2 stycznia 2014

5.

 Let me sign! 

 

   Wyprostował zdrętwiałe z mrozu palce i zdjął z szyi wełniany szalik. Robiło się coraz zimniej. W zasadzie nie powinno go to dziwić. Początek grudnia zawsze taki był. Gerard nie pamiętał, kiedy ostatni raz było mu ciepło. Wszedł na komendę, przywitał się z kolegami i udał się prosto do swojego biura. Przynajmniej był syty. Zjedli z Katelyn nieziemskie steki i spędzili cudowne chwile w swoim gniazdku miłości. Szkoda tylko, że musieli z niego wyjść na tak cholerne zimno. Wzdrygnął się jeszcze raz i pospieszył do aneksu kuchennego, by zaparzyć sobie świeżej kawy. Wyszedł z ciepłym kubkiem w ręce. Powoli wracam do żywych, pomyślał upijając łyk.
- O, hej Bob! – zawołał za plecami kumpla. Ten odwrócił się zaskoczony tym, że ktoś go wołał. Na widok Gerarda zorientował się o co chodzi i podszedł bliżej.
- Cześć stary, jak leci? – zapytał z szelmowskim uśmiechem.
- O co ci chodzi? – Gerard spojrzał na niego mrużąc oczy.
- Widzę, że przerwa na lunch w pełni wykorzystana. – Bob mrugnął do niego siląc się na kurtuazję. W rzeczywistości był czerwony ze śmiechu.
- No tak, spotkałem się z Katelyn. – Burknął speszony mężczyzna.
- Och, to widać chłopie. To widać. – Bob pokiwał głową, po czym ryknął na cały korytarz. Gerard patrzył na niego jak na kretyna, chociaż zdawał sobie sprawę, że to z nim jest teraz coś nie tak. Dlatego Bob się natrząsa.
- Okej, albo powiesz mi o co chodzi, albo dostaniesz po ryju. – Nie silił się na sentymenty. Może i był wstydliwym, szarym policjantem, ale przeszedł wszelkie możliwe szkolenia i wiedział jak się bić. Problem w tym, że Bob również był z nim na tych kursach.
- Przecież dobrze wiesz, że nie dałbyś mi rady. – Prychnął kumpel potrząsając głową. – Masz szminkę na twarzy.
Gerard szybkim ruchem zaczął pocierać swoje policzki. Czyżby Katelyn zostawiła mu mały prezencik? Nie przypominał sobie, żeby całowała go po całej twarzy. Chociaż może…
- Czekaj, zetrę ci ją. – Westchnął zniecierpliwiony Bob. Dotknął kciukiem kącika ust przyjaciela i potarł mocno, by zmazać niechciany kosmetyk. Zajął się też policzkami. W tym momencie obaj usłyszeli ciche pogwizdywanie. Obok nich przechodziła Alicia. Odskoczyli od siebie jak poparzeni.
- No chłopaki, nie wiedziałam, że jesteście aż tak blisko. – Zaśmiała się wesoło przystając na chwilę. – Ale nie musicie się mnie wstydzić. – Dodała widząc ich purpurowe twarze. Omiotła ich spojrzeniem, po czym rozbawiona poszła dalej.
- Czekaj, zetrę ci ją. – Przedrzeźniał Boba Gerard. – Zetrę ci ją… Nie jesteś kurde moją matką Bob. – Jęknął.
- Daj już spokój. Gdybyś się tak nie obściskiwał z tą swoją dziewczyną nie byłoby problemu. – Prychnął. – Na Boga, przecież mogłeś iść to zmyć do łazienki. – Westchnął łapiąc się za głowę.
- Nieważne. – Stwierdził Gerard. – Chciałem zapytać jak poszło przesłuchanie Hudsonów?
Bob podrapał się po głowie, po czym spojrzał na kumpla.
- No wiesz. W zasadzie to nijak. Nic nie wiedzą. Mówili tylko, że ich córka spotykała się z niejakim Scottem Harrisem. Przyjacielska relacja, nic wielkiego.
- Wiem, spotkałem się z nim dzisiaj. – Wtrącił Gerard.
- Nie powiedzieli w sumie nic ważnego w sprawie. Zaznaczali tylko, że ich córka nie miała wrogów, dobrze się uczyła i nie była zbyt popularna. Lubiła siedzieć w pokoju i tak dalej. Bla, bla, bla. – Bob przewrócił oczami. – Zapytałem o wtorek. Stwierdzili, że wyszła z domu chwilę po tym, jak wróciła ze szkoły. Dziewczyna jeździła autobusami, więc pewnie około szesnastej już jej nie było. No a później sam wiesz co było. – Skrzywił się lekko.
- Dzięki Bob. – Odparł Gerard. – Sądzę jednak, że mam pewien trop.
- Co? – mężczyzna zdziwił się.
- Byłem dzisiaj w szkole ofiary. Rozmawiałem z dyrektorem, sekretarką, Scottem Harrisem, przejrzałem jej szafkę i tak dalej. – Zamyślił się na chwilę. – Znasz może coś o nazwie Gun? – Bob spojrzał na niego lekko zbity z tropu. – To może być cokolwiek. Obstawiam jednak, że to jakaś knajpa.
- Bob, komendant cię wzywa! – usłyszeli donośny krzyk Albina.
- Już idę! – odkrzyknął Bob. – Przykro mi stary, ale nie kojarzę nazwy. Wpisz w Google! – dodał zabawnie układając dłonie, niczym rewolwery, i celując w kumpla z głupawym uśmiechem. Gerard pokręcił głową i poszedł do swojego gabinetu.
   Rada Boba wydała się dziwna, jednak postanowił spróbować. Wpisał w wyszukiwarkę nazwę Gun, jednak nie znalazł absolutnie żadnych interesujących go wyników. Zapytacie więc, jak spędził cały dzień? No cóż, znów rozmyślał o Katelyn, bawił się Shilą i zastanawiał czy Frank dziś także będzie sprzątał. Co miał zrobić? Musiał porozmawiać z Jennifer, jednak tej nie było dziś w szkole. Postanowił spróbować jutro. Od niej mógł dowiedzieć się czegoś bardzo interesującego.
***
   Następnego dnia miał parszywy humor. Po pierwsze przeklinał siebie, że stracił połowę dnia na siedzenie w miejscu. Śledztwo nie posunęło się naprzód, a on chciał przecież jak najszybciej dopaść sprawcę i wsadzić go za kraty. Po drugie zmarnował czas na bawienie się przypadkowymi przedmiotami, zamiast spotkać się z Kate. Z drugiej jednak strony po tym miałby jeszcze większe wyrzuty sumienia. Po trzecie, ostatnie, wczoraj nie było Franka. Nie żeby jakoś szczególnie za nim tęsknił. Nie mógł tęsknić, przecież wcale go nie znał. Problem w tym, że chciał go poznać. Tłumaczył sobie, że to kryminalista, jednak matka wpoiła mu, by każdemu dawać drugą szansę. Twój syn został policjantem mamo, pracuje z ludźmi, którymi zazwyczaj nie daje się drugiej szansy, a jedynie sadza na elektrycznym krześle lub skazuje na dożywocie. Cóż, Gerard podświadomie czuł, że ten mały ma całe życie przed sobą i szkoda by było spędzić je w więzieniu. Chciał z nim pogadać, ponieważ nie często spotyka się kryminalistę czyszczącego twoje biurko. Dębowe biurko.
    Dziś był jednak nowy dzień i Gerard podniósł się z łóżka z wielkimi nadziejami. Po raz kolejny zaatakuje szkołę Clair. Ubierając się pamiętał by założyć luźniejsze spodnie. Spróbuje porozmawiać z Jennifer, a jeśli tym razem również będzie nieobecna poprosi o adres zamieszkania. Był policjantem, na pewno mu go dadzą. Ta dziewczyna jest dotychczas największą niewiadomą, a jednocześnie może okazać się dość sensownym wyjaśnieniem. Pamiętał o śniadaniu. Zjadł miskę płatków i nie myjąc naczyń wyszedł z domu. Wczoraj Kate trochę na niego nakrzyczała, za to, że tak katuje swój żołądek. Gerard nie chciał wyjść na pantoflarza, jednak musiał przyznać jej rację. Dlatego dziś zabrał ze sobą jabłko. Będzie dobrym chłopakiem i posłucha się ukochanej.
    Zajechał pod szkołę dokładnie o dziewiątej. W uszach rozbrzmiał mu dzwonek. Mężczyzna nie wiedział jednak czy oznajmiał przerwę czy może lekcję. Tak czy siak wysiadł z auta, zapiął szczelniej kurtkę, owinął szyję szalikiem i ruszył do szkoły. Dziś nie świeciło słońce. Nie było również tak mroźno jak wczoraj. Mimo wszystko wilgoć osaczała cię z każdej strony pod postacią ohydnej mgły. Z wdzięcznością powitał ciepłe mury budynku. Zdjął szalik i rozpiął kurtkę. Korytarze były zupełnie puste, toteż postanowił znów odwiedzić panią Nicholson. Zapukał delikatnie w brązowe drzwi i po usłyszeniu nieśmiałego zaproszenia wszedł do środka. Sekretarka zdziwiła się nieco jego widokiem, jednak po chwili na jej ustach zagościł uśmiech.
- O, pan Way! – można by rzec, iż prawie ucieszyła się z jego wizyty. Prawie. – Co pana do nas sprowadza?
- Dzień dobry. – Gerard przywitał się grzecznie. – Chciałbym zapytać czy zastanę dziś Jennifer Brandley?
Sekretarka wstukała jej dane do komputera i po chwili coś wyświetliło jej się na monitorze.
- Och tak, Jennifer jest dziś w szkole. – Odparła. – Ma lekcję w gabinecie 149, na pierwszym piętrze. Gabinet biologiczny. Z pewnością pan znajdzie. – Dodała.
- Dziękuję. – Odpowiedział. – Zatem nie będę już przeszkadzał.
Wycofywał się ostrożnie z gabinetu, jednak sekretarka powiedziała wesoło:
- Nie przeszkadza pan! Prawdę mówiąc nieco się nudzę. – Przyznała. – Może napije się pan ze mną kawy?
Kawa zawsze i wszędzie, pomyślał Gerard, jednak nie tym razem kochana.
- Nie dziękuję, naprawdę nie trzeba. Piłem już w domu. – Odparł uprzejmie.
- Och, no trudno. – Sekretarka machnęła ręką. – Chciałam zapytać czy może są już jakieś dowody w sprawie śmierci Clair?
- Nie. – Gerard odpowiedział niepewnie. – Jednak wolałbym o tym nie mówić. Śledztwo wciąż pozostaje śledztwem. – Zaznaczył siląc się na uśmiech.
- No tak, tak. Ma pan rację. – Przytaknęła pani Nicholson. Spojrzała na stary zegarek wiszący na ścianie. – Zaraz będzie dzwonek na przerwę. Jeśli chce pan porozmawiać z Jennifer, lepiej zaczaić się pod klasą. – Mrugnęła do niego i usiadła z powrotem za kontuarem.
- Taak, - sapnął Gerard. – chyba tak zrobię. – Dodał wychodząc pospiesznie z pomieszczenia.
    Ta rozmowa była… dziwna, stwierdził idąc szerokim, pustym jeszcze, korytarzem. Bez problemu odnalazł klasę o wskazanym numerze i stanął pod jej drzwiami. Sekretarka chyba nieco zapędziła się z szacowaniem czasu, gdyż dzwonek nie dzwonił. Gerard jednak był jej za to wdzięczny, ponieważ nie uśmiechało mu się spędzać z nią dłuższej chwili. Oparł się o ścianę i nonszalancko założył ręce na piersi. Mniej więcej wiedział kogo szukać. Ładnej blondynki. Choć prawdę mówiąc one wszystkie wyglądają bardzo podobnie. Przynajmniej te z jego dawnej szkoły. Kiedy tak rozmyślał na temat tego, jak dobrze wyposażone były cheerleaderki z jego rocznika usłyszał dzwonek. Próbował dostrzec wzrokiem atrakcyjną dziewczynę, jednak w żadnej z nich nie wypatrzył Jennifer.
- Pan Way? – poczuł, jak puka go ktoś po plecach. Odwrócił się i zobaczył drobną dziewczynę. Blondynkę. Rzeczywiście, szalenie atrakcyjną. – Nazywam się Jennifer.
- Jennifer Brandley? – Gerard upewnił się.
- Tak. – Dziewczyna pokiwała głową. – Proszę mi wybaczyć, jednak powiedziano mi, że chce pan ze mną rozmawiać.
- Owszem. – Przyznał zastanawiając się kto jej tak powiedział i gdzie, u licha, była ta dziewczyna. I dlaczego nie na lekcji. – Może przejdziemy w bardziej ciche miejsce?
- Dobra. – Wzruszyła ramionami. – Znam takie jedno.
Poprowadziła go korytarzem do pojedynczych drzwi. Pchnęła je i oczom Gerarda ukazał się wąski, słabo oświetlony korytarz. Szedł dzielnie za dziewczyną i dał się tym samym zaprowadzić do kantorka, w którym trzymano sprzęt sportowy.
- To najbardziej spokojne miejsce w całej szkole. – Zapewniła.
- Okej, niech będzie. – Odparł. – Chciałbym ci zatem zadać kilka pytań.
- Och, zapewne chodzi o Clair. – Stwierdziła siadając z gracją na materac. – To nie moja sprawa.
    Gerard spojrzał na nią z góry i zmarszczył brwi. To pewnie nie będzie łatwa rozmowa. Jennifer stosowała postawę: „Okej, wiem coś, ale możecie mnie pytać ile chcecie, a i tak wam nie powiem, więc sajonara głąby”. Przysiadł obok niej, jednak w odpowiedniej odległości, by dziewczyna nie mogła nic sobie ubzdurać. W końcu byli sami. W ciasnym kantorku. Gdzie nikt ich nie słyszał. Gerard przełknął ślinę.
- Sądzę jednak, że coś wiesz. – Odpowiedział. – Powiedz mi, dlaczego Clair wysyłała do ciebie puste smsy?
- Nie wiem. Była dziwna, być może coś jej się pomyliło. – Jennifer przyglądała się swoim paznokciom. Były idealne.
- Nie sądzę, żeby twój numer wyświetlał jej się w najczęściej używanych. – Stwierdził sceptycznie Gerard.
- No to może chciała się pobawić z tym swoim przyjacielem – słowo przyjaciel wymówiła w pogardliwy sposób – i wybrała na cel akurat mnie? Durne, idiotyczne żarty. W stylu tej dwójki. – Mruknęła.
- Podobno drwiłaś ze Scotta i Clair. Myślisz, że chcieliby zadzierać z tobą? – Gerard uniósł brew.
- No okej, przyznaję, trochę im dokuczałam. – Wzniosła oczy ku górze. – Jednak to były nic nie znaczące docinki, jasne? Nie mam nic wspólnego z tym, że Clair ktoś zgwałcił, a potem zabił. Nie w plątacie mnie w to tylko dlatego, że byłam dla niej niemiła. – Powiedziała dobitnie.
- Jak chcesz. – Odpuścił Gee. – Ale nie wyprzesz się tego, ze napisałaś do Clair karteczkę z nazwą Gun i dokładnym terminem. Dniem, w którym została zamordowana. – Gerard wyjął z kurtki przezroczystą folię i pokazał dowód dziewczynie. Zerknęła tylko na niego przelotnie.
- Po co mi to pan pokazuje? – zapytała.
- Poznajesz? To twoje pismo. – Zauważył chowając kartkę.
- No raczej. Długopis i papier też były moje. – Prychnęła.
Gerard zacisnął usta, jednak nie skomentował jej pogardliwego zachowania.
Póki co.
- Co się kryje pod tą nazwą? – zapytał.
Milczała.
- Odpowiesz? – Gerard spojrzał na jej buntowniczą postawę ukrytą idealnie pod chłodną maską. Wiedział, że się denerwowała. Wiedział, że ona WIE. I właśnie to doprowadzało go do szewskiej pasji. Złapał ją za ramiona i potrząsnął: - Ta dziewczyna nie żyje! Została zamordowana! A sprawca wciąż chodzi sobie wolno. Powiesz prawdę, czy nie?!
Oddech miał przyspieszony, a w uszach szumiało mu z nadmiaru adrenaliny. Nie chciał reagować wybuchem, jednak nie mógł patrzeć na obojętność Jennifer.
- No właśnie, nie żyje. – Odparła chłodno. – Moje zeznania nie przywrócą jej życia.
- Ale pomogą nam znaleźć mordercę. – Prychnął Gerard. – Nic nie rozumiesz? To nie było przypadkowe. Jeśli ty to zleciłaś, lepiej się przyznaj. – Zagroził.
- Bez insynuacji, panie komisarzu. – Odpowiedziała. – Inaczej oskarżę pana o molestowanie, pobicie czy wymuszanie zeznań. To Ameryka, mamy wolność słowa.
- Powiedz chociaż trochę. – Poprosił. – To ułatwi mi i tobie życie. Gwarantuję ci.
Jennifer wahała się przez moment. W końcu jednak spojrzała Gerardowi w oczy i ten dostrzegł w niebieskich tęczówkach dziewczyny cień strachu. Bała się – coś wiedziała. Jednak powoli chyba udawało mu się ją złamać. Przynajmniej był na dobrej drodze.
- No dobra. – Westchnęła w końcu. – Poprosiła mnie bym dała jej namiary na ten bar. Mówiła coś, że słyszała o nim wcześniej i chciała spróbować. No więc napisałam jej adres i termin. To wszystko. – Oblizała spierzchnięte usta.
- Ale po co ona tam poszła? – Gerard nie dawał za wygraną. – Dlaczego akurat ciebie poprosiła o adres?
- Pan naprawdę nic nie rozumie? – dziewczyna westchnęła przeciągle. – No dobra, powiem od początku. Clair widziała kiedyś jak całowałam się z Chrisem. Chodzę z Mattem, więc nie mogę całować się z Chrisem, prawda? – pokręciła głową. – Właśnie. No więc Clair to widziała. Miała na mnie haka i tyle. Wiedziała, że będę musiała spełnić jej prośbę, bo inaczej wyda moją zdradę. Chociaż czasem może się przecież zdarzyć człowiekowi chwila słabości.
- Pomiń tę kwestię. – Zaproponował Gerard.
- Okej, okej. – Dziewczyna uniosła ręce. – No więc powiedziała mi, że jest dziewicą.
- Co? – Gerard spojrzał na nią jak na kretynkę.
- No nie uprawiała jeszcze seksu. – Prychnęła Jennifer.
- Wiem co to znaczy być dziewicą. – Zaperzył się Gee. – Po prostu nie sądziłem, że w waszym świecie faktycznie wszystko sprowadza się do jednego.
- A jednak. – Odparła Jennifer. – W każdym razie powiedziała mi, że nie chce być dłużej dziewicą. No i zapytała gdzie mogłaby… no wie pan.
- Wiem. – Gerard potwierdził chłodno. Prawdę mówiąc był nieco zakłopotany.
- Właśnie. No więc, zupełnie przypadkowo, znałam jeden bar. Na obrzeżach miasta, kiepska renoma i tak dalej. Jednak gwarancja, że nikt cię nie rozpozna i nie podkabluje starym. Możesz ćpać, pić i bzykać się ile chcesz. Nikt nie będzie wiedział. – Powiedziała to tak jakby była to najwspanialsza rzecz na świecie. Gerard wzdrygnął się lekko. – Umówiłyśmy się więc, że podam jej adres i załatwię faceta. Miała mi wysłać pustego smsa, kiedy dotrze na miejsce. Najpierw wysłała jednego, ale było zdecydowanie za wcześnie, więc nie wiem po co to zrobiła. Kolejnego wysłała o dobrej porze. No i około dziewiętnastej przyszedł ten trzeci. – Zamilkła. – Ale skąd ja mogłam wiedzieć, że ktoś ją wtedy krzywdzi? No skąd? Nie jestem przecież duchem świętym.
- Oj uwierz mi, daleko ci do ducha świętego. – Prychnął Gerard. – Mimo wszystko dziękuję za szczerość. – Wstał z materaców. – Chociaż przyszło ci to z trudem.
- Cieszę się, że mogłam pomóc. – Jennifer uśmiechnęła się sztucznie.
- Powiedz mi jeszcze jedno. – Gerard przystanął na moment. – Znasz nazwisko tego faceta, z którym Clair była umówiona?
- Nie. – Odpowiedziała.
- Aha. – Mruknął mężczyzna, po czym bez słowa pożegnania wyszedł z kantorka. Musiał opuścić teren tej szkoły, bo inaczej zwariuje.
    Resztę dnia spędził na bezskutecznych poszukiwaniach lokalu, w którym Clair umówiła się z facetem. Nie znał imienia tego typa, ale zakładał, że to właśnie on był mordercą. Być może zły trop, jednak w tym momencie najbardziej prawdopodobny. Dziewczyna zajechała na miejsce, poszła z gościem we wskazany kąt, jednak odmówiła mu w ostatniej chwili i wyszła z baru. Ten za nią pobiegł i zgwałcił, a później zamordował. Gerard nie widział innej opcji. Wiedział, że musi tam pojechać. Nie chciał jednak źle tego rozegrać. Nie mógł powiedzieć tym typkom, że jest z policji. Nabrali by wody w usta i niczego by się nie dowiedział. Musiał działać pod przykrywką. Siedział tak całe popołudnie zastanawiając się jakby tu wyciągnąć informację od tych gnojków. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Nie mógł udawać jednego z nich. Potrzebował bowiem znajomości by dowiedzieć się czegokolwiek. Musiał jakoś kombinować, a to nigdy nie było jego mocną stroną. Zaklął pod nosem sięgając po kubek z kawą. Nie było w nim już kawy. Zaklął po raz kolejny i odłożył go niedbale na biurko. Co miał robić?
- O matko, a ty znów tutaj? – usłyszał znajomy głos. Podniósł głowę i w drzwiach ujrzał nikogo innego jak Franka.
- To mój gabinet. – Wycedził.
- Oho, widzę, że pan komisarz dzisiaj nie w humorze. – Frank oparł się o kij od mopa i spojrzał na niego czule. – Śledztwo nie idzie zgodnie z myślą?
- Szło. – Przyznał Gerard. – Ale stanęło.
- To tak jak mój samochód wczoraj wieczorem. – Mruknął Frank mocząc mopa.
- Co?
- No wsiadłem do więziennego auta i miałem przyjechać tu, w ramach resocjalizacji, jednak zgasł mi na środku skrzyżowania. – Prychnął. – Stary, nie ma nic gorszego niż popsute auto, na środku drogi, w piętnastostopniowym mrozie.
- Och, - Gerard spojrzał na niego nieprzytomnie. – współczuje.
- Jasne, masz to gdzieś. – Odparł wesoło Frank. – Ale wiesz co, nie obchodzi mnie to. Jeszcze tylko miesiąc i będę wolny. Będę sobie mógł chodzić po śliskich chodnikach ile tylko zapragnę. Położę się nawet na śniegu i zrobię aniołka, a potem go sfotografuje i wywołam te zdjęcia. – Dodał. – Wyślę ci jedno.
- Za co właściwie siedzisz Frank? – zapytał Gerard.
- Mówiłem ci przecież. – Prychnął chłopak. – Za napad na bank.
- Ale dlaczego to zrobiłeś? – drążył temat.
- Potrzebowałem kasy. – Mruknął. – Ojciec wyrzucił mnie z domu, a w barze nie mogłem stale przesiadywać. Zresztą, to kiepskie lokum było. Pełno prochów i nieudaczników. – Westchnął. – Pomyślałem więc, co mi szkodzi, mogę napaść na bank. Jeśli się uda, będę żył jak bogacz. Jeśli nie, trafię do paki i przynajmniej będę miał co jeść. – Wzruszył ramionami.
- Było aż tak źle?
- No raczej niedobrze, skoro zdecydowałem się na tak desperacki krok. – Odparł Frank. Wsadził mopa do wiaderka i wycisnął brudną wodę. – Wiesz, każde miejsce wydawało się cudowne w porównaniu z tym, gdzie nocowałem.
- A gdzie to było? – Gerard zainteresował się z grzeczności.
- Pewnie nie będziesz kojarzył. Psy nie są tam mile widziane. – To powiedziawszy zaszczekał wesoło.
- Nie chcesz to nie mów. – Prychnął Gee i zajął się przewracaniem jakiś papierów.
- Oj no dobra, nie bulwersuj się tak. – Frank zaśmiał się. – Gun, mówi ci to coś?
Gerard podskoczył na swoim krześle. Co ten mały powiedział? Niemożliwe.
- Powtórz. – Poprosił.
- Co mam powtórzyć? – Frank spojrzał na niego jak na kretyna.
- Nazwę tego baru. Powtórz nazwę baru! – krzyknął podekscytowany Gerard. Wstał i sięgnął po kurtkę.
- Gun! – odkrzyknął mu Frank. Zobaczył jak Gerard wyciąga broń i ładuje magazynek. – Nie no stary, chyba mnie nie zastrzelisz. Nie ja ją wymyśliłem, przysięgam. – Dodał podnosząc ręce.
- Nie wygłupiaj się. – Prychnął Gerard. – Idź lepiej po kurtkę. Sądzę, iż możesz mi się przydać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz