2 stycznia 2014

6.

 But I'm a creep, I'm a weirdo.

What the hell am I doing here?

I don't belong here...


     Gerard bez słowa wybiegł z komendy. Nawet nie zastanawiał się czy chłopak dotrzymuje mu kroku. Słyszał wprawdzie jakieś nawoływania, by się zatrzymał, albo chociaż nieco zwolnił, jednak były to tylko ciche pomruki pośród szalonego krzyku jaki wydawały jego myśli. Miał trop, miał trop oraz osobę, która może sprawić, iż w końcu znajdzie bandytę i zamknie go do więzienia. Nareszcie. Czuł niesamowite podekscytowanie. Tak wielkie, że prawie odjechał spod parkingu bez Franka.
- Gerard! Ty fiucie! Zatrzymaj się! – krzyknął za nim zdenerwowany chłopak.
Gerard spojrzał na siedzenie obok, a następnie na zmachaną postać Franka biegnącą w kierunku auta. Pacnął ręką o swe czoło i pokręcił lekko głową śmiejąc się przy tym idiotycznie. Chłopak dopadł do drzwi i szarpnął nieco zbyt mocno za wiekową klamkę. Naburmuszony wsiadł do starego cadillaka i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi.
- Czyś ty kompletnie oszalał? – zapytał z wyrzutem. – Równie dobrze mógłbym za tobą nie biec i pozwolić, byś zrobił z siebie kretyna. – Mruknął, choć dobrze wiedział, że nigdy by tak nie postąpił. Nie w stosunku do Gerarda.
- Przepraszam. – Bąknął speszony Gee.
- Jak w ogóle można być tak nakręconym, żeby zapomnieć o drugiej osobie? O tak ważnej osobie. – Kontynuował rozgniewany Frank.
- Och, nie wywyższaj się aż tak. – Mruknął zirytowany Gerard.
- Bo wysiądę. – Zagroził Frank podnosząc wskazujący palec do góry. Spojrzał groźnie na komisarza, a ten zrozumiał, iż młody kryminalista wcale nie blefuje. Pokręcił tylko głową przewracając przy tym swymi brązowymi oczami i skupił się z powrotem na drodze. Po kilku chwilach milczenia Frank zapytał: - Wiesz w ogóle dokąd masz jechać?
- Mniej więcej.
- Byłeś tam kiedykolwiek? – chłopak nie krył zdziwienia.
- Nie. – Przyznał Gerard. – Moja szkoła mieści się dwie przecznice dalej.
- Och. – Mruknął Frank. – Chyba wiem, gdzie jest ta szkoła.
- Dzieciak z Emersona wie, gdzie mieści się Anthem? – Gerard uniósł brew. Spojrzał przelotnie na twarz pasażera, która była wykrzywiona w ironicznym uśmiechu.
- Jak widać chłopak z Emersona może skończyć w więzieniu. – Odparł. – Ups, kto by się spodziewał, prawda? – nakrył dłonią usta i zrobił słodką minkę niczym Britney Spears z początków swej kariery. Jego duże oczy prawie wyszły z orbit.
   Gerard pokręcił głową, starając się stłumić śmiech. Ten mały naprawdę był zabawny. Starał się być odważny, niebezpieczny, czasem arogancki, jednak to wszystko w porównaniu z uroczą, niewinną buźką tworzyło efekt co najmniej zabawny. Choć Gerard mógł stwierdzić, iż nawet uroczy. Tak, zaryzykowałby takim stwierdzeniem. Jakikolwiek jednak Frank miałby być, potrzebował go. Stał się jego jedyną wskazówką, jasnym punktem pośród bezkresnej czerni niewiedzy. No i musiał też przyznać, że lubił tego chłopaka. To jeszcze dzieciak, mimo wszystko, młody człowiek. Zastanawiał się nawet, czy mógłby mu jakoś pomóc, kiedy już zostanie ostatecznie zwolniony z aresztu. Porozmawia później z komendantem.
- Nic się nie zmieniło. – Mruknął Gerard mijając mury swej starej szkoły.
- Wyczuwam w tym stwierdzeniu nutkę ironii. – Powiedział Frank. – Czyżbyś nie lubił swojej szkoły? – wyszczerzył zęby w nierównym uśmiechu.
- Czasem mam wrażenie, że szkoła jest gorsza od więzienia. – Wyznał cicho Gee.
- Nigdy tam nie byłeś. – Wytknął mu Frank. – Nie wiesz jak to jest.
- Pracuję w policji, trochę się nasłuchałem. – Westchnął przeciągle.
    Między nimi zapadło milczenie. Nie jakieś ciążące, ale jednak cisza. Słychać było jedynie głośny warkot silnika i jakąś kiepską piosenkę opartą o nieskomplikowany rytm, która leciała w radiu. Gerard trzymał ręce na kierownicy, a na wspomnienie o szkole zacisnął je mocniej, aż pobielały mu kłykcie. Patrzył kamiennym wzrokiem w dal starając się uciec od przykrych wspomnień. Frank patrzył raz po raz na dłonie mężczyzny, które kurczowo ściskały kierownicę. Kamienny wzrok wbity w drogę nie świadczył o tym, iż chłopak miał łatwe życie za czasów liceum. Jednak co takiego musiało się wydarzyć, że przyrównuje się szkołę do więzienia? Jasne, każda placówka oświatowa daje człowiekowi popalić. Frank mimo wszystko nie wierzył, aby w Anthem było aż tak źle. Wolał jednak nie poruszać teraz tego tematu.
- To tutaj. – Frank wskazał palcem. Gerard zatrzymał się na poboczu w pewnej odległości i zaciągnął hamulec. Przed budynkiem stało kilka skąpo ubranych dziewczyn.
- Czy to są prostytutki? – zapytał marszcząc lekko brwi.
- Co? – Frank spojrzał na niego zamyślonym wzrokiem. Gerard wskazał na nie głową. – Och tak, jest ich tam sporo. Wiesz, Gun to nie jest jakiś luksusowy lokal. To nawet nie jest lokal. Narkotyki, handel żywym towarem, prostytucja i tak dalej. Spędziłem tam kilka lat, wiem co mówię.
- Czego ta dziewczyna tam szukała… - Gerard pokręcił lekko głową.
- Och, nastolatkom chodzi tylko o jedno. – Prychnął Frank.
- Wiesz, biedny jesteś. Żyć w celibacie tak długo… - komisarz mrugnął do niego porozumiewawczo.
- Skąd wiesz, że w więzieniu obowiązuje celibat? – Frank spojrzał na niego jak na kretyna.
- No… - zaczął cicho Gerard tracąc nagle swą pewność siebie. – No chyba mi nie powiesz, że ty… - Wybałuszył oczy na zadziorny uśmiech swego towarzysza. – O Boże. – Szepnął zakrywając oczy rękoma.
- Uważam, że jesteś gorący. – Frank wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Gerard spojrzał na niego z przerażeniem.
- Skończ, proszę cię. – Wychrypiał. – Jesteś niesmaczny.
- Ale za to ty bardzo. – Chłopak poruszał dwuznacznie brwiami.
- Wychodzę. – Bąknął Gee. – Pociągnął za klamkę i poczuł jak przez jego twarz przenika mróz.
- Zarumieniłeś się! – krzyknął Frank również wychodząc z auta.
- Wcale nie! – Gerard posłał mu zdenerwowane spojrzenie. – Po prostu to mnie odrzuca. Nie mów tak, błagam.
- Ale to prawda. – Frank wzruszył ramionami. – Jesteś taki groźny, mężny. Chociaż twoje spodnie czasem pokazują co innego. – Zaczerpnął powietrza i w ostatnim momencie zdążył uchylić się przed śnieżką lecącą prosto w jego twarz. – Twoja kobieta musi być z ciebie dumna.
- Owszem, jest. – Odparł chłodno Gerard poprawiając kurtkę.
- Co nie zmienia faktu, że w więzieniu byłbyś smacznym kąskiem. – Znów wyszczerzył zęby w dwuznacznym uśmiechu.
- Nie gustuję w mężczyznach. – Burknął zdeprymowany.
- Ich to nie interesuje. – Prychnął Frank.
Po tych słowach zapadła krępująca cisza. Frank wbił wzrok w czubki swoich znoszonych tenisówek, które powoli zaczynały przemakać. Gerard zeskrobywał lód z dachu samochodu. Raz po raz jeden z nich pociągał nosem.
- Wchodzimy? – zapytał Gerard. Miał dość tego milczenia.
- W końcu po to tu jesteśmy. – Stwierdził cicho Frank.
Obydwaj ruszyli wolno w kierunku wejścia. Na chodniku zaczepiło ich kilka dziewczyn, jednak Frank grzecznie każdej dziękował. A Gerard za każdym razem się rumienił. W końcu udało im się przedrzeć do środka. Drzwi były ciężkie i brudne, a po ich otworzeniu uderzyła ich fala okropnego zapachu. Coś jak połączenie potu, alkoholu, krwi i wymiocin. Gerard miał ochotę zatkać sobie nos, jednak Frank wyczuł, że przyjaciel ma pewne opory.
- Uspokój się, bo cię rozpoznają. – Syknął mu do ucha.
- Jak ty wytrzymałeś tu tyle czasu? – zapytał starając się powstrzymać napływające do oczu łzy.
- Z czasem przywykniesz. – Mruknął. Gerard chciał zrobić kolejny krok, jednak Frank zagrodził mu drogę i spojrzał na niego z lekką irytacją.
- Co znowu? – jęknął komisarz.
- Zmień minę błagam. – Przewrócił oczami. – Was, kundli, da się wyczuć na kilometr.
Gerard miał ochotę odpyskować jakimś równie ciętym komentarzem, jednak Frank już odwrócił się do niego plecami i ruszył do najbliższego stolika. Poszedł więc za nim starając się nieskutecznie wyzbyć zdegustowanego wyrazu twarzy. Frank usiadł na wytartej kanapie i spojrzał na starania Gerarda.
- Ale z ciebie panienka. – Prychnął.
- Zjeżdżaj. – Mruknął urażony Gee.
- Co ta typka w tobie widzi… - Frank pokręcił lekko głową.
- Co podać chłopcy? – młoda dziewczyna przerwała ich pasjonującą dyskusję.
- Cześć Sally! – krzyknął Frank rozpromieniając się.
- Frank! Stary draniu, gdzie się podziewałeś?! – dziewczyna rozpoznała dawnego znajomego i rzuciła mu się na szyję. – Wszyscy myśleliśmy, że posadzili cię na krzesło elektryczne wieki temu.
- Nie ten kaliber przestępcy kochana. – Rzucił cicho Gerard.
- A to kto? – zapytała Sally wskazując głową na komisarza.
- Taki jeden. Przyczepił się niedawno. – Odparł Frank obrzucając go chłodnym spojrzeniem.
- Widzę, że naprawdę pałacie do siebie pozytywnymi emocjami. – Parsknęła Sally ukazując rząd równych zębów.
- Coś w tym rodzaju. – Streścił Frank. – Powiedz mi kochana, co się działo, kiedy mnie tu nie było? Kto zginął, kogo zamknęli?
- Och, w zasadzie to ominęła cię tylko strzelanina, śmierć jednego z alfonsów, który wypłacał pensję Mary, wiesz, umawiałeś się z nią kiedyś. Dziewczyna została bez grosza. Ale poznała miłego starszego pana, który dał jej wszystko. Wszystko rozumiesz. Teraz szmata mieszka sobie w Hollywood i zapomniała o nas.
- Cała Mary. – Mruknął Frank.
- A tak poza tym to interesy wciąż się kręcą, piwo się leje, a faceci łapią cię za tyłek przy każdej możliwej okazji. – Przewróciła ostentacyjnie oczami. – A co u ciebie?
- No cóż, jestem na warunkowym. Jak wszystko dobrze pójdzie niedługo wyjdę z paki. – Uśmiechnął się lekko.
- Och, to świetnie! Stęskniłam się za tobą stary przyjacielu. – Sally objęła go ramieniem i pocałowała w policzek zostawiając na nim ślad czerwonej szminki.
- Hm, Sally? – zaczął nagle Frank.
- Tak?
- Słyszałaś chyba o tym morderstwie w okolicy, co nie? – Gerard drgnął słysząc te słowa.
- No, chyba każdy o tym wie. Dziwne, że gliny jeszcze nie sprawdziły Gun. – Dokładnie obejrzała swe jaskrawożółte paznokcie.
- Nic o tym nie wiesz? – zapytał Frank nonszalanckim tonem.
- Hm, tylko tyle co ludzie gadali. – Wzruszyła ramionami. – Laska była młoda, nawet bardzo. Podobno szukała tu kogoś, sam wiesz po co, ale nie umówił się z nią nikt z naszych. Obcy gość. Podobno przyszła tu, zobaczyła, że go nie ma i wyszła. No a potem… cóż, sajonara jak to mówią. – Sally nawinęła sobie gumę na wskazujący palec. Gerard starał się powstrzymać gorszący wzrok.
- Och daj spokój. – Frank spojrzał na nią mrużąc oczy. – W Gun wie się o wszystkim.
- Oj no dobra, ale to tylko plotki. – Ostrzegła. – Mason mówił nam, że kiedyś przyszedł do niego jakiś gość. Dziwak do kwadratu z wygoloną klatą. Zamówił męską dziwkę na wyznaczoną datę i godzinę. Ale to nie był nikt z naszych, mówiłam ci. Tamtego dnia w Gun kręciło się sporo osób. Zbyt wiele, by dostrzec obcą twarz. Ale wszyscy dobrze wiemy, że to on ją dopadł. Ten zbir, którego wynajął tamten.
- Mason załatwił tego gościa? – Frank zmarszczył lekko brwi.
- Nie do końca. – Westchnęła. – Mason pogadał z kim trzeba i załatwił jednego z tutejszych. Tylko, że ten wziął kasę i zaczął ściemniać, że nie może. Mason się wkurzył, ale tamten obiecał, że załatwi kogoś na zastępstwo. Biedna dziewczyna… - Sally pokręciła lekko głową.
Gerard słuchał tego co mówiła Sally i wszystko powoli zaczęło układać się w jego głowie. Scotty, Jennifer, Clair, podejrzany typ, gwałt, morderstwo… ucieczka.
- Taa, masz rację. – Przytaknął Frank spoglądając nerwowo na napiętą twarz komisarza. Wiedział, że ten podjął słuszny trop. – Dzięki Sally, podaj nam te piwa i będziemy lecieć.
- Jak to? Nie przywitasz się z resztą? – zapytała zaskoczona.
- To tylko przepustka. – Frank rozłożył ręce. – Jeśli któryś z psów zobaczy mnie w miejscu takim jak Gun mogę nie być zbytnio wiarygodny, rozumiesz.
Sally posłała mu całusa i raźnym krokiem ruszyła w kierunku baru. Frank czekał, aż ta zniknie z pola widzenia i szybko zbliżył się do Gerarda.
- Masz coś. Widzę po twojej minie.
- Mam. – Przytaknął. – I to dużo. Rozmawiałem z tymi dzieciakami kilka dni temu. Obydwoje ściemniali. – Prychnął. – Musimy pojechać do domu Clair i przeszukać jej pokój. A potem odwiedzimy kolejno Jennifer i Scotta.
    Frankowi bardzo spodobała się ta liczba mnoga, której użył Gerard. Zapowiadała się niezapomniana noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz