Let me sign!
Wyprostował zdrętwiałe z
mrozu palce i zdjął z szyi wełniany szalik. Robiło się coraz
zimniej. W zasadzie nie powinno go to dziwić. Początek grudnia
zawsze taki był. Gerard nie pamiętał, kiedy ostatni raz było mu
ciepło. Wszedł na komendę, przywitał się z kolegami i udał się
prosto do swojego biura. Przynajmniej był syty. Zjedli z Katelyn
nieziemskie steki i spędzili cudowne chwile w swoim gniazdku
miłości. Szkoda tylko, że musieli z niego wyjść na tak cholerne
zimno. Wzdrygnął się jeszcze raz i pospieszył do aneksu
kuchennego, by zaparzyć sobie świeżej kawy. Wyszedł z ciepłym
kubkiem w ręce. Powoli wracam do żywych, pomyślał upijając łyk.
- O, hej Bob! – zawołał
za plecami kumpla. Ten odwrócił się zaskoczony tym, że ktoś go
wołał. Na widok Gerarda zorientował się o co chodzi i podszedł
bliżej.
- Cześć stary, jak leci? –
zapytał z szelmowskim uśmiechem.
- O co ci chodzi? – Gerard
spojrzał na niego mrużąc oczy.
- Widzę, że przerwa na
lunch w pełni wykorzystana. – Bob mrugnął do niego siląc się
na kurtuazję. W rzeczywistości był czerwony ze śmiechu.
- No tak, spotkałem się z
Katelyn. – Burknął speszony mężczyzna.
- Och, to widać chłopie.
To widać. – Bob pokiwał głową, po czym ryknął na cały
korytarz. Gerard patrzył na niego jak na kretyna, chociaż zdawał
sobie sprawę, że to z nim jest teraz coś nie tak. Dlatego Bob się
natrząsa.
-
Okej, albo powiesz mi o co chodzi, albo dostaniesz po ryju. – Nie
silił się na sentymenty. Może i był wstydliwym, szarym
policjantem, ale przeszedł wszelkie możliwe szkolenia i wiedział
jak się bić. Problem w tym, że Bob również był z nim na tych
kursach.
- Przecież dobrze wiesz, że
nie dałbyś mi rady. – Prychnął kumpel potrząsając głową. –
Masz szminkę na twarzy.
Gerard szybkim ruchem zaczął
pocierać swoje policzki. Czyżby Katelyn zostawiła mu mały
prezencik? Nie przypominał sobie, żeby całowała go po całej
twarzy. Chociaż może…
- Czekaj, zetrę ci ją. –
Westchnął zniecierpliwiony Bob. Dotknął kciukiem kącika ust
przyjaciela i potarł mocno, by zmazać niechciany kosmetyk. Zajął
się też policzkami. W tym momencie obaj usłyszeli ciche
pogwizdywanie. Obok nich przechodziła Alicia. Odskoczyli od siebie
jak poparzeni.
- No chłopaki, nie
wiedziałam, że jesteście aż tak blisko. – Zaśmiała się
wesoło przystając na chwilę. – Ale nie musicie się mnie
wstydzić. – Dodała widząc ich purpurowe twarze. Omiotła ich
spojrzeniem, po czym rozbawiona poszła dalej.
- Czekaj, zetrę ci ją. –
Przedrzeźniał Boba Gerard. – Zetrę ci ją… Nie jesteś kurde
moją matką Bob. – Jęknął.
- Daj już spokój. Gdybyś
się tak nie obściskiwał z tą swoją dziewczyną nie byłoby
problemu. – Prychnął. – Na Boga, przecież mogłeś iść to
zmyć do łazienki. – Westchnął łapiąc się za głowę.
- Nieważne. – Stwierdził
Gerard. – Chciałem zapytać jak poszło przesłuchanie Hudsonów?
Bob podrapał się po
głowie, po czym spojrzał na kumpla.
- No wiesz. W zasadzie to
nijak. Nic nie wiedzą. Mówili tylko, że ich córka spotykała się
z niejakim Scottem Harrisem. Przyjacielska relacja, nic wielkiego.
- Wiem, spotkałem się z
nim dzisiaj. – Wtrącił Gerard.
-
Nie powiedzieli w sumie nic ważnego w sprawie. Zaznaczali tylko, że
ich córka nie miała wrogów, dobrze się uczyła i nie była zbyt
popularna. Lubiła siedzieć w pokoju i tak dalej. Bla, bla, bla. –
Bob przewrócił oczami. – Zapytałem o wtorek. Stwierdzili, że
wyszła z domu chwilę po tym, jak wróciła ze szkoły. Dziewczyna
jeździła autobusami, więc pewnie około szesnastej już jej nie
było. No a później sam wiesz co było. – Skrzywił się lekko.
- Dzięki Bob. – Odparł
Gerard. – Sądzę jednak, że mam pewien trop.
- Co? – mężczyzna
zdziwił się.
-
Byłem dzisiaj w szkole ofiary. Rozmawiałem z dyrektorem,
sekretarką, Scottem Harrisem, przejrzałem jej szafkę i tak dalej.
– Zamyślił się na chwilę. – Znasz może coś o nazwie Gun?
– Bob spojrzał na niego lekko zbity z tropu. – To może być
cokolwiek. Obstawiam jednak, że to jakaś knajpa.
- Bob, komendant cię wzywa!
– usłyszeli donośny krzyk Albina.
- Już idę! – odkrzyknął
Bob. – Przykro mi stary, ale nie kojarzę nazwy. Wpisz w Google! –
dodał zabawnie układając dłonie, niczym rewolwery, i celując w
kumpla z głupawym uśmiechem. Gerard pokręcił głową i poszedł
do swojego gabinetu.
Rada
Boba wydała się dziwna, jednak postanowił spróbować. Wpisał w
wyszukiwarkę nazwę Gun,
jednak nie znalazł absolutnie żadnych interesujących go wyników.
Zapytacie więc, jak spędził cały dzień? No cóż, znów
rozmyślał o Katelyn, bawił się Shilą i zastanawiał czy Frank
dziś także będzie sprzątał. Co miał zrobić? Musiał
porozmawiać z Jennifer, jednak tej nie było dziś w szkole.
Postanowił spróbować jutro. Od niej mógł dowiedzieć się czegoś
bardzo interesującego.
***
Następnego
dnia miał parszywy humor. Po pierwsze przeklinał siebie, że
stracił połowę dnia na siedzenie w miejscu. Śledztwo nie posunęło
się naprzód, a on chciał przecież jak najszybciej dopaść
sprawcę i wsadzić go za kraty. Po drugie zmarnował czas na
bawienie się przypadkowymi przedmiotami, zamiast spotkać się z
Kate. Z drugiej jednak strony po tym miałby jeszcze większe wyrzuty
sumienia. Po trzecie, ostatnie, wczoraj nie było Franka. Nie żeby
jakoś szczególnie za nim tęsknił. Nie mógł tęsknić, przecież
wcale go nie znał. Problem w tym, że chciał go poznać. Tłumaczył
sobie, że to kryminalista, jednak matka wpoiła mu, by każdemu
dawać drugą szansę. Twój syn został policjantem mamo, pracuje z
ludźmi, którymi zazwyczaj nie daje się drugiej szansy, a jedynie
sadza na elektrycznym krześle lub skazuje na dożywocie. Cóż,
Gerard podświadomie czuł, że ten mały ma całe życie przed sobą
i szkoda by było spędzić je w więzieniu. Chciał z nim pogadać,
ponieważ nie często spotyka się kryminalistę czyszczącego twoje
biurko. Dębowe biurko.
Dziś był jednak nowy dzień
i Gerard podniósł się z łóżka z wielkimi nadziejami. Po raz
kolejny zaatakuje szkołę Clair. Ubierając się pamiętał by
założyć luźniejsze spodnie. Spróbuje porozmawiać z Jennifer, a
jeśli tym razem również będzie nieobecna poprosi o adres
zamieszkania. Był policjantem, na pewno mu go dadzą. Ta dziewczyna
jest dotychczas największą niewiadomą, a jednocześnie może
okazać się dość sensownym wyjaśnieniem. Pamiętał o śniadaniu.
Zjadł miskę płatków i nie myjąc naczyń wyszedł z domu. Wczoraj
Kate trochę na niego nakrzyczała, za to, że tak katuje swój
żołądek. Gerard nie chciał wyjść na pantoflarza, jednak musiał
przyznać jej rację. Dlatego dziś zabrał ze sobą jabłko. Będzie
dobrym chłopakiem i posłucha się ukochanej.
Zajechał pod szkołę
dokładnie o dziewiątej. W uszach rozbrzmiał mu dzwonek. Mężczyzna
nie wiedział jednak czy oznajmiał przerwę czy może lekcję. Tak
czy siak wysiadł z auta, zapiął szczelniej kurtkę, owinął szyję
szalikiem i ruszył do szkoły. Dziś nie świeciło słońce. Nie
było również tak mroźno jak wczoraj. Mimo wszystko wilgoć
osaczała cię z każdej strony pod postacią ohydnej mgły. Z
wdzięcznością powitał ciepłe mury budynku. Zdjął szalik i
rozpiął kurtkę. Korytarze były zupełnie puste, toteż postanowił
znów odwiedzić panią Nicholson. Zapukał delikatnie w brązowe
drzwi i po usłyszeniu nieśmiałego zaproszenia wszedł do środka.
Sekretarka zdziwiła się nieco jego widokiem, jednak po chwili na
jej ustach zagościł uśmiech.
- O, pan Way! – można by
rzec, iż prawie ucieszyła się z jego wizyty. Prawie. – Co pana
do nas sprowadza?
- Dzień dobry. – Gerard
przywitał się grzecznie. – Chciałbym zapytać czy zastanę dziś
Jennifer Brandley?
Sekretarka wstukała jej
dane do komputera i po chwili coś wyświetliło jej się na
monitorze.
- Och tak, Jennifer jest
dziś w szkole. – Odparła. – Ma lekcję w gabinecie 149, na
pierwszym piętrze. Gabinet biologiczny. Z pewnością pan znajdzie.
– Dodała.
- Dziękuję. –
Odpowiedział. – Zatem nie będę już przeszkadzał.
Wycofywał się ostrożnie z
gabinetu, jednak sekretarka powiedziała wesoło:
- Nie przeszkadza pan!
Prawdę mówiąc nieco się nudzę. – Przyznała. – Może napije
się pan ze mną kawy?
Kawa zawsze i wszędzie,
pomyślał Gerard, jednak nie tym razem kochana.
- Nie dziękuję, naprawdę
nie trzeba. Piłem już w domu. – Odparł uprzejmie.
- Och, no trudno. –
Sekretarka machnęła ręką. – Chciałam zapytać czy może są
już jakieś dowody w sprawie śmierci Clair?
- Nie. – Gerard
odpowiedział niepewnie. – Jednak wolałbym o tym nie mówić.
Śledztwo wciąż pozostaje śledztwem. – Zaznaczył siląc się na
uśmiech.
- No tak, tak. Ma pan rację.
– Przytaknęła pani Nicholson. Spojrzała na stary zegarek wiszący
na ścianie. – Zaraz będzie dzwonek na przerwę. Jeśli chce pan
porozmawiać z Jennifer, lepiej zaczaić się pod klasą. –
Mrugnęła do niego i usiadła z powrotem za kontuarem.
- Taak, - sapnął Gerard. –
chyba tak zrobię. – Dodał wychodząc pospiesznie z pomieszczenia.
Ta rozmowa była… dziwna,
stwierdził idąc szerokim, pustym jeszcze, korytarzem. Bez problemu
odnalazł klasę o wskazanym numerze i stanął pod jej drzwiami.
Sekretarka chyba nieco zapędziła się z szacowaniem czasu, gdyż
dzwonek nie dzwonił. Gerard jednak był jej za to wdzięczny,
ponieważ nie uśmiechało mu się spędzać z nią dłuższej
chwili. Oparł się o ścianę i nonszalancko założył ręce na
piersi. Mniej więcej wiedział kogo szukać. Ładnej blondynki. Choć
prawdę mówiąc one wszystkie wyglądają bardzo podobnie.
Przynajmniej te z jego dawnej szkoły. Kiedy tak rozmyślał na temat
tego, jak dobrze wyposażone były cheerleaderki z jego rocznika
usłyszał dzwonek. Próbował dostrzec wzrokiem atrakcyjną
dziewczynę, jednak w żadnej z nich nie wypatrzył Jennifer.
- Pan Way? – poczuł, jak
puka go ktoś po plecach. Odwrócił się i zobaczył drobną
dziewczynę. Blondynkę. Rzeczywiście, szalenie atrakcyjną. –
Nazywam się Jennifer.
- Jennifer Brandley? –
Gerard upewnił się.
- Tak. – Dziewczyna
pokiwała głową. – Proszę mi wybaczyć, jednak powiedziano mi,
że chce pan ze mną rozmawiać.
- Owszem. – Przyznał
zastanawiając się kto jej tak powiedział i gdzie, u licha, była
ta dziewczyna. I dlaczego nie na lekcji. – Może przejdziemy w
bardziej ciche miejsce?
- Dobra. – Wzruszyła
ramionami. – Znam takie jedno.
Poprowadziła go korytarzem
do pojedynczych drzwi. Pchnęła je i oczom Gerarda ukazał się
wąski, słabo oświetlony korytarz. Szedł dzielnie za dziewczyną i
dał się tym samym zaprowadzić do kantorka, w którym trzymano
sprzęt sportowy.
- To najbardziej spokojne
miejsce w całej szkole. – Zapewniła.
- Okej, niech będzie. –
Odparł. – Chciałbym ci zatem zadać kilka pytań.
- Och, zapewne chodzi o
Clair. – Stwierdziła siadając z gracją na materac. – To nie
moja sprawa.
Gerard spojrzał na nią z
góry i zmarszczył brwi. To pewnie nie będzie łatwa rozmowa.
Jennifer stosowała postawę: „Okej, wiem coś, ale możecie mnie
pytać ile chcecie, a i tak wam nie powiem, więc sajonara głąby”.
Przysiadł obok niej, jednak w odpowiedniej odległości, by
dziewczyna nie mogła nic sobie ubzdurać. W końcu byli sami. W
ciasnym kantorku. Gdzie nikt ich nie słyszał. Gerard przełknął
ślinę.
- Sądzę jednak, że coś
wiesz. – Odpowiedział. – Powiedz mi, dlaczego Clair wysyłała
do ciebie puste smsy?
- Nie wiem. Była dziwna,
być może coś jej się pomyliło. – Jennifer przyglądała się
swoim paznokciom. Były idealne.
- Nie sądzę, żeby twój
numer wyświetlał jej się w najczęściej używanych. –
Stwierdził sceptycznie Gerard.
-
No to może chciała się pobawić z tym swoim przyjacielem – słowo
przyjaciel
wymówiła w pogardliwy sposób – i wybrała na cel akurat mnie?
Durne, idiotyczne żarty. W stylu tej dwójki. – Mruknęła.
- Podobno drwiłaś ze
Scotta i Clair. Myślisz, że chcieliby zadzierać z tobą? –
Gerard uniósł brew.
- No okej, przyznaję,
trochę im dokuczałam. – Wzniosła oczy ku górze. – Jednak to
były nic nie znaczące docinki, jasne? Nie mam nic wspólnego z tym,
że Clair ktoś zgwałcił, a potem zabił. Nie w plątacie mnie w to
tylko dlatego, że byłam dla niej niemiła. – Powiedziała
dobitnie.
-
Jak chcesz. – Odpuścił Gee. – Ale nie wyprzesz się tego, ze
napisałaś do Clair karteczkę z nazwą Gun
i
dokładnym terminem. Dniem, w którym została zamordowana. –
Gerard wyjął z kurtki przezroczystą folię i pokazał dowód
dziewczynie. Zerknęła tylko na niego przelotnie.
- Po co mi to pan pokazuje?
– zapytała.
- Poznajesz? To twoje pismo.
– Zauważył chowając kartkę.
- No raczej. Długopis i
papier też były moje. – Prychnęła.
Gerard zacisnął usta,
jednak nie skomentował jej pogardliwego zachowania.
Póki co.
Póki co.
- Co się kryje pod tą
nazwą? – zapytał.
Milczała.
- Odpowiesz? – Gerard
spojrzał na jej buntowniczą postawę ukrytą idealnie pod chłodną
maską. Wiedział, że się denerwowała. Wiedział, że ona WIE. I
właśnie to doprowadzało go do szewskiej pasji. Złapał ją za
ramiona i potrząsnął: - Ta dziewczyna nie żyje! Została
zamordowana! A sprawca wciąż chodzi sobie wolno. Powiesz prawdę,
czy nie?!
Oddech miał przyspieszony,
a w uszach szumiało mu z nadmiaru adrenaliny. Nie chciał reagować
wybuchem, jednak nie mógł patrzeć na obojętność Jennifer.
- No właśnie, nie żyje. –
Odparła chłodno. – Moje zeznania nie przywrócą jej życia.
- Ale pomogą nam znaleźć
mordercę. – Prychnął Gerard. – Nic nie rozumiesz? To nie było
przypadkowe. Jeśli ty to zleciłaś, lepiej się przyznaj. –
Zagroził.
- Bez insynuacji, panie
komisarzu. – Odpowiedziała. – Inaczej oskarżę pana o
molestowanie, pobicie czy wymuszanie zeznań. To Ameryka, mamy
wolność słowa.
- Powiedz chociaż trochę.
– Poprosił. – To ułatwi mi i tobie życie. Gwarantuję ci.
Jennifer wahała się przez
moment. W końcu jednak spojrzała Gerardowi w oczy i ten dostrzegł
w niebieskich tęczówkach dziewczyny cień strachu. Bała się –
coś wiedziała. Jednak powoli chyba udawało mu się ją złamać.
Przynajmniej był na dobrej drodze.
- No dobra. – Westchnęła
w końcu. – Poprosiła mnie bym dała jej namiary na ten bar.
Mówiła coś, że słyszała o nim wcześniej i chciała spróbować.
No więc napisałam jej adres i termin. To wszystko. – Oblizała
spierzchnięte usta.
- Ale po co ona tam poszła?
– Gerard nie dawał za wygraną. – Dlaczego akurat ciebie
poprosiła o adres?
- Pan naprawdę nic nie
rozumie? – dziewczyna westchnęła przeciągle. – No dobra,
powiem od początku. Clair widziała kiedyś jak całowałam się z
Chrisem. Chodzę z Mattem, więc nie mogę całować się z Chrisem,
prawda? – pokręciła głową. – Właśnie. No więc Clair to
widziała. Miała na mnie haka i tyle. Wiedziała, że będę musiała
spełnić jej prośbę, bo inaczej wyda moją zdradę. Chociaż
czasem może się przecież zdarzyć człowiekowi chwila słabości.
- Pomiń tę kwestię. –
Zaproponował Gerard.
- Okej, okej. – Dziewczyna
uniosła ręce. – No więc powiedziała mi, że jest dziewicą.
- Co? – Gerard spojrzał
na nią jak na kretynkę.
- No nie uprawiała jeszcze
seksu. – Prychnęła Jennifer.
-
Wiem co to znaczy być
dziewicą.
– Zaperzył się Gee. – Po prostu nie sądziłem, że w waszym
świecie faktycznie wszystko sprowadza się do jednego.
- A jednak. – Odparła
Jennifer. – W każdym razie powiedziała mi, że nie chce być
dłużej dziewicą. No i zapytała gdzie mogłaby… no wie pan.
- Wiem. – Gerard
potwierdził chłodno. Prawdę mówiąc był nieco zakłopotany.
-
Właśnie. No więc, zupełnie przypadkowo, znałam jeden bar. Na
obrzeżach miasta, kiepska renoma i tak dalej. Jednak gwarancja, że
nikt cię nie rozpozna i nie podkabluje starym. Możesz ćpać, pić
i bzykać się ile chcesz. Nikt nie będzie wiedział. –
Powiedziała to tak jakby była to najwspanialsza rzecz na świecie.
Gerard wzdrygnął się lekko. – Umówiłyśmy się więc, że
podam jej adres i załatwię faceta. Miała mi wysłać pustego smsa,
kiedy dotrze na miejsce. Najpierw wysłała jednego, ale było
zdecydowanie za wcześnie, więc nie wiem po co to zrobiła.
Kolejnego wysłała o dobrej porze. No i około dziewiętnastej
przyszedł ten trzeci. – Zamilkła. – Ale skąd ja mogłam
wiedzieć, że ktoś ją wtedy krzywdzi? No skąd? Nie jestem
przecież duchem świętym.
- Oj uwierz mi, daleko ci do
ducha świętego. – Prychnął Gerard. – Mimo wszystko dziękuję
za szczerość. – Wstał z materaców. – Chociaż przyszło ci to
z trudem.
- Cieszę się, że mogłam
pomóc. – Jennifer uśmiechnęła się sztucznie.
- Powiedz mi jeszcze jedno.
– Gerard przystanął na moment. – Znasz nazwisko tego faceta, z
którym Clair była umówiona?
- Nie. – Odpowiedziała.
- Aha. – Mruknął
mężczyzna, po czym bez słowa pożegnania wyszedł z kantorka.
Musiał opuścić teren tej szkoły, bo inaczej zwariuje.
Resztę dnia spędził na
bezskutecznych poszukiwaniach lokalu, w którym Clair umówiła się
z facetem. Nie znał imienia tego typa, ale zakładał, że to
właśnie on był mordercą. Być może zły trop, jednak w tym
momencie najbardziej prawdopodobny. Dziewczyna zajechała na miejsce,
poszła z gościem we wskazany kąt, jednak odmówiła mu w ostatniej
chwili i wyszła z baru. Ten za nią pobiegł i zgwałcił, a później
zamordował. Gerard nie widział innej opcji. Wiedział, że musi tam
pojechać. Nie chciał jednak źle tego rozegrać. Nie mógł
powiedzieć tym typkom, że jest z policji. Nabrali by wody w usta i
niczego by się nie dowiedział. Musiał działać pod przykrywką.
Siedział tak całe popołudnie zastanawiając się jakby tu
wyciągnąć informację od tych gnojków. Nic jednak nie
przychodziło mu do głowy. Nie mógł udawać jednego z nich.
Potrzebował bowiem znajomości by dowiedzieć się czegokolwiek.
Musiał jakoś kombinować, a to nigdy nie było jego mocną stroną.
Zaklął pod nosem sięgając po kubek z kawą. Nie było w nim już
kawy. Zaklął po raz kolejny i odłożył go niedbale na biurko. Co
miał robić?
- O matko, a ty znów tutaj?
– usłyszał znajomy głos. Podniósł głowę i w drzwiach ujrzał
nikogo innego jak Franka.
- To mój gabinet. –
Wycedził.
- Oho, widzę, że pan
komisarz dzisiaj nie w humorze. – Frank oparł się o kij od mopa i
spojrzał na niego czule. – Śledztwo nie idzie zgodnie z myślą?
- Szło. – Przyznał
Gerard. – Ale stanęło.
- To tak jak mój samochód
wczoraj wieczorem. – Mruknął Frank mocząc mopa.
- Co?
- No wsiadłem do
więziennego auta i miałem przyjechać tu, w ramach resocjalizacji,
jednak zgasł mi na środku skrzyżowania. – Prychnął. – Stary,
nie ma nic gorszego niż popsute auto, na środku drogi, w
piętnastostopniowym mrozie.
- Och, - Gerard spojrzał na
niego nieprzytomnie. – współczuje.
- Jasne, masz to gdzieś. –
Odparł wesoło Frank. – Ale wiesz co, nie obchodzi mnie to.
Jeszcze tylko miesiąc i będę wolny. Będę sobie mógł chodzić
po śliskich chodnikach ile tylko zapragnę. Położę się nawet na
śniegu i zrobię aniołka, a potem go sfotografuje i wywołam te
zdjęcia. – Dodał. – Wyślę ci jedno.
- Za co właściwie siedzisz
Frank? – zapytał Gerard.
- Mówiłem ci przecież. –
Prychnął chłopak. – Za napad na bank.
- Ale dlaczego to zrobiłeś?
– drążył temat.
- Potrzebowałem kasy. –
Mruknął. – Ojciec wyrzucił mnie z domu, a w barze nie mogłem
stale przesiadywać. Zresztą, to kiepskie lokum było. Pełno
prochów i nieudaczników. – Westchnął. – Pomyślałem więc,
co mi szkodzi, mogę napaść na bank. Jeśli się uda, będę żył
jak bogacz. Jeśli nie, trafię do paki i przynajmniej będę miał
co jeść. – Wzruszył ramionami.
- Było aż tak źle?
- No raczej niedobrze, skoro
zdecydowałem się na tak desperacki krok. – Odparł Frank. Wsadził
mopa do wiaderka i wycisnął brudną wodę. – Wiesz, każde
miejsce wydawało się cudowne w porównaniu z tym, gdzie nocowałem.
- A gdzie to było? –
Gerard zainteresował się z grzeczności.
- Pewnie nie będziesz
kojarzył. Psy nie są tam mile widziane. – To powiedziawszy
zaszczekał wesoło.
- Nie chcesz to nie mów. –
Prychnął Gee i zajął się przewracaniem jakiś papierów.
-
Oj no dobra, nie bulwersuj się tak. – Frank zaśmiał się. –
Gun,
mówi ci to coś?
Gerard podskoczył na swoim
krześle. Co ten mały powiedział? Niemożliwe.
- Powtórz. – Poprosił.
- Co mam powtórzyć? –
Frank spojrzał na niego jak na kretyna.
- Nazwę tego baru. Powtórz
nazwę baru! – krzyknął podekscytowany Gerard. Wstał i sięgnął
po kurtkę.
-
Gun!
– odkrzyknął mu Frank. Zobaczył jak Gerard wyciąga broń i
ładuje magazynek. – Nie no stary, chyba mnie nie zastrzelisz. Nie
ja ją wymyśliłem, przysięgam. – Dodał podnosząc ręce.
- Nie wygłupiaj się. –
Prychnął Gerard. – Idź lepiej po kurtkę. Sądzę, iż możesz
mi się przydać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz