But I'm a creep, I'm a weirdo.
What the hell am I doing here?
I don't belong here...
Gerard bez słowa wybiegł z
komendy. Nawet nie zastanawiał się czy chłopak dotrzymuje mu
kroku. Słyszał wprawdzie jakieś nawoływania, by się zatrzymał,
albo chociaż nieco zwolnił, jednak były to tylko ciche pomruki
pośród szalonego krzyku jaki wydawały jego myśli. Miał trop,
miał trop oraz osobę, która może sprawić, iż w końcu znajdzie
bandytę i zamknie go do więzienia. Nareszcie. Czuł niesamowite
podekscytowanie. Tak wielkie, że prawie odjechał spod parkingu bez
Franka.
- Gerard! Ty fiucie!
Zatrzymaj się! – krzyknął za nim zdenerwowany chłopak.
Gerard spojrzał na
siedzenie obok, a następnie na zmachaną postać Franka biegnącą w
kierunku auta. Pacnął ręką o swe czoło i pokręcił lekko głową
śmiejąc się przy tym idiotycznie. Chłopak dopadł do drzwi i
szarpnął nieco zbyt mocno za wiekową klamkę. Naburmuszony wsiadł
do starego cadillaka i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi.
- Czyś ty kompletnie
oszalał? – zapytał z wyrzutem. – Równie dobrze mógłbym za
tobą nie biec i pozwolić, byś zrobił z siebie kretyna. –
Mruknął, choć dobrze wiedział, że nigdy by tak nie postąpił.
Nie w stosunku do Gerarda.
- Przepraszam. – Bąknął
speszony Gee.
- Jak w ogóle można być
tak nakręconym, żeby zapomnieć o drugiej osobie? O tak ważnej
osobie. – Kontynuował rozgniewany Frank.
- Och, nie wywyższaj się
aż tak. – Mruknął zirytowany Gerard.
- Bo wysiądę. – Zagroził
Frank podnosząc wskazujący palec do góry. Spojrzał groźnie na
komisarza, a ten zrozumiał, iż młody kryminalista wcale nie
blefuje. Pokręcił tylko głową przewracając przy tym swymi
brązowymi oczami i skupił się z powrotem na drodze. Po kilku
chwilach milczenia Frank zapytał: - Wiesz w ogóle dokąd masz
jechać?
- Mniej więcej.
- Byłeś tam kiedykolwiek?
– chłopak nie krył zdziwienia.
- Nie. – Przyznał Gerard.
– Moja szkoła mieści się dwie przecznice dalej.
- Och. – Mruknął Frank.
– Chyba wiem, gdzie jest ta szkoła.
- Dzieciak z Emersona wie,
gdzie mieści się Anthem? – Gerard uniósł brew. Spojrzał
przelotnie na twarz pasażera, która była wykrzywiona w ironicznym
uśmiechu.
- Jak widać chłopak z
Emersona może skończyć w więzieniu. – Odparł. – Ups, kto by
się spodziewał, prawda? – nakrył dłonią usta i zrobił słodką
minkę niczym Britney Spears z początków swej kariery. Jego duże
oczy prawie wyszły z orbit.
Gerard
pokręcił głową, starając się stłumić śmiech. Ten mały
naprawdę był zabawny. Starał się być odważny, niebezpieczny,
czasem arogancki, jednak to wszystko w porównaniu z uroczą,
niewinną buźką tworzyło efekt co najmniej zabawny. Choć Gerard
mógł stwierdzić, iż nawet uroczy. Tak, zaryzykowałby takim
stwierdzeniem. Jakikolwiek jednak Frank miałby być, potrzebował
go. Stał się jego jedyną wskazówką, jasnym punktem pośród
bezkresnej czerni niewiedzy. No i musiał też przyznać, że lubił
tego chłopaka. To jeszcze dzieciak, mimo wszystko, młody człowiek.
Zastanawiał się nawet, czy mógłby mu jakoś pomóc, kiedy już
zostanie ostatecznie zwolniony z aresztu. Porozmawia później z
komendantem.
- Nic się nie zmieniło. –
Mruknął Gerard mijając mury swej starej szkoły.
- Wyczuwam w tym
stwierdzeniu nutkę ironii. – Powiedział Frank. – Czyżbyś nie
lubił swojej szkoły? – wyszczerzył zęby w nierównym uśmiechu.
- Czasem mam wrażenie, że
szkoła jest gorsza od więzienia. – Wyznał cicho Gee.
- Nigdy tam nie byłeś. –
Wytknął mu Frank. – Nie wiesz jak to jest.
- Pracuję w policji, trochę
się nasłuchałem. – Westchnął przeciągle.
Między nimi zapadło
milczenie. Nie jakieś ciążące, ale jednak cisza. Słychać było
jedynie głośny warkot silnika i jakąś kiepską piosenkę opartą
o nieskomplikowany rytm, która leciała w radiu. Gerard trzymał
ręce na kierownicy, a na wspomnienie o szkole zacisnął je mocniej,
aż pobielały mu kłykcie. Patrzył kamiennym wzrokiem w dal
starając się uciec od przykrych wspomnień. Frank patrzył raz po
raz na dłonie mężczyzny, które kurczowo ściskały kierownicę.
Kamienny wzrok wbity w drogę nie świadczył o tym, iż chłopak
miał łatwe życie za czasów liceum. Jednak co takiego musiało się
wydarzyć, że przyrównuje się szkołę do więzienia? Jasne, każda
placówka oświatowa daje człowiekowi popalić. Frank mimo wszystko
nie wierzył, aby w Anthem było aż tak źle. Wolał jednak nie
poruszać teraz tego tematu.
- To tutaj. – Frank
wskazał palcem. Gerard zatrzymał się na poboczu w pewnej
odległości i zaciągnął hamulec. Przed budynkiem stało kilka
skąpo ubranych dziewczyn.
- Czy to są prostytutki? –
zapytał marszcząc lekko brwi.
-
Co? – Frank spojrzał na niego zamyślonym wzrokiem. Gerard wskazał
na nie głową. – Och tak, jest ich tam sporo. Wiesz, Gun
to
nie jest jakiś luksusowy lokal. To nawet nie jest lokal. Narkotyki,
handel żywym towarem, prostytucja i tak dalej. Spędziłem tam kilka
lat, wiem co mówię.
- Czego ta dziewczyna tam
szukała… - Gerard pokręcił lekko głową.
- Och, nastolatkom chodzi
tylko o jedno. – Prychnął Frank.
- Wiesz, biedny jesteś. Żyć
w celibacie tak długo… - komisarz mrugnął do niego
porozumiewawczo.
- Skąd wiesz, że w
więzieniu obowiązuje celibat? – Frank spojrzał na niego jak na
kretyna.
- No… - zaczął cicho
Gerard tracąc nagle swą pewność siebie. – No chyba mi nie
powiesz, że ty… - Wybałuszył oczy na zadziorny uśmiech swego
towarzysza. – O Boże. – Szepnął zakrywając oczy rękoma.
- Uważam, że jesteś
gorący. – Frank wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Gerard spojrzał na niego z
przerażeniem.
- Skończ, proszę cię. –
Wychrypiał. – Jesteś niesmaczny.
- Ale za to ty bardzo. –
Chłopak poruszał dwuznacznie brwiami.
- Wychodzę. – Bąknął
Gee. – Pociągnął za klamkę i poczuł jak przez jego twarz
przenika mróz.
- Zarumieniłeś się! –
krzyknął Frank również wychodząc z auta.
- Wcale nie! – Gerard
posłał mu zdenerwowane spojrzenie. – Po prostu to mnie odrzuca.
Nie mów tak, błagam.
- Ale to prawda. – Frank
wzruszył ramionami. – Jesteś taki groźny, mężny. Chociaż
twoje spodnie czasem pokazują co innego. – Zaczerpnął powietrza
i w ostatnim momencie zdążył uchylić się przed śnieżką lecącą
prosto w jego twarz. – Twoja kobieta musi być z ciebie dumna.
- Owszem, jest. – Odparł
chłodno Gerard poprawiając kurtkę.
- Co nie zmienia faktu, że
w więzieniu byłbyś smacznym kąskiem. – Znów wyszczerzył zęby
w dwuznacznym uśmiechu.
- Nie gustuję w
mężczyznach. – Burknął zdeprymowany.
- Ich to nie interesuje. –
Prychnął Frank.
Po tych słowach zapadła
krępująca cisza. Frank wbił wzrok w czubki swoich znoszonych
tenisówek, które powoli zaczynały przemakać. Gerard zeskrobywał
lód z dachu samochodu. Raz po raz jeden z nich pociągał nosem.
- Wchodzimy? – zapytał
Gerard. Miał dość tego milczenia.
- W końcu po to tu
jesteśmy. – Stwierdził cicho Frank.
Obydwaj ruszyli wolno w
kierunku wejścia. Na chodniku zaczepiło ich kilka dziewczyn, jednak
Frank grzecznie każdej dziękował. A Gerard za każdym razem się
rumienił. W końcu udało im się przedrzeć do środka. Drzwi były
ciężkie i brudne, a po ich otworzeniu uderzyła ich fala okropnego
zapachu. Coś jak połączenie potu, alkoholu, krwi i wymiocin.
Gerard miał ochotę zatkać sobie nos, jednak Frank wyczuł, że
przyjaciel ma pewne opory.
- Uspokój się, bo cię
rozpoznają. – Syknął mu do ucha.
- Jak ty wytrzymałeś tu
tyle czasu? – zapytał starając się powstrzymać napływające do
oczu łzy.
- Z czasem przywykniesz. –
Mruknął. Gerard chciał zrobić kolejny krok, jednak Frank
zagrodził mu drogę i spojrzał na niego z lekką irytacją.
- Co znowu? – jęknął
komisarz.
- Zmień minę błagam. –
Przewrócił oczami. – Was, kundli, da się wyczuć na kilometr.
Gerard miał ochotę
odpyskować jakimś równie ciętym komentarzem, jednak Frank już
odwrócił się do niego plecami i ruszył do najbliższego stolika.
Poszedł więc za nim starając się nieskutecznie wyzbyć
zdegustowanego wyrazu twarzy. Frank usiadł na wytartej kanapie i
spojrzał na starania Gerarda.
- Ale z ciebie panienka. –
Prychnął.
- Zjeżdżaj. – Mruknął
urażony Gee.
- Co ta typka w tobie widzi…
- Frank pokręcił lekko głową.
- Co podać chłopcy? –
młoda dziewczyna przerwała ich pasjonującą dyskusję.
- Cześć Sally! –
krzyknął Frank rozpromieniając się.
- Frank! Stary draniu, gdzie
się podziewałeś?! – dziewczyna rozpoznała dawnego znajomego i
rzuciła mu się na szyję. – Wszyscy myśleliśmy, że posadzili
cię na krzesło elektryczne wieki temu.
- Nie ten kaliber przestępcy
kochana. – Rzucił cicho Gerard.
- A to kto? – zapytała
Sally wskazując głową na komisarza.
- Taki jeden. Przyczepił
się niedawno. – Odparł Frank obrzucając go chłodnym
spojrzeniem.
- Widzę, że naprawdę
pałacie do siebie pozytywnymi emocjami. – Parsknęła Sally
ukazując rząd równych zębów.
- Coś w tym rodzaju. –
Streścił Frank. – Powiedz mi kochana, co się działo, kiedy mnie
tu nie było? Kto zginął, kogo zamknęli?
- Och, w zasadzie to ominęła
cię tylko strzelanina, śmierć jednego z alfonsów, który wypłacał
pensję Mary, wiesz, umawiałeś się z nią kiedyś. Dziewczyna
została bez grosza. Ale poznała miłego starszego pana, który dał
jej wszystko. Wszystko rozumiesz. Teraz szmata mieszka sobie w
Hollywood i zapomniała o nas.
- Cała Mary. – Mruknął
Frank.
- A tak poza tym to interesy
wciąż się kręcą, piwo się leje, a faceci łapią cię za tyłek
przy każdej możliwej okazji. – Przewróciła ostentacyjnie
oczami. – A co u ciebie?
- No cóż, jestem na
warunkowym. Jak wszystko dobrze pójdzie niedługo wyjdę z paki. –
Uśmiechnął się lekko.
- Och, to świetnie!
Stęskniłam się za tobą stary przyjacielu. – Sally objęła go
ramieniem i pocałowała w policzek zostawiając na nim ślad
czerwonej szminki.
- Hm, Sally? – zaczął
nagle Frank.
- Tak?
- Słyszałaś chyba o tym
morderstwie w okolicy, co nie? – Gerard drgnął słysząc te
słowa.
-
No, chyba każdy o tym wie. Dziwne, że gliny jeszcze nie sprawdziły
Gun.
– Dokładnie obejrzała swe jaskrawożółte paznokcie.
- Nic o tym nie wiesz? –
zapytał Frank nonszalanckim tonem.
- Hm, tylko tyle co ludzie
gadali. – Wzruszyła ramionami. – Laska była młoda, nawet
bardzo. Podobno szukała tu kogoś, sam wiesz po co, ale nie umówił
się z nią nikt z naszych. Obcy gość. Podobno przyszła tu,
zobaczyła, że go nie ma i wyszła. No a potem… cóż, sajonara
jak to mówią. – Sally nawinęła sobie gumę na wskazujący
palec. Gerard starał się powstrzymać gorszący wzrok.
-
Och daj spokój. – Frank spojrzał na nią mrużąc oczy. – W Gun
wie
się o wszystkim.
-
Oj no dobra, ale to tylko plotki. – Ostrzegła. – Mason mówił
nam, że kiedyś przyszedł do niego jakiś gość. Dziwak do
kwadratu z wygoloną klatą. Zamówił męską dziwkę na wyznaczoną
datę i godzinę. Ale to nie był nikt z naszych, mówiłam ci.
Tamtego dnia w Gun
kręciło
się sporo osób. Zbyt wiele, by dostrzec obcą twarz. Ale wszyscy
dobrze wiemy, że to on ją dopadł. Ten zbir, którego wynajął
tamten.
- Mason załatwił tego
gościa? – Frank zmarszczył lekko brwi.
- Nie do końca. –
Westchnęła. – Mason pogadał z kim trzeba i załatwił jednego z
tutejszych. Tylko, że ten wziął kasę i zaczął ściemniać, że
nie może. Mason się wkurzył, ale tamten obiecał, że załatwi
kogoś na zastępstwo. Biedna dziewczyna… - Sally pokręciła lekko
głową.
Gerard słuchał tego co
mówiła Sally i wszystko powoli zaczęło układać się w jego
głowie. Scotty, Jennifer, Clair, podejrzany typ, gwałt, morderstwo…
ucieczka.
- Taa, masz rację. –
Przytaknął Frank spoglądając nerwowo na napiętą twarz
komisarza. Wiedział, że ten podjął słuszny trop. – Dzięki
Sally, podaj nam te piwa i będziemy lecieć.
- Jak to? Nie przywitasz się
z resztą? – zapytała zaskoczona.
-
To tylko przepustka. – Frank rozłożył ręce. – Jeśli któryś
z psów zobaczy mnie w miejscu takim jak Gun
mogę
nie być zbytnio wiarygodny, rozumiesz.
Sally posłała mu całusa i
raźnym krokiem ruszyła w kierunku baru. Frank czekał, aż ta
zniknie z pola widzenia i szybko zbliżył się do Gerarda.
- Masz coś. Widzę po
twojej minie.
- Mam. – Przytaknął. –
I to dużo. Rozmawiałem z tymi dzieciakami kilka dni temu. Obydwoje
ściemniali. – Prychnął. – Musimy pojechać do domu Clair i
przeszukać jej pokój. A potem odwiedzimy kolejno Jennifer i Scotta.
Frankowi bardzo spodobała
się ta liczba mnoga, której użył Gerard. Zapowiadała się
niezapomniana noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz