How I wish, how I wish you were here.
We're just two lost souls
Swimming in a fish bow.
Frank
znów wrócił do Gun.
Nie miał pojęcia dlaczego akurat tam, ale gdzieś musiał iść,
musiał jeść, pić, spać. Pić przede wszystkim. Nie, wcale nie
musiał tego robić. Mógł równie dobrze umrzeć. Bo co go tutaj
trzymało? Matka, która ma go gdzieś? Ojciec, którego nie ma?
Przyjaciele, którzy nagle się rozeszli, rozjechali? Mieszkanie,
które kiedyś przez przypadek spalił? Szkoła, której nigdy nie
ukończył? Był nieudacznikiem.
Chłopak
siedział na zniszczonym fotelu i beznamiętnym wzrokiem wpatrywał
się w kufel piwa stojący przed nim. Drobne, przezroczyste bąbelki
brnęły prędko ku górze niknąc w białej pianie. Napój życia,
pomyślał i upił spory łyk. Tłumaczył sobie, że Gerardowi
będzie lepiej. Jego narzeczona na pewno go kocha i chce dla niego
jak najlepiej. To on, Frank, stanowił tutaj problem. I problemem
pozostanie do końca, więc lepiej sam się usunie. Zejdzie im z
drogi i pozwoli, by odnaleźli swoje szczęście.
Każde
wspomnienie sprawiało mu ból. Być może miał go w sobie zbyt
dużo. Te wszystkie zdarzenia z przeszłości, rozwód rodziców,
śmierć ojca, apodyktyczna matka, więzienie, strzelanina pod
motelem… Czuł, że w jego wnętrzu to wszystko się rozlewa i
zatruwa go. Niczym kwas niszczy powoli jego płuca, mięśnie, serce.
Aż stanie się pozbawionym chęci do życia, sflaczałym i
gnuśniejącym obywatelem Stanów Zjednoczonych niezdolnym, by
kochać. Zresztą, kto chciałby go pokochać. Kto oprócz Gerarda,
byłby w stanie żywić do niego jakiekolwiek pozytywne uczucia?
Gerard... Kto stał za tym postrzałem? Napastnicy uciekli zaraz po
naciśnięciu na spust. A on był zbyt zajęty ratowaniem Gee, żeby
za nimi biec. Zresztą i tak pewnie nie dałby im rady... Miał
nadzieje, że policja zajmie się całą tą sprawą. Podejrzewał,
że ten zamach był powiązany ze śledztwem. Nie było innego
wyjaśnienia.
Upił
kolejny łyk i pozwolił, by drobna, przezroczysta łza spłynęła
po jego policzku. Zniknęła gdzieś w dwudniowym zaroście, jednak
smutek w jego oczach pozostał. Nie mógł skupić się na niczym
innym jak tylko na rozdrapywaniu ran. Czuł się tym wszystkim
przytłoczony. Był brudny, zraniony, wzgardzony, oszukany i samotny.
Tak cholernie samotny. Miał wrażenie, że serce rozpada mu się na
miliony kawałków. Zaraz po tym cholernym kwasie, który niszczył
go wewnętrznie. Nigdy nienawidził chemii.
-
Frank? – usłyszał nad sobą znajomy głos. Uniósł wzrok i
zobaczył Mary. Swoją dawną dziewczynę. Mary…
-
Mary? – podniósł się nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
-
Tak, to ja. – Odpowiedziała mu i uśmiechnęła się jak to zwykła
robić kilka lat temu.
Frank
nie mógł wydusić z siebie słowa. Nie mógł uwierzyć, że ją
widzi. W takim stroju, w takim stanie, po tym wszystkim co się
stało. Po tym wszystkim co razem przeszli… Nie zależało mu na
niej. Nigdy. Nigdy mu na niej nie zależało. Była tylko dodatkiem
do jego marnej egzystencji. I dobrze, że wyjechała. Ułożyła
sobie życie. Ale teraz, kiedy ją zobaczył po latach uświadomił
sobie jak bardzo za nią tęsknił. Zmieniła się. I to bardzo.
Skróciła swe brązowe włosy mniej więcej na wysokość ramion.
Kręciły się teraz zalotnie. Zrezygnowała z mocnego makijażu.
Nosiła się też bardziej elegancko... Nie pasowała już do Gun.
Jednak mimo to w jej zielonych oczach wciąż tlił się ten sam
błysk. I po tym wiedział, że to wciąż jego dawna Mary.
-
Nie przywitasz się ze mną? – zapytała uśmiechając się
niepewnie.
Oniemiały
chłopak uścisnął jej dłoń lecz dziewczyna przyciągnęła go do
siebie. Ten śmiały gest nieco go zaskoczył, jednak uświadomił mu
także, iż ich relacja pozostała niezmieniona. Wciąż można było
nazwać ich przyjaciółmi.
- Co
ty tutaj robisz wariatko? - zapytał, kiedy już oderwali się od
siebie.
- Przyjechałam.
- Wzruszyła ramionami. - Chciałam odwiedzić stare śmieci. -
Dodała rozglądając się wokoło.
- Nic
się nie zmieniło, co? - zagadnął Frank. - Chodź, siadaj. -
wskazał ręką na wolne kanapy. - Zaproponowałby ci coś do picia,
ale nie wiem jakie trunki teraz preferujesz...
- Frank,
to wciąż ja. - Popatrzyła na niego jak na idiotę. - Dwa piwa
proszę! - krzyknęła w stronę kelnerki.
O
tej porze w Gun ludzi było niewiele. Nic dziwnego, dochodziła
siódma rano. Wszyscy odsypiali całonocne imprezy, prostytutki
kasowały właśnie klientów. Bar był praktycznie opustoszały.
Gdzieniegdzie jakaś para splatała swe losy w szalonym tańcu
języków.
- Powiedz
mi Mary, jak ci się żyje w wielkim świecie? - zapytał upijając
łyk chłodnego napoju.
- Jest
cudownie. - Odparła. - Carl jest niesamowity. Wszyscy tutaj myślą
pewnie, że poleciałam na jego kasę. Ale wiesz co stary
przyjacielu, pieprzyłabym się z nim nawet gdyby był biedakiem. -
Cała Mary. Dosadna aż do bólu. - Kocham go. Nieważne, że jest
starszy. To dojrzały, świadomy siebie mężczyzna. I wiem też, że
on kocha mnie. - Uśmiechnęła się pod nosem.
Frank
poczuł silne szarpnięcie w klatce piersiowej. Jego miłość... Co
z jego miłością? Przez chwilę nie mógł płynnie oddychać. Nie
wiedział co zrobić. Miał przed oczami pięknego, nagiego Gerarda.
Ich splecione dłonie... Czuł jego zapach i pragnął poczuć go
znów. A później usłyszał strzał. W jego głowie pojawiła się
Katelyn... Zadrżał na samo wspomnienie tej poniżającej rozmowy. I
serce szarpnęło znów w geście desperacji, kiedy uświadomił
sobie, że przegrał. Przegrał swą miłość. Nie wie czy Gee
przeżyje. Nie wie czy jeszcze kiedykolwiek coś powie, będzie
sprawny... Nie wie czy będzie szczęśliwy. On, Frank, teraz już
się nie liczył. Jego istnienie zostało zepchnięte na drugi plan.
W jego myślach funkcjonował tylko Gerard. Jego ukochany.
- Frankie,
wszystko dobrze? - usłyszał zaniepokojony głos Mary.
Frankie...
Gee tak na niego mówił. Bach, kolejna wyrwa w sercu.
- Tak.
- Wydusił. - Jest okej. - Przełknął ślinę starając się
zapanować nad swymi emocjami. Najchętniej uciekłby gdzie pieprz
rośnie. Jednak nie wiedział Mary od tak dawna. Nie chciał dać
poznać po sobie, że coś jest nie tak. Zainteresowała by się
tym... A to nie wskazane. - Powiedz mi, jak się poznaliście. -
Rzekł sięgając po kufel.
- Zamówił
mnie na telefon. - Rzuciła lekko. - Pracowałam wtedy dla jakiegoś
byle alfonsika, który non stop zalegał z kasą. W ogóle w tym
jego burdelu panował straszny chaos. Pracowałyśmy z mężczyznami,
rozumiesz? - pokręciła lekko głową.
- Potworne.
- Mruknął Frank.
- Dokładnie.
- Mary przewróciła oczami. - Jedynym plusem było to, że
znalazłam tam jednego spoko kolesia. - Upiła łyk chłodnego piwa.
- Paul naprawdę starał się mi pomóc.
W
głowie Franka coś zaskoczyło. Paul? Dobrze usłyszał?
- Czekaj,
czekaj... Jak miał na nazwisko ten Paul? - zapytał.
- Scrouch.
- Odparła. - A co?
Serce
Franka zabiło mocniej. A niech mnie!, krzyczał jego mózg.
- Nie
wierze... - szepnął do siebie.
- Co
takiego? Frankie? - Mary spojrzała na niego zaniepokojona.
- Opowiedz
mi o nim coś więcej. - Poprosił.
- Doobrze.
- Dziewczyna zgodziła się niepewnie. - No więc Paul Scrouch
pochodził z Iowa. Mieszkał tam z ojcem na starej fermie i rzecz
jasna – był gejem. Pewnego dnia odważył się i powiedział o
tym staremu, a ten stłukł go na kwaśne jabłko. Senior Scrouch
nie akceptował odmienności syna. No więc Pauly postanowił, że
ucieknie. I tak zrobił. Tułał się po różnych stanach, aż
trafił do Newark. Nie trudno się domyślić, że nie miał zbyt
wielu pieniędzy. Tak jak wszyscy tutaj. - Omiotła wzrokiem Gun. -
Więc zaczął pracować jako męska dziwka. Był mimo wszystko
ostro popieprzony, ponieważ sprawiało mu to przyjemność. -
Wzdrygnęła się. - Ale pomagał mi. Był swego rodzaju
przyjacielem.
Mózg
Franka przetrawiał te wszystkie informacje bardzo szybko. Nie mógł
uwierzyć, że tak szybko dotarł do Paula Scroucha. Musiał połączyć
wszystkie wiadomości w jedną całość. Byli z Gerardem bardzo
blisko. Boże... Gerard. Nagle wszystko stało się jasne. W całym
tym amoku, bólu i cierpieniu, w myślach o ukochanym zapomniał tak
właściwie czego od jakiegoś czasu chcieli. Chcieli siebie. I Frank
był pewien, że jego miłość również tego pragnęła. Nie mógł
odpuścić, nie mógł go zostawić. Będzie walczył. Ze sobą, ze
swoją przeszłością, z Katelyn. Z każdym kolejnym demonem
próbującym zniszczyć to, co im pozostało. Wciąż był
zrozpaczony. Wciąż z tyłu głowy tliła się ta cholerna
niepewność. Jednak musiał żyć. Dla niego. A jeśli on nie
przeżyje... Frank zakończy walkę. I sam także odejdzie. To było
takie naturalne. Tak logiczne w tym nielogicznym świecie. Po raz
pierwszy od bardzo dawna miał cel. Miał cel i wiedział po co żyje.
- I co było dalej? - zapytał z podekscytowaniem.
- Ja
poznałam Carla. Nasza znajomość się rozwijała, a Paul nie
wiedział co ma ze sobą zrobić. Pewnej nocy, kiedy razem
siedzieliśmy w Gun podszedł do nas Mason. - Frank nie wierzył we
własne szczęście. - Zaproponował nam pracę. Wstępnie się
zgodziliśmy. Ja jednak wkrótce potem wyjechałam. A Paul przystał
na jego propozycję. Z tego co pisał jego życie poprawiło się.
Odwiedził mnie nawet niedawno. - Dodała.
- Kiedy
to było? - dopytywał Frank.
- Bo
ja wiem... Może dwa tygodnie temu. Miał jakieś zlecenie, ale z
kimś się tam zamienił. Było to bardzo miłe. - Dziewczyną
sięgnęła do swej markowej torebki i wyciągnęła z niej paczkę
cienkich papierosów. Włożyła jednego do ust i przysunęła
bliżej zapalniczkę. Nacisnęła na pstryczek i jasny ogień
powędrował w stronę tytoniu. Biały dym rozszedł się wokół
nich. - Chcesz? - wyciągnęła paczuszkę w stronę oniemiałego
Franka.
- Nie...
dzięki. - Odparł stłumionym głosem. - Możesz podać mi numer do
tego Paula? - zapytał.
Mary
spojrzała na niego podejrzliwie.
- A
co on cię tak zainteresował?
- Myślę,
że coś nas łączy. - Odparł zagadkowo chłopak.
- Okeej...
- Dziewczyna sięgnęła po komórkę. - Zapisz sobie w telefonie.
- To powiedziawszy podała mu swojego Black Berry.
- Mary,
ja nie mam telefonu. - Mruknął cicho Frank.
- Oj.
- Kobieta była mocno zaskoczona. Nie mówiąc już nic, wzięła w
dłoń skórzany notesik oraz pozłacany długopis i odręcznie
zapisała na małej karteczce numer Scroucha. - Proszę.
- Dzięki.
- Chłopak wziął od niej świstek i schował go głęboko do
kieszeni. - Muszę już lecieć. - Pociągnął kilka łyków z
kufla.
- Już?
- dziewczyna była zawiedziona. - Nawet nie wiem co u ciebie
słychać...
- Przepraszam.
U mnie jak zwykle. Totalny chaos. Ale znalazłem chyba jakiś cel w
tym całym bagnie. - Uśmiechnął się lekko pod nosem. - Bardzo mi
pomogłaś. - Ucałował ją w idealny policzek.
- Jesteś
niemożliwy Frankie! - krzyknęła za oddalającym się chłopakiem.
Kryminalista
wybiegł z baru. W głowie szumiało mu od natłoku informacji. Nie
wiedział od czego zacząć. Podekscytowany, drżącą ręką
wyciągnął kartkę z kieszeni. Zagryzł wargę przyglądając się
szeregowi cyfr. Myślał intensywnie. Nie mógł iść z tym na
komendę. Nie stawił się wczoraj w areszcie, na pewno go szukają.
Komendant chyba też za nim nie przepadał. Poprowadzić to wszystko
na własną rękę? Ryzykowne, tym bardziej, że nie miał żadnego
zabezpieczenia, funduszy, ani nawet broni. Tak bardzo chciał
poradzić się Gerarda. Jednak ten leżał nieprzytomny w szpitalu.
Niewidzialne łańcuchy ścisnęły jego serce. Chyba najpierw
pójdzie odwiedzić ukochanego. Może tej lafiryndy tam nie będzie...
Idąc
zlodowaciałym chodnikiem zreflektował się, że na ulicach jest
puściutko. Dziwne... Żadnego samochodu? Dochodziła już ósma
rano... Spojrzał na elektroniczny informator wiszący nad
przystankiem autobusowym. Odczytał datę i nagle wszystko stało się
jasne. Dwudziesty piąty grudnia. Boże narodzenie.
- Wesołych
świąt Frankie. - Szepnął sam do siebie.
Leć, Frankie, leć! Pamiętam, że kiedyś kibicowałam dziewczynie Gerarda, ale po tym jak podle potraktowała Franka zrezygnowałam z tego i teraz wróciłam do objęcia poprawnego stanowiska.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Gerarda, bo on po prostu musi wyzdrowieć ;_; Trzymam kciuki za Franka, żeby się nie poddawał i walczył o swoją miłość. I nie trzymam kciuków za Katelyn, bo musi się poddać. I tak nie wygra z Iero - power i pięknem tej jego facjaty XD
B o ż e, dlaczego taki cudowny rozdział zyskał jak dotąd tylko jeden komentarz?
OdpowiedzUsuńWłaśnie przeczytałam całą tę pisaną przez Ciebie historię dosłownie jednym tchem i jestem pod ogromnym podziwem - zarówno Twojego talentu, jak i całej fabuły oraz wszystkich bohaterów. Frank jest cudowną postacią. Gerard zresztą też, nawet jeśli był czas, kiedy traktował go niczym gówno. W sumie trochę mi go szkoda, jego niezdecydowania pomiędzy Katelyn a Frankiem również. Te wszystkie jego rozterki, to obrzydzenie, które w pewnym momencie do siebie czuł, sprawiły, że stałam się w stosunku do niego wyrozumiała i zaczęłam mu współczuć. W dodatku tak bardzo oberwał, a Frank nie może teraz przy nim być... Mam chociaż nadzieję, że dokona czegoś w sprawie śledztwa i tego całego Paula, a kiedy Gerard się obudzi, szczęście się do nich uśmiechnie. Boże, zasługują na to jak mało kto :c
Ogólnie uważam, że posiadasz śliczny, spójny styl pisania, a Toje opowiadanie jest piękne oraz stanowczo niedoceniane. Wierzę jednak, że wkrótce zobaczę nowy rozdział, bo już nie mogę się doczekać kolejnych części.
Dziękuje! ♥ Twój komentarz znaczy dla mnie tak wiele ♥ postaram się stworzyć wkrótce coś nowego :3
OdpowiedzUsuńJa też, ja też!!! Chcę kolejnych rozdziałów, chcę wiedzieć, co z Gerardem, chcę wiedzieć, czy Frank znowu będzie chodził pijany, czy będzie z Gerardem. Chcę wiedzieć tyle rzeczy, co będzie dalej... Życzę Ci dużo weny, bo jesteś świetna w tym, co robisz, więc rób to dalej :) Wielbięęę Twój styl pisania. Lekko, zwinnie, czytam Twoje dzieła jednym tchem, a tacy pisarze rzadko się zdarzają. 3m się ;)
OdpowiedzUsuńSorry, że piszę jako anonim, ale nie prowadzę żadnego bloga i nie miałam okazji założyć konta Google. Jestem Olga :)
Cześć Olga! :3 nowy rozdział jest w trakcie tworzenia :)
Usuń