21 lutego 2014

17.

I hate the ending myself
But it started with an alright scene.

 

   Otaczało go światło. Przenikliwa jasność wlała się do jego umysłu i zmąciła wszelki spokój jaki dotychczas w nim panował. W zasadzie... co działo się przed jasnością? Nie pamiętał... Czy to możliwe, że nie działo się nic? Nie, myślał gorączkowo, coś musiało się wydarzyć. Tylko co... Czuł się jak małe, ślepe dziecko. Nie widział nic prócz tej cholernej jasności. Jakby ktoś zasłonił mu oczy milionem promieni słonecznych. Był zdezorientowany. Kim był? Tego też nie wiedział. Zacznij myśleć, rozkazywał sobie. Zacznij myśleć Ty przegniła purchawo, krzyczał sam na siebie. Miał ochotę wrzeszczeć, uderzyć samego siebie. Miał ochotę zrobić cokolwiek, byleby tylko ta jasność ustąpiła. Wszędzie było po prostu biało. Jednak nie tak jak jest w śnieżny, mroźny dzień. To była znacznie bardziej intensywna biel. Przez moment zastanawiał się nawet czy to może być niebo... Jednak szybko stwierdził, że po śmierci na pewno by tam nie trafił. To go uspokoiło. Nie umarł, wciąż żył. Gdyby mógł odetchnąłby z ulgą. W pewnym momencie dotarło do niego, że jest człowiekiem. No tak, jest żywą istotą. Wobec tego dlaczego nic nie widzi? Dlaczego nie czuje swojego ciała, a mózg odmawia mu posłuszeństwa? Nie rozumiał swego stanu. Po dłuższej chwili miał dość tego oślepiającego blasku. Jeszcze nigdy nie był taki zmęczony...

    Frank oparł się o miętową ścianę oddzielającą go od szerokiego korytarza. Rozejrzał się dookoła, po czym ścisnął mocniej w ręce malutki pakunek. Nie było go stać na nic drogiego, a dziś przecież Boże Narodzenie. Musiał tu przyjść, tak samo jak musiał przynieść prezent. Dla Gerarda. Tylko dla niego. Ponownie wyjrzał zza ściany. Obawiał się, że Katelyn zechce odwiedzić swego narzeczonego. Z racji Bożego Narodzenia właśnie. Nie chciał nawet myśleć co by było gdyby go tu przyłapała... Ostatnim razem dość dosadnie wyraziła swoje zdanie na temat tego, co łączy go z Gerardem. Nie omieszkała też powiedzieć mu co sądzi o nim... Trochę się bał. Odczuwał podobne skurcze w żołądku jak przed tym nieszczęsnym napadem na bank. A może nawet dobrze, że wtedy tak postąpił. Przecież przyniosło mu to największe szczęście w życiu. Miłość i Gerarda. Uśmiechnął się pod nosem, po czym ruszył szybkim krokiem w stronę salki o numerze 2078. Czmychnął niepostrzeżenie. Żadna z pielęgniarek go nie przyuważyła. Wczoraj były po jego stronie, ale nie wiedział czy ta raszpla nic im nie nagadała. Na oddziale było dziwnie pusto. Dochodziła przecież dziesiąta, nie powinno być obchodów czy rzeczy tego typu? Stanął przed zamkniętymi drzwiami i położył drżącą dłoń na klamce. Serce waliło mu równie szybko co kilka nocy temu, kiedy to kochali się z Gerardem w hotelowym pokoju... Nacisnął na klamkę i drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Skrzywił się lekko, po czym pchnął je delikatnie. Jego oczom ukazał się nieprzytomny Way. Był blady jak kreda, ciemne włosy rozrzucone na poduszce przypominały aureolę. Wyglądał niczym anioł, cały w bieli. Frank podszedł do dużego łóżka nie wiedząc co zrobić. Po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Trzęsącą się ręką odchylił delikatnie grubą kołdrę. Zobaczył zabandażowaną klatkę piersiową ukochanego i poczuł ukłucie w sercu. Dlaczego to nie jest on? Dlaczego on, Frank, tu teraz nie leży? Zasługuje na to zdecydowanie bardziej niż Gerard. Ostrożnie przykrył swą miłość wygładzając fałdy na pościeli. Nie wiedział do końca czy może, jednak pragnienie wzięło nad nim górę i dotknął delikatnie policzka Gerarda. Dosłownie musnął je swymi czerwonymi od mrozu palcami. Bał się, że jego ręce są zbyt zimne. Tak bardzo pragnął go pocałować... Nie mógł skupić swoich myśli na niczym innym, nie potrafił odwieźć samego siebie od tego pomysłu. Westchnął cicho, po czym złożył na ustach Waya czuły pocałunek. Uważał, by nie przeszkodzić mężczyźnie we śnie. Starał się zrobić to jak najbardziej łagodnie. Po raz kolejny pogłaskał Gerarda po policzku.
- Kocham Cię. - Szepnął. - Musisz walczyć, by żyć. Ze mną, wiesz? Wierzę, że będziemy razem. Zrobię wszystko, by tak było. - Dodał połykając kolejną łzę.
    Zreflektował się, iż trzyma w dłoni swój prezent. Popatrzył na niego, po czym rozwinął kolorowy papier. Wyjął z niego tomik poezji Walta Whitmana.
- Mam coś dla ciebie... - kontynuował. - Nie wiem gdzie mogę to zostawić, żeby nikt się nie zorientował, że tu byłem. Wiesz, nie mogę cię odwiedzać. Ale obiecuję, że będę to robił. Dla mnie każda godzina światła i cienia jest cudem, Każdy kubiczny cal przestrzeni jest cudem, Każdy kwadratowy jard powierzchni ziemi jest nimi usiany, Każda stopa jej wnętrza roi się od nich. Pamiętasz? Zachowałem to tutaj. - Położył swą dłoń na sercu. - Dałeś mi tak wiele Gerard. Nie możesz teraz tego odbierać. - To powiedziawszy przyjrzał się po raz kolejny swemu ukochanemu. Tak bardzo bolało go serce...
    Rozejrzał się po salce. Nie wiedział gdzie może schować ten tomik. Pragnął go jednak tu zostawić. Obiecał sobie, że każdego dnia będzie czytał Gerardowi jeden wiersz. Może w ten sposób mężczyzna do niego wróci... Postanowił w końcu, że wsadzi go pod materac. Podniósł go lekko do góry przy stopach Gee. Wcisnął niewielką książkę. Upewnił się, że nie jest widoczna.
- I nie martw się o sprawę Clair. Wszystkim się zajmuję. Jestem na dobrej drodze, by ją rozwiązać. - Uśmiechnął się słabo. - Szkoda, że prawdopodobnie mnie nie słyszysz...
    Wzdychając cicho spojrzał jeszcze raz na pogrążonego we śnie komisarza. Nie mogąc powstrzymać swoich uczuć postanowił pocałować go po raz kolejny. Równie delikatnie co za pierwszym razem. Miękkość i faktura warg nie zmieniły się ani trochę. Wciąż te same. Tak samo ciepłe i jędrne. Tak bardzo kochane. Przetrzymał kolejne ukłucie w sercu, po czym wyprostował się i otarł ostatnią łzę.
- Zawsze będę cię kochał.
    Odwrócił się na pięcie i po cichu skierował się do drzwi. Uchylił je na szerokość oka i rozejrzał się po korytarzu. Wychylił lekko głowę. Pusto. Ponownie go to zdziwiło, jednak czuł, że los mu sprzyja. Wszystko nagle jest po ich stronie. Czyżby fortuna postanowiła zakręcić swym kołem w drugą stronę? Wyszedł na palcach z salki i szybko opuścił korytarz. Kiedy znalazł się już całkiem poza terenem szpitala oparł się o pierwsze lepsze drzewo, ukrył twarz w drobnych dłoniach i gorzko zapłakał. Pozostawało mu tylko mieć nadzieję...

   Gdzie jest jasność? Co? Czy ja coś widzę? Nie, niemożliwe. Przecież był tylko blask. A teraz? Zaraz... Co to za hałas? Czy ja... Czy ja słyszę? Dlaczego nagle zrobiło się ciemno. Dlaczego zrobiło się czarno... Czy to już? Czy już umieram? Okej, nie przypuszczałem, że zasłużyłem na niebo, ale na piekło chyba też nie, prawda? Ratunku! Dlaczego jest tak ciemno?! O co tu chodzi? Nie, proszę... Nie chcę umierać... Jeszcze nie... To za szybko. A przynajmniej tak mi się wydaje. Ale zaraz, co to za odgłosy? Ktoś... ktoś się skrada? I ten zapach... Jakby znajomy... Czy gdzieś go już czułem? A niech mnie, mogę czuć i nawet słyszę! Czyżby mózg się trochę przebudził? Co to za dziwne ciepło? Ktoś się do mnie chyba zbliża. Niemożliwe. Przecież to niedorzeczne. Zwariowałem do tego stopnia? Pachnie jakby intensywniej... Tak, zdecydowanie ktoś się zbliża! Czego ode mnie chce? Czy to... czy to czyjeś... usta? Czy to są usta? I czy te usta są na moich ustach? Co się tu do cholery dzieje? Kim jest ten człowiek i dlaczego mnie... całuje? O mój Boże... Hotel, noc, ta ciasna łazienka, potem to skrzypiące łóżko... Jego zapach, tak charakterystyczny. Czy to coś zimnego? Dotyka mnie coś zimnego. Ale te wargi są ciepłe, więc jak...? To jakiś metal! Metal w ustach? Po co? Dla ozdoby...? Kolczyk! Tak, to na pewno kolczyk! To ten chłopak! Tylko jak on się nazywa... Proszę, mózgu, wespnij się na swe wyżyny... Zdradź mi jego imię. To takie przyjemne co mi teraz robi... Chcę pamiętać jego imię! 
 
- Kocham cię...
 
   Ten głos. Jakby uderzenie pioruna. Ten głos, który tak dobrze znam! To ktoś bardzo bliski, na pewno. Ten kolczyk, ta łazienka, zapach... Kim jest ten człowiek? Tak pięknie do mnie mówi. Mów jeszcze, proszę... Nie przestawaj. Daj mi się nacieszyć tym, że cokolwiek słyszę. Jeśli to jest piekło, to mogę w nim spędzić wieczność. Mów do mnie... Aksamitny baryton dźwięczy w moich uszach niczym najprzyjemniejsza melodia. Nawet sobie człowieku nie zdajesz sprawy jakie to przyjemne... Mów... Nie! Nie przestawaj! Co ty robisz? Znów to znajome ciepło... Jakby ktoś się nachylał. Całuje mnie. O mój Boże, to takie oszałamiające. Moje zmysły chyba nie wytrzymają. Przestań... Albo nie, nie przestawaj... Nigdy nie przestawaj. Nie zrozumiałem połowy rzeczy, które mówiłeś, ale możesz je powtórzyć. Ja chętnie posłucham. Mówisz...? Jesteś wspaniały... Co? Ale jak to odchodzisz? Nie oddalaj się! Twój zapach słabnie. Proszę, błagam... Zrobię wszystko... Gdybym tylko mógł zrobić cokolwiek... Nie zostawiaj mnie tu samego! Boję się... Teraz jak już przyszedłeś musisz zostać... Słyszysz?! Słyszysz mnie?! Frank?! Frank! Bingo! Ten mężczyzna to Frank! Tylko... Kim tak właściwie jest Frank?

3 komentarze:

  1. Jezusie, jakie to cudowne *o* Frank jest kochany, przychodząc do Gerarda w Boże Narodzenie z takim ładnym, subtelnym prezentem mimo tego, iż nawet nie mogą się porozumieć oraz mimo zakazów Katelyn. To urocze i trochę smutne. Gerard wydaje mi się taki zagubiony pośród tej całej jasności. Dużo myśli ciśnie się w mojej głowie na temat dalszego rozwoju akcji, ale to wszystko to jedynie wyobrażenia, w dodatku dość ponure, a więc mam nadzieję, iż żadne z nich nie okaże się prawdą. Przy ostatnich zdaniach tego rozdziału pojawiło się u mnie jeszcze kilka obaw, ale... mam nadzieję, że Gerard będzie pamiętać Franka, całą tę sprawę, którą się zajmowali, w ogóle swoje życie i to, co dotychczas przeżył. Chociaż hmm... Katelyn mógłby zapomnieć, nie obraziłabym się, to by było całkiem wesołe </3 Nie wiem co mogę jeszcze powiedzieć. To świetny rozdział i już nie mogę doczekać się kolejnego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezusiczku... On nie będzie pamiętał dużo? ;_________; Tak krótko, tak niewiele, jestem taka spragniona poznania dalszego ciągu.

    OdpowiedzUsuń
  3. O rety, dlaczego wcześniej nie wpadłam na to opowiadanie? A może zwyczajnie już go nie pamiętam? W każdym razie, ten rozdział był świetny, mimo iż nie znam początku tej historii (obiecuję nadrobić w wolnym czasie!). Życzę dużo weny :*.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń