4 stycznia 2014

12.

Live fast. Die Young. Be Wild. And Have Fun.

 

   Czym była ich znajomość? Sami do końca tego nie wiedzieli. Toksyczność biła z każdego zdania, każde słowo bolało jak najgorsze tortury. Usta pragnęły siebie nawzajem do tego stopnia, że pierzchły im wargi na samą myśl o słodkim dotyku. Kim dla siebie byli? Zupełnie obcymi ludźmi. Czy byli sobie jednak obcy do tego stopnia, by móc zapomnieć? Tak przypuszczali. Im mniej o sobie wiedzą tym łatwiej będzie się rozstać. Jednak podświadomie żaden z nich nie chciał tego robić. Który o tym wiedział? Gerard pragnął, by Frank zniknął z jego życia raz na zawsze. By po prostu wyparował. Wówczas mógłby zająć się swoją dziewczyną, która była jak marzenie. Tak bardzo ją kochał. Jednak ten mały, irytujący chłopiec wciąż był w jego życiu i w jednej chwili potrafił owinąć go sobie wokół palca. Co też on z nim wyprawiał? To było niedorzeczne, zakazane, niewłaściwie. Frank natomiast pragnął jedynie Gerarda. Chciał go mieć na wyłączność, na własność. Chciał go uszczęśliwić, ale zdawał sobie sprawę, że najlepiej będzie, jeśli odejdzie. Gerard będzie wówczas szczęśliwy, a on z czasem zapomni. Lubił się łudzić. Wtedy wszystko wydawało się proste. A przynajmniej znacznie łatwiejsze.
- Halo? – zapytał Gerard przykładając zimny telefon do ucha. Frank siedział obok niego na siedzeniu pasażera, jednak wzrok miał odwrócony w kierunku mijanych ulic. Od momentu, kiedy wyjechali spod parkingu z wielką choinką umocowaną na samochodzie nie odezwał się ani słowem. – Cześć Kate. – Frank drgnął. – Jasne, kupiłem rybę. Tak, wracam już do domu. Czemu tak późno? Musiałem jeszcze coś załatwić. Nie, nic ważnego. – Frankowi pękało serce. Zacisnął wargi starając się nie uronić ani jednej łzy. – Zaraz będę w domu. – To powiedziawszy rozłączył się i schował telefon do kieszeni kurtki. Położył dłoń z powrotem na kierownicy i przełknął ślinę. Kątem oka zerknął na Franka, który zdawał się w ogóle nie ruszać z fotela.
- Odwieziesz mnie najpierw do swojego mieszkania czy może mam poczekać w samochodzie, kiedy ty będziesz zanosił Kate ryby? – zapytał nagle chłopak.
- Poczekasz na mnie w samochodzie. – Odparł cicho Gerard.
   Frank tylko pokręcił głową. Nie mógł wyjść z podziwu dla tego jak okrutnym człowiekiem był komisarz. Jak bardzo łatwo przychodziło mu ranić i okłamywać ludzi, tylko po to, żeby on czuł się dobrze. Ale cholera, kochał go. Wciąż, pomimo tego wszystkiego, całego zła, wszystkich kłamstw, egoistycznego podejścia i ciągłego szarpania. To było po prostu silniejsze od niego.
Gerard zaparkował przed kamienicą, wysiadł z samochodu zabierając ze sobą białą reklamówkę. Frank spojrzał na szary budynek, palące się w jego oknach światła, wyróżniające się pośród szarości jaka nagle ogarnęła Newark. Zastanowił się czy ich znajomość ma jeszcze jakikolwiek sens. Gerard go nie potrzebuje, nie prowadzi śledztwa, nie ma z nim nic wspólnego. Całowali się raz, nigdy więcej tego nie powtórzą, do niczego między nimi nie dojdzie. Komisarz wróci do dziewczyny, założy rodzinę, będzie miał dzieci, stanie się poważanym obywatelem Ameryki. Więc może byłoby lepiej zakończyć to teraz, by oszczędzić sobie cierpienia i nerwów? Gerard miał jasne plany na swoje życie. A on, nieproszony, wstrętny, mały Frank, który wlazł w jego poukładany świat ze swymi problemami. Zawsze byłem problemem, stwierdził Frank. Najpierw dla własnej rodziny, potem dla „kolegów”, a teraz dla Gerarda. Może by tak raz na zawsze ze sobą skończyć, byłby spokój. Niczego w życiu nie osiągnąłem, dla nikogo nie byłem ważny. Kim jestem? Nikim. Wyszedłem z więzienia i przez jakiś czas będę mieszkał kantem u gościa, którego pocałowałem, którego kocham, jednak dla niego również jestem nikim. To takie przykre, pomyślał z kpiną Frank.
- Przepraszam, że czekałeś tak długo. – Powiedział Gerard wchodząc niespodziewanie do samochodu. Frank przerwał na chwilę swój nędzny myślowy monolog i odparł:
- Nie chciała cię wypuścić, co?
- To nic, po prostu musiałem jeszcze pomóc w złożeniu dywanu. – To powiedziawszy przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył z miejsca.
- Nie dopytywała się gdzie jedziesz? – brnął Frank.
- Przestań. – Zgasił go Gerard.
- Dlaczego? – kontynuował chłopak. – Cóż złego jest w tym pytaniu?
- Dobrze wiesz. – Odpowiedział chłodno Gee. – Po prostu skorzystaj z mojej pomocy. Później będziesz mógł robić co chcesz, z kim chcesz i gdzie chcesz.
- Och, czyli to tak? – parsknął Frank. – Teraz Ci pomogę, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia, a później puszczę wolno, kiedy już będę czuł, że jestem ułaskawiony?
- Wcale nie mam wyrzutów sumienia! – krzyknął Gerard tracąc nad sobą kontrolę.
- Więc po cholerę to wszystko?! Pytałem co chcesz przez to osiągnąć, postanowiłem odejść, ale się nie zgodziłeś. A teraz mi mówisz, że pomożesz mi przez chwilę, a potem mam zniknąć? – Frank nie krył swego wzburzenia.
- Nie, to nie tak. – Zaprzeczył stanowczo Gee.
- A jak? – ciągnął chłopak. – Wytłumacz mi tę sytuację, bo ja już nie mogę Gerard. Po prostu nie mogę. Nie chcę się bawić z Tobą w tę cholerną gwiazdkę, nie chcę ubierać choinki, odpakowywać prezentów, jeść obiadu, unikać jemioły… Nie mam siły. Po prostu nie mam siły.
- Nie spędzimy razem świąt. – Powiedział cicho Gerard. – Rodzice Kate zaprosili nas do siebie, do Nowego Jorku. Wyjeżdżamy dziś wieczorem.
Frank zamilkł. Cisza jaka nagle opanowała niewielką przestrzeń w starym aucie Gerarda była wręcz nie do wytrzymania. Jednak ani jeden, ani drugi nie miał ochoty jej przerywać, gdyż po prostu nie wiedział jak.
- Czyli mam po prostu przenocować pod Twoim dachem przez te 3 dni? – zapytał bezbarwnie Frank.
- Nie chcę, żebyś spędzał święta w jakimś obskurnym barze. – Mruknął Gerard. – Tu będziesz miał ciepło, będziesz miał co jeść…
- Ale wciąż będę sam Gerard. – Westchnął cicho chłopak. – Nieważne gdzie i jak spędzamy święta. To nie prezenty czy jedzenie są najważniejsze. Atmosferę tworzą ludzie. Ludzie, których kochamy. Naprawdę tak ciężko to zrozumieć? – dodał z bólem w głosie.
- Nie byłbyś szczęśliwszy, gdybyś musiał spędzać te święta ze mną. Wiem jaki jestem, wiem za kogo mnie uważasz, za kogo uważają mnie inni. – Zaczął cicho Gerard.
- Nie sądzisz, że powinniśmy wyjaśnić sobie kilku spraw? – zagadnął niespodziewanie Frank.
- Teraz? – zdziwił się Gee.
- Zjedź tutaj. – Frank wskazał ręką na wąski, ciemny zjazd po prawej stronie drogi. – Kilkaset metrów dalej jest motel. Zatrzymajmy się, napijmy kawy i pogadajmy.
   Gerard nie odpowiedział. Płynnym ruchem zmienił pas i skręcił w wyznaczonym kierunku. Minęli jakieś stare budynki, puste fabryki i znaleźli się na obszernym parkingu. Gerard zatrzymał się idealnie w wyznaczonym miejscu, zgasił silnik i wyjął kluczyk ze stacyjki. Spojrzał na Franka, który kiwnął mu nieśmiało głową, po czym obydwaj wysiedli z auta. Skierowali się do oświetlonego kolorowymi lampkami wejścia. Podeszli do kontuaru, za którym stała jakaś młoda dziewczyna. Drobna blondynka z ostrym makijażem, ostentacyjnie żująca gumę. Gerard rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś baru, restauracji, cokolwiek, jednak niczego nie dostrzegł. Nim zdążył zapytać o to recepcjonistki, ta zaczęła:
- Dwuosobowy pokój w końcu korytarza, mam rację?
Frank i Gerard spojrzeli na siebie zaskoczeni.
- Słucham? – zapytał kryminalista.
- Chcą panowie wynająć pokój, prawda? – dziewczyna posłała im równie zdziwione spojrzenie.
- Właściwie to chcieliśmy się tylko napić kawy. – Sprostował Gerard.
- Stołówki nie prowadzimy, ewentualnie zamówienia do pokoi. Nic więcej. Zresztą, od kawy by się zaczęło, a w łóżku skończyło. – Prychnęła. – No więc co? Pokój?
- Pokój. – Westchnął zirytowany Gerard. Podał dziewczynie swój adres, zostawił u niej dowód i wziął klucz. Posłał Frankowi mordercze spojrzenie, po czym podziękował recepcjonistce.
- Drugie piętro, korytarz po prawej stronie, pokój na samym końcu. – To powiedziawszy blondynka puściła im oczko i powróciła do czytania swego czasopisma.
- Nie wiem czy to był dobry pomysł. – Mruknął cicho Frank, kiedy obydwaj wspinali się po staroświeckich schodach. – Będę ci winny pieniądze.
- To najmniejszy problem. – Prychnął Gerard. – Módl się, żeby nikt nas tu razem nie spotkał.
- Co powiesz Katelyn? – zapytał cicho Frank.
- Jeszcze nie wiem. Ale coś wymyślę, na pewno. – Westchnął Gee. – Jedno jest pewne, nie dowie się, że tu z tobą byłem. Zresztą, wrócę przed osiemnastą do domu i wszystko będzie w porządku. – Stwierdził.
   Frank pokiwał tylko głową. Wspólny pokój, szczera rozmowa i święta? O tak, z pewnością nie wydarzy się nic znaczącego. Kiedy Gerard otwierał drzwi, chłopak wyjrzał prze brudne okno. Znów zaczął padać śnieg. Magiczny, śnieżny wieczór, pomyślał nagle. Co za niedorzeczność. Jednak w jego sercu wciąż tliła się nadzieja. Wirowała jak te małe drobinki białego puchu porywane przez wiatr.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz