13 marca 2014

18.

My name is Lucifer please take my hand.

  

    Długie smugi deszczu spływały po zabrudzonych szybach. Marco znajdował się na ostatnim piętrze swego apartamentowca w centralnej części Pragi i nerwowo skubał koniec swojej flanelowej koszuli. Był sam. Wpatrywał się w rozświetlone miasto zza poszarzałego okna rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. Jak długo wykonywał ten zawód? Nie był do końca pewny. Na poważnie trudnił się w tym bagnie jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia trzy lata. Jednak praktycznie rzecz ujmując przesiąknął nim od urodzenia. Przejmując pałeczkę po tatusiu, wielkim Edwardzie Accardo zdawał sobie sprawę z beznadziejności swego położenia. I choć bezgranicznie kochał mordować i zabijać ludzi to jednak rola szefa jednego z największych gangów mafijnych nie była lekka. Biorąc pod uwagę fakt jak ciężko znaleźć godnych współpracowników jego położenie było beznadziejne. Senior Accardo zmarł ponad dwadzieścia lat temu. Na łożu śmierci powierzył pieczę nad interesem właśnie Marcowi. Był jedynym synem wielkiego Don Edwarda i w zasadzie nie miał innego wyjścia. Przystał jednak na tę powinność z chęcią i zapałem. Jednak wtedy mieszkali jeszcze na słonecznej Sycylii, gdzie wszystko wydawało się prostsze. Nastolatkowie jeździli kolorowymi vespami, starsi panowie tryskali życiową energią, a piękne kobiety i krajobrazy sprawiały, że aż chciało się żyć. I zabijać oczywiście. Niestety los chciał inaczej i Marco musiał poszerzyć interes. Sprytna nazwa, jeśli mowa o firmie mordującej na zlecenie. Accardo Junior nie był świadomy, że jego ojciec już w latach dziewięćdziesiątych planował poszerzyć działalność o Stany Zjednoczone. Posunięcie dobre, jednak spóźnione o blisko sto lat. Marco był przeciwny. Odpowiadał mu status osiągnięty we Włoszech i nie czuł potrzeby, by to zmieniać. Jednakże ostatniej woli ojca należy się podporządkować... Przeprowadził się do Stanów, założył nowy gang. Włoskiego pilnował na odległość. Zaczynał praktycznie od zera. Potraktował to jako wyzwanie. Ostatecznie skończyło się na tym, że zbudował ogromne imperium o glinianych nogach. Miał pod sobą wiele burdeli, alfonsów, dilerów i innych ludzi. No i teoretycznie zabójców, jednak ci byli owymi nogami.
    Nie wiedział dlaczego akurat teraz zebrało mu się na wspominanie ojca, Włoch i tego od czego wszystko się zaczęło. Może powodem był fakt, że znów nie szło po jego myśli? Skupił się nad tym przez chwilę mrużąc oczy. Rozświetlone ulice nie były tak jasne jak w Nowym Jorku. Nie były tak tłoczne, ani zabrudzone. Praga była bardziej europejska, bardziej przypominała mu dom. Cholernie brakowało mu domu. Jeśli była taka rzecz, która mogła go złamać to tylko tęsknota za matką i Włochami. Był coraz bardziej poirytowany tą sytuacją. Użerał się z bandą nieudaczników, którzy nie potrafią wykonać jednego głupiego zlecenia. W tym zawodzie trzeba działać sprawnie, szybko i wręcz niewidzialnie. Zostawianie śladów po prawie każdym zabójstwie to poważny błąd. A wykonanie błędnie owego zabójstwa to jak kulka w łeb. Najchętniej sam wykonywałby wszystkie egzekucje. Jednak nie mógł. Przecież miał od tego ludzi.
- Kurwa! - zaklął głośno i w gniewie zrzucił ze stołu porcelanowy wazon ze świeżo ściętymi kwiatami. - Banda nieudaczników!
    Nie mógł uwierzyć jak można tak bardzo popsuć całą sprawę. I racja, mógł od razu pozbyć się tych, którzy zawinili. Jednak od dłuższego czasu preferował inne metody działania. Wolał spokojnie, chłodno obwieścić swoim podwładnym, że spieprzyli i kazać to naprawić. A wiedział, że takich spraw nie da się naprawić. A przynajmniej oni nie są w stanie tego uczynić. Zwykli parobkowie, nic więcej. Tak więc napawał się myślą, że żyją w stresie i strachu przez dobre dwa, trzy... ewentualnie cztery miesiące. Uwielbiał zastanawiać się nad tym jak wielki respekt u nich wzbudza. Kręciło go to. A w końcu i tak ich zabijał. Taki fetysz, sami rozumiecie.
Westchnął cicho i opadł bezsilnie na bordową kanapę. W apartamencie panowała cisza. Słyszał jedynie miarowe dudnienie kropli deszczu o szybę. Szyba była brudna. I choć woda ma pewne właściwości dzięki którym można się tego brudu pozbyć nie zawsze jest w stanie to zrobić. Tak było z ową szybą. Chociaż deszcz snuł się, po jej zamglonej fakturze nie pozostawiał za sobą ani odrobiny czystości. Może więc była brudna od środka? Może tam należało szukać przyczyny? A może pewnych rzeczy nie da się już wyczyścić i na zawsze takie pozostaną? Jakiś dziwny bodziec w jego głowie nakazał mu pomyśleć o nim samym. O całej tej sprawie. Jakby rozmyślania nad stanem technicznym okna miały w jakikolwiek sposób odnosić się do jego życia. Pokręcił lekko głową, po czym wstał, sięgnął po szklaneczkę whiskey i łyknął trunek sporym haustem. Skrzywił lekko usta, na których dostrzec można było pozostałości wybornego akoholu. Wziął swoją broń z kominka i poszedł do sypialni udać się na spoczynek.
***
    Frank spojrzał na obskurne budynki usytuowane na obrzeżach Newark. W zasadzie całe jego życie kręciło się wokół tej suburbii. No, jeśli całe życie można liczyć od pewnego etapu. Wzdrygnął się na samą myśl o rodzinnym domu, matce i innych przykrych rzeczach. Żałował, że nie zdążył opowiedzieć o nich Gerardowi. Tylu rzeczy jeszcze razem nie zrobili. To wszystko od początku było takie trudne i skomplikowane. Różniło ich bardzo wiele. Począwszy od statusu społecznego, poprzez przekonania, orientację... Frank do tej pory nie do końca rozumiał Gerarda. Nie mógł go rozgryźć. Pamiętał pewną rozmowę, jeszcze zanim pojechali do Gun. Mężczyzna niechętnie wspomniał o szkole. Frank stwierdził wtedy, że w sumie to nic dziwnego. Mało kto miło wspomina ten etap życia. Jeszcze ktoś tak wrażliwy jak Gerard... Teraz jednak chłopak podejrzewał, że Gee skrywa jakąś tajemnicę w sobie. Ta myśl zrodziła się w jego głowie po tym jak dostrzegał pewne symptomy zainteresowania nim samym u Gerarda. Pomyślał wtedy, że ten poukładany, porządny komisarz wcale tak do końca nim nie jest. To go jeszcze bardziej zachęciło. Tęsknił za nim. Po raz pierwszy tak bardzo za kimś tęsknił i tak bardzo mu na kimś zależało. I wiedział, że temu komuś zależało również na nim. To go podbudowywało. Motywowało do działania. Nie zważał na niebezpieczeństwo, Katelyn czy inne przeciwności losu. Właściwie był do nich przyzwyczajony. Od dziecka los rzucał mu pod nogi kłody. Jakby więc mogło być inaczej gdyby i teraz tego nie uczynił? Dodając do tego jeszcze szczęście, które dał mu Gerard jakaś tragedia była nieunikniona. Sam się czasem sobie dziwił, że jeszcze przez to swoje życie nie zwariował. W każdym razie dzięki temu, że kochał i był kochany nie bał się.
    Dlatego między innymi stał teraz tutaj. Prawdopodobnie w tym budynku mieszkał Paul. Jego jedyna pewna poszlaka. Serce biło mu nieco szybciej niż zwykle, ponieważ wiedział, że to bardzo ważna część śledztwa. Które notabene prowadził na własną rękę. Nie wiedział jakie plany i jakie działania podjęła policja. Ale znając życie i komendanta nie podjęli żadnych starań o rozwiązanie sprawy. I pewnie ją już zawiesili. Dlatego musiał działać sam. Dla Gee.
    Wszedł po metalowych schodkach uważając, by konstrukcja nagle nie runęła. Okolica była naprawdę bardzo kiepska, jednak czegóż lepszego można spodziewać się po męskiej dziwce... Zapukał mocno w drewniane drzwi. Cisza. Nie słyszał żadnych kroków, żadnego najdrobniejszego szmeru dochodzącego zza drzwi. Złożył dłoń w pięść i uderzył w nie ponownie. Wciąż cisza. Ponowił próbę jeszcze raz. Zaczynał tracić nadzieję. Co jeśli gość, z którym rozmawiał przez telefon go wkręcił? I wcale nie jest Paulem Scrouchem? Co jeśli Mary także sobie z niego zakpiła? Mary... Nie, ona nie mogłaby tego zrobić. Zbyt długo się znali. I zbyt wiele sobie nawzajem zawdzięczali. Zrezygnowany odwrócił się na pięcie i już miał schodzić po lichych schodach, kiedy za plecami usłyszał ciche skrzypnięcie. Zareagował szybko i po chwili był twarzą w twarz z krępym mężczyzną koło trzydziestki. Stali przez moment wpatrując się w siebie. Gołym okiem można było wyłapać pewne podobieństwo między nimi. Jakby znali się od dawna. Coś w wyrazie twarzy, a może w ruchach? Ale tu chodziło o coś innego. Chodziło o pochodzenie. O to, co obydwaj musieli przejść. O narkotyki, które pozostawiły po sobie ślad. O niezliczone litry alkoholu. Byli... nieco zniszczeni? Frank chodź miał ledwo ponad dwadzieścia lat nie przypominał swoich rówieśników. W zasadzie nie ma się co dziwić. Paul również wyglądał inaczej niż wszyscy. Miał na sobie podarte na kolanie dresy, starą koszulkę i czarne, rozklejone tenisówki. Jednak nie tyko o ubiór chodziło. Po prostu było pewne, że tych dwoje jest w stanie się dogadać.
- Cześć. - Odezwał się pierwszy Frank. - To ze mną rozmawiałeś przez telefon. 
- Domyśliłem się. - Mruknął Scrouch. - Wejdziesz do środka?
    Frank kiwnął głową. Paul szerzej otworzył drzwi. Po przekroczeniu progu oczom Franka ukazał się malutki korytarzyk oklejony kanarkową tapetą. Mężczyzna wprowadził go do pokoju, mającego chyba pełnić rolę salonu. Mieszkanie było urządzone z tego, co akurat było pod ręką. Meble nie zgadzały się ze sobą pod względem stylistyki, a kolory były mocno przekombinowane. Jednak nie o uwagi dekoratorskie w wizycie Franka chodziło.
- Siadaj. - Paul wskazał na starą sofę. - Zaproponowałbym ci coś do picia, ale niestety nic nie mam. Dopiero wróciłem do domu. - Wytłumaczył. 
- Okej, w porządku. Przyszedłem tu w nieco innej sprawie. - Mruknął chłopak.
- Wiem. - Scrouch zmrużył oczy. - Jesteś tym znajomym Mary, tak? - upewnił się.
- Tak. Jestem Frank. - Przedstawił się. Jednak nie podał mu ręki.
- Więc co cię sprowadza Frank? - zapytał w prost Paul.
    Chłopak przekręcił się nieco na kanapie. Jeżdżąc z Gerardem podpatrzył trochę policyjnych taktyk, jednak mimo wszystko wciąż był w tych sprawach zielony jak brokuł. Obawiał się, że przeoczy jakieś ważne szczegóły, bądź nie zada istotnych pytań. Odsunął jednak na bok wątpliwości. Nie o to w tym wszystkim chodziło. Nie miał wyjścia.
- Zapewne słyszałeś o brutalnym zamordowaniu niejakiej Clair Hudson, prawda? - spojrzał uważnie na swego rozmówcę. Ten tylko kiwnął głową. - No właśnie. Wiesz także, że to ty miałeś otrzymać zlecenie... - zastanowił się przez chwilę jak ująć w słowa tamten incydent. - wystraszenia tej dziewczyny, prawda? - Ponowne kiwnięcie głową. - No więc? - Frank uniósł pytająco brwi. 
- Co więc? - Paul odparł pytaniem na pytanie.
- Co o tym wiesz? Co wtedy robiłeś? Dlaczego nie mogłeś się tam wtedy pojawić i kto był twoim zastępcą? - pytania wylały się z serca Franka jedną, ogromną falą.
- To jakieś przesłuchanie? - Scrouch oburzył się nieco.
- Coś w tym stylu. - Mrugnął do niego kryminalista.
- Mary wspominała, że jesteś dziwny, ale nie sądziłem, że aż tak. - Paul pokręcił lekko głową. Wstał i podszedł do okna. Wyjrzał zza przybrudzonej firanki na mało zachęcające podwórko. Zdawało się, że coś głęboko analizował. - Nie wiem po co ci ta wiedza. Ale ta sprawa śmierdzi. I ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego.
- Po prostu powiedz co wiesz. Jak było naprawdę. Co ci zależy? - zapytał Frank.
    Paul ponownie zapatrzył się w widok za oknem. Założył ręce na piersi i zagryzł wargę. Widać było, że bije się z myślami. Coś wie, podpowiedziała intuicja Franka. Teraz tylko moja w tym głowa, żeby powiedział co wie, pomyślał chłopak.
- Chcę trzymać się jak najdalej od Gun i całego tego szemranego towarzystwa. Mary się udało, więc dlaczego mi ma się nie udać? - zadał Frankowi pytanie.
- Bo Ty nie poznałeś podstarzałego milionera. - Zakpił kryminalista. Widząc irytację pomieszaną z gniewem malującą się na twarzy Paula podniósł ręce w obronnym geście i dodał: - Żartowałem!
- Myślisz, że to tak fajnie być ciągle na czyiś usługach? Myślisz, że to przyjemne wykonywać taką robotę? Nie wiesz tego. Nie masz nawet pojęcia. - Burknął. 
- Masz rację. Nie wiem jak to jest prostytuować się i oddawać siedemdziesiąt pięć procent zarobku jakiemuś alfonsikowi. Ale już od jakiegoś czasu moje życie kręci się wokół Gun i tamtejszej ekipy. Nie musisz wykładać mi prawa dżungli. - Mruknął niechętnie. Nagle przyszedł mu do głowy pewien plan. - Posłuchaj. Jeśli nie powiesz tego mi przyjdzie tu policja. Zacznie węszyć, wypytywać. Są dużo gorsi ode mnie, uwierz mi. Ja nie obciążę cię żadnym zarzutem. Nie wsadzę do więzienia. Po prostu powiedz mi jak było. To naprawdę ważne.  
Paul spojrzał na niego jakby przychylniej. Być może wieść o tym, iż Frank również należał do jego społeczności pomogła mu się nieco ośmielić i odprężyć w jego towarzystwie. Wspólne pochodzenie czasem się przydaje. Z powrotem usiadł na kanapie naprzeciw kryminalisty. Coś w wyrazie jego twarzy zmieniło się. Frank czuł, że teraz pójdzie lepiej.  
- W porządku. Mogę powiedzieć co wiem. - Odparł. - Ale nie znam szczegółów. Miałem dość roboty u Masona. Był kolejnym alfonsem, który wydawał się w porządku, a potem okazywało się, że to jednak nieprawda. Był niesamowicie nastawiony na zysk. Nie przebierał w środkach i zleceniach. Ciężka, niewdzięczna praca na czyjeś konto była słabą pracą. Dlatego postanowiłem odejść. Kiedy mu to powiedziałem wpadł w szał. Myślałem, że mnie zabije. - Wzdrygnął się na samo wspomnienie. Frank słuchał go uważnie. - Pewnego dnia obudziłem się, chciałem zrobić sobie śniadanie i lodówka była pusta. A ja nie miałem ani grosza. Pomyślałem o kolejnym ciężkim dniu i po prostu miałem ochotę się zabić. Przerosło mnie to i tyle. I wtedy postanowiłem uciec. Wiedziałem o tym zleceniu, które było zaplanowane. W porównaniu z innymi to było jak dar od Boga. Trzeba było tylko nastraszyć dziewczynę. Jednak było także słabo płatne i niezbyt mi się opłacało. Nie zastanawiałem się długo, po prostu wyjechałem. Chciałem zacząć nowe życie, czy coś w tym stylu. - Mruknął. 
- Mason wyznaczył kogoś na twoje zastępstwo? - podsunął Frank.
- Z tego co wiem to nie. - Paul pokręcił głową.
- Nie? - zdziwił się chłopak.
- Mason zignorował to zlecenie. Tak słyszałem. On... on miał jakiś problem z wypłacalnością. Trochę zwariował na punkcie pieniędzy. Razem z chłopkami doszliśmy do wniosku, że on sam na kogoś zarabia. Ciągle był czyimś dłużnikiem. - Paul wzruszył ramionami.
- Więc kto zatem zabił dziewczynę? Myślałem, że ktoś od Masona się tym zajął... - Frank zamyślił się na chwilę.
- Sprawa z Masonem jest skomplikowana. On ma problem Frank. Ze sobą. To nie jest normalny człowiek. - Mężczyzna wzdrygnął się na samo wspomnienie byłego alfonsa.
- Szkoda, że tak to wygląda. - Westchnął Frank. - Myślałem, że dowiem się od ciebie trochę więcej. - Podrapał się bezradnie po głowie.
- Przykro mi, że nie jestem w stanie ci pomóc. - Mruknął Paul. - Mógłbyś iść do Masona, ale wątpię, aby ktokolwiek chciał się zadawać z takim typem. Oprócz mnie. - Uśmiechnął się kwaśno.
    W głowie Franka zapaliła się niewidzialna lampka. Może i ten cały Mason jest niebezpieczny i tak dalej, jednak na pewno zdoła go podejść w taki sposób, aby opowiedział mu cokolwiek. Nie wiedział jak i pomysł był kompletnie szalony, a wykonanie mogło być trudne. Jednak była to jego ostatnia deska ratunku. Jeśli nie pójdzie do tego chorego typa to trop urwie się na Paulu. Nie chciał tego. Przecież obiecał coś sobie i Gerardowi... Nie może też pozwolić, żeby policja wykryła to szybciej. To Gerardowi należą się wszystkie zasługi związane z tą sprawą. A sprawa jest mocno podejrzana. Wiedział to od samego początku. Utwierdził się w tym przekonaniu, kiedy jego ukochany został postrzelony. Frank nie wierzył, że to był przypadek. Ten atak został raczej zaplanowany. Ktoś ich śledził. Czuł dziwną ekscytację.
- Daj mi namiary na tego Masona. - Powiedział po chwili.
- Co? - Scrouch spojrzał na Franka jak na ostatniego kretyna i szaleńca. - Chyba nie chcesz do niego iść stary...
- Owszem, chcę. - Odparł spokojnie chłopak.
- Ale po co? Dlaczego? - Paul wciąż nie mógł uwierzyć w prośbę kryminalisty.
    Ten jednak pokręcił lekko głową. Nie potrafił udzielić mu konstruktywnej odpowiedzi. Nie chciał mówić nikomu o tym swoim mini śledztwie. To mogłoby być niebezpieczne.
- Widzisz przyjacielu... - zaczął dyplomatycznie. - Są czasem takie sytuacje, dla których musimy się poświęcić. A jeżeli w twoim życiu pojawia się taka osoba to poświęcenie życia jest całkiem przyjemne. Jeśli kochasz tę osobę dyskusja i polemizowanie jest zbędne. Po prostu. - Wzruszył ramionami.
- Okeej. - Paul wciąż patrzył na niego dziwnym wzrokiem. W końcu zrezygnowanym krokiem podszedł do małego kredensu, by wyjąć z niego kartkę i długopis. Nabazgrał pospiesznie adres i bez słowa podał ją Frankowi.
- Dzięki. - Kryminalista uśmiechnął się do niego szeroko i schował świstek do kieszeni. Niedługo może zostanę ich kolekcjonerem, pomyślał. - Bądź co bądź bardzo mi pomogłeś. - Mrugnął zaczepnie.
- Chyba wolałbym nie pomagać. - Odrzekł Scrouch nieprzejednanym tonem.
- Wyluzuj. Nic mi nie będzie. - Zapewnił go chłopak. - A jeśli boisz się o siebie to też nie masz powodów. Nie pisnę ani słówka. - Posłał mu przyjazny uśmiech.
- Mam nadzieje. - Mruknął Paul.
    Frank stwierdził, że nic tu już po nim. Czas spadać. Wstał z kanapy i skierował się w stronę drzwi. Usłyszał, że mężczyzna idzie jego śladem. Przykładny gospodarz, pomyślał.
- Jeszcze raz dziękuje za pomoc. - Powiedział Frank, po czym wyciągnął dłoń w stronę Scroucha.
    Ten patrzył przez chwilę na rękę kryminalisty, po czym uścisnął ją lekko i potrząsnął niepewnie. Bał się. Ewidentnie bał się o swoją skórę.
- Mam nadzieję, że ci się to przyda. - Mruknął tylko.
- Hm... Mogę mieć do ciebie jeszcze jedno pytanie? - rzucił Frank na odchodnym.
- Jeśli musisz. - Odparł niechętnie Scrouch.
- Dlaczego wróciłeś? - podchwycił chłopak. Przyglądał się uważnie reakcji Paula. Wiedział, że zadał trudne, niewygodne pytanie. Na kanarkowej ścianie wisiał plastikowy zegar, który odmierzał kolejne sekundy milczenia.
- Mój sen o lepszym życiu był faktycznie tylko snem. - Mężczyzna uśmiechnął się z przekąsem. - A dlaczego Ty o to pytasz?
- Z ciekawości. - Bąknął Frank. - Serwus! - to powiedziawszy wyprysł z domu niczym tatarska strzała. Pomimo wspólnego pochodzenia nie mógł dogadać się z tym gościem. Ciężki typ. Naprawdę ciężki przypadek. Zastanawiał się tylko jak sobie poradzi ten biedny człowiek. Został pewnie bez grosza przy duszy. Czemu więc nie poprosi o pomoc Mary? Przecież była w Newark. Może nawet on, Frank, sam jej to zasugeruje... Chyba odezwał się we mnie święty Franciszek, pomyślał z przerażeniem po czym ruszył w kierunku miasta, a biały śnieg skrzypiał mu pod nogami. Wciąż były święta, a on od wczoraj nie miał nic w ustach... 

***
Hej hoł, lec goł! *lol*
Mam nadzieję, że podobał Wam się rozdział, moi drodzy czytelnicy :3 
Napisany dwa tygodnie temu czekał biedny aż internet powróci do mojego laptopa. Ii... dzisiaj łaskawie odzyskałam łączność, więc niezwłocznie dodaję rozdział :3 
I... jeśli nie będzie pięciu komentarzy pod tym rozdziałem to nie będę miała motywacji żeby napisać kolejny :< smutno tak, powiedzcie co myślicie o tej mojej beznadziejnej pisaninie. Chociaż słówko *chlip*
Uszanowanko, 
Wasza oddana autorka :* 

10 komentarzy:

  1. I'm Olga i postanowiłam założyć konto gogle :) Twoja "beznadziejna pisanina" jest świeeeetna i brak mi słów... Moim zdaniem warto napisać kolejne genialne rozdziały! Zrób to chociaż dla mnie... Jak mogę Cię pocieszyć??? Nie znam Cię i nie wiem, co cię rozśmiesza... W każdym razie masz ode mnie e-uścisk :D
    Ps. Chyba napisałam za dużo "Cię"...

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne, pisz dalej. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja od początku bardzo lubię to opowiadanie i chyba mam zaległości wszędzie, dlatego dopiero teraz komentuję :D Cała ta historia jest niesamowicie intrygująca, więc czekam na jej kontynuację. Teraz mało kto ma czas na komentowanie, nie przejmuj się! Ja też już nad tym ubolewam, ale cóż... Takie uroki roku szkolnego -_- W każdym razie pierwsza część tekstu wywołała na mojej twarzy szczery uśmiech. Była taka... spontaniczna i realistycznie napisana, że aż nie dało się po prostu inaczej. Druga część z perspektywy Franka zawierała z kolei takie naturalne i nienaciągane dialogi, co też bardzo mnie ucieszyło, także czekam na kolejny rozdział :D Napięcie rośnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo polubiłam Twój styl pisania, jak i opowiadanie. Ma ciekawą fabułę, lekko się je czyta i strasznie wciąga, ideał Ci wyszedł :D Życzę dużo weny, bo nie przeżyłabym gdybyś nagle zawiesiła swój blog. xoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest zdecydowanie jedno z moich ulubionych opowiadań. Jest strasznie wciągające, tylko szkoda, że rozdziały są krótkie :c

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdziały są krótkie??? A ja myślałam, że w sam raz. W ten sposób lepiej się czyta. Dla mnie, ale jak tak twierdzisz...
    Prawda jest też taka, że nawet gdyby Jul stoczyła się na samo pisarskie dno, to i tak będę ją wielbić pod niebiosa i wyżej ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy możemy spodziewać się czegoś nowego? :(

    OdpowiedzUsuń
  8. Omg!! zakochałam się w tym opowiadaniu od pierwszych zdań. Ten cały wątek kryminalny, opisy i wgl sam pomysł jest boski*-* Zaczęłam to czytać z ogromną nadzieją że jeszcze dodajesz rozdziały a tu klops :c Tak bardzo cię proszę napisz coś jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam wszystko jednym tchem. Świetnie piszesz. Potrafisz zaciekawić i wciągnąć czytelnika w historię. Chciałabym poznać zakończenie, ale po dacie dodania ostatniego rozdziału trochę tracę nadzieję, że jeszcze coś napiszesz. Proszę, napisz coś jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Aaaa nie zauważyłam zakończenia xD idiotka ze mnie. Idę czytać końcówkę :3

    OdpowiedzUsuń