi, ale siedział
z takim popaprańcem, że wolał się w ogóle nie odzywać. Na
spacerniaku też nie miał zbyt wiele możliwości do nawiązania
rozmowy. Nie to, żeby był jakoś bardzo samotny. Chociaż owszem,
czasem tęsknił za swoimi znajomymi z Gun.
Jednak gdzieś głęboko miał przeczucie, iż nie są to znajomości
zawarte na całe życie. Raczej chwilowe, przejściowe. Mógł też
bez przeszkód przyznać, iż w życiu nigdy nikogo nie kochał. Nie
tak, jak kochać można. I trzeba. Ponownie spojrzał na jasną twarz
Gerarda. Ten spojrzał w jego stronę i, a niech mnie!, uśmiechnął
się. Był to ciepły uśmiech, nie ironiczny. Jakby cieszył się,
iż Frank jest obok niego. Chłopak odwzajemnił to spojrzenie.
- Dziękuję. – Powiedział
nagle.
- Za co? – zapytał
zaskoczony Frank. Nie spodziewał się, iż komisarza stać na takie
słowo. Nie sądził, iż Gerard jest w stanie powiedzieć takie coś
właśnie jemu.
- Za to, że jesteś. –
Odparł wzruszając ramionami. – Za to, że mi pomagasz, przecież
nie musisz. – Dodał szturchając go zaczepnie w ramię.
- Ale chcę. – Stwierdził
pewnie Frank. Zarumienił się przy tym i w tym momencie był
wdzięczny za ciemność jaka panowała w tym pieprzonym samochodzie.
– Znaczy… to pomoże mi wyjść na wolność, rozumiesz.
- Liczysz, że się za tobą
wstawię? – zaśmiał się Gerard. – Muszę cię rozczarować,
ale komendant nie za bardzo mnie lubi. – Skrzywił się lekko.
Frank nie wiedział co ma na
to odpowiedzieć. Jego wcześniejsze słowa wbiły go w fotel, serce
wciąż mu trzepotało, a policzki były rozgrzane. W samochodzie
zrobiło się jakoś cieplej i poluzował nieco węzeł swego
szalika. W końcu Gerard zatrzymał się na betonowym podjeździe i
spojrzał wyczekująco na Franka.
- Tym razem nie chcesz
zostawić mnie w samochodzie, prawda? – zapytał zaczepnie chłopak.
- Nie. – Przyznał
komisarz. – Tylko nie odzywaj się, dopóki cię nie poinstruuje. –
Zastrzegł. – Chociaż może będzie lepiej jak w ogóle nic nie
będziesz mówił. Profilaktycznie. – To powiedziawszy klepnął go
w kolano i wysiadł z auta.
Frank zagryzł wargę i
potarł miejsce, w którym przed chwilą spoczęła dłoń Gerarda.
Zaśmiał się z siebie pod nosem i również wyskoczył z samochodu.
Trzasnął drzwiczkami i skierował się za Gerardem. Przez chwilę
pomyślał nawet, iż mógłby pracować w policji. Później jednak
doszedł do wniosku, że za bardzo lubi łamać zasady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz