My name is Lucifer please take my hand.
Długie
smugi deszczu spływały po zabrudzonych szybach. Marco znajdował
się na ostatnim piętrze swego apartamentowca w centralnej części
Pragi i nerwowo skubał koniec swojej flanelowej koszuli. Był sam.
Wpatrywał się w rozświetlone miasto zza poszarzałego okna
rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. Jak długo wykonywał ten
zawód? Nie był do końca pewny. Na poważnie trudnił się w tym
bagnie jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia trzy lata. Jednak
praktycznie rzecz ujmując przesiąknął nim od urodzenia.
Przejmując pałeczkę po tatusiu, wielkim Edwardzie Accardo zdawał
sobie sprawę z beznadziejności swego położenia. I choć
bezgranicznie kochał mordować i zabijać ludzi to jednak rola szefa
jednego z największych gangów mafijnych nie była lekka. Biorąc
pod uwagę fakt jak ciężko znaleźć godnych współpracowników
jego położenie było beznadziejne. Senior Accardo zmarł ponad
dwadzieścia lat temu. Na łożu śmierci powierzył pieczę nad
interesem właśnie Marcowi. Był jedynym synem wielkiego Don Edwarda
i w zasadzie nie miał innego wyjścia. Przystał jednak na tę
powinność z chęcią i zapałem. Jednak wtedy mieszkali jeszcze na
słonecznej Sycylii, gdzie wszystko wydawało się prostsze.
Nastolatkowie jeździli kolorowymi vespami, starsi panowie tryskali
życiową energią, a piękne kobiety i krajobrazy sprawiały, że aż
chciało się żyć. I zabijać oczywiście. Niestety los chciał
inaczej i Marco musiał poszerzyć interes. Sprytna nazwa, jeśli
mowa o firmie mordującej na zlecenie. Accardo Junior nie był
świadomy, że jego ojciec już w latach dziewięćdziesiątych
planował poszerzyć działalność o Stany Zjednoczone. Posunięcie
dobre, jednak spóźnione o blisko sto lat. Marco był przeciwny.
Odpowiadał mu status osiągnięty we Włoszech i nie czuł potrzeby,
by to zmieniać. Jednakże ostatniej woli ojca należy się
podporządkować... Przeprowadził się do Stanów, założył nowy
gang. Włoskiego pilnował na odległość. Zaczynał praktycznie od
zera. Potraktował to jako wyzwanie. Ostatecznie skończyło się na
tym, że zbudował ogromne imperium o glinianych nogach. Miał pod
sobą wiele burdeli, alfonsów, dilerów i innych ludzi. No i
teoretycznie zabójców, jednak ci byli owymi nogami.
Nie wiedział dlaczego
akurat teraz zebrało mu się na wspominanie ojca, Włoch i tego od
czego wszystko się zaczęło. Może powodem był fakt, że znów nie
szło po jego myśli? Skupił się nad tym przez chwilę mrużąc
oczy. Rozświetlone ulice nie były tak jasne jak w Nowym Jorku. Nie
były tak tłoczne, ani zabrudzone. Praga była bardziej europejska,
bardziej przypominała mu dom. Cholernie brakowało mu domu. Jeśli
była taka rzecz, która mogła go złamać to tylko tęsknota za
matką i Włochami. Był coraz bardziej poirytowany tą sytuacją.
Użerał się z bandą nieudaczników, którzy nie potrafią wykonać
jednego głupiego zlecenia. W tym zawodzie trzeba działać sprawnie,
szybko i wręcz niewidzialnie. Zostawianie śladów po prawie każdym
zabójstwie to poważny błąd. A wykonanie błędnie owego zabójstwa
to jak kulka w łeb. Najchętniej sam wykonywałby wszystkie
egzekucje. Jednak nie mógł. Przecież miał od tego ludzi.
- Kurwa! - zaklął głośno
i w gniewie zrzucił ze stołu porcelanowy wazon ze świeżo
ściętymi kwiatami. - Banda nieudaczników!
Nie mógł uwierzyć jak
można tak bardzo popsuć całą sprawę. I racja, mógł od razu
pozbyć się tych, którzy zawinili. Jednak od dłuższego czasu
preferował inne metody działania. Wolał spokojnie, chłodno
obwieścić swoim podwładnym, że spieprzyli i kazać to naprawić.
A wiedział, że takich spraw nie da się naprawić. A przynajmniej
oni nie są w stanie tego uczynić. Zwykli parobkowie, nic więcej.
Tak więc napawał się myślą, że żyją w stresie i strachu przez
dobre dwa, trzy... ewentualnie cztery miesiące. Uwielbiał
zastanawiać się nad tym jak wielki respekt u nich wzbudza. Kręciło
go to. A w końcu i tak ich zabijał. Taki fetysz, sami rozumiecie.
Westchnął cicho i opadł
bezsilnie na bordową kanapę. W apartamencie panowała cisza.
Słyszał jedynie miarowe dudnienie kropli deszczu o szybę. Szyba
była brudna. I choć woda ma pewne właściwości dzięki którym
można się tego brudu pozbyć nie zawsze jest w stanie to zrobić.
Tak było z ową szybą. Chociaż deszcz snuł się, po jej zamglonej
fakturze nie pozostawiał za sobą ani odrobiny czystości. Może
więc była brudna od środka? Może tam należało szukać
przyczyny? A może pewnych rzeczy nie da się już wyczyścić i na
zawsze takie pozostaną? Jakiś dziwny bodziec w jego głowie nakazał
mu pomyśleć o nim samym. O całej tej sprawie. Jakby rozmyślania
nad stanem technicznym okna miały w jakikolwiek sposób odnosić się
do jego życia. Pokręcił lekko głową, po czym wstał, sięgnął
po szklaneczkę whiskey i łyknął trunek sporym haustem. Skrzywił
lekko usta, na których dostrzec można było pozostałości
wybornego akoholu. Wziął swoją broń z kominka i poszedł do
sypialni udać się na spoczynek.
***
Frank spojrzał na obskurne
budynki usytuowane na obrzeżach Newark. W zasadzie całe jego życie
kręciło się wokół tej suburbii. No, jeśli całe życie można
liczyć od pewnego etapu. Wzdrygnął się na samą myśl o rodzinnym
domu, matce i innych przykrych rzeczach. Żałował, że nie zdążył
opowiedzieć o nich Gerardowi. Tylu rzeczy jeszcze razem nie zrobili.
To wszystko od początku było takie trudne i skomplikowane. Różniło
ich bardzo wiele. Począwszy od statusu społecznego, poprzez
przekonania, orientację... Frank do tej pory nie do końca rozumiał
Gerarda. Nie mógł go rozgryźć. Pamiętał pewną rozmowę,
jeszcze zanim pojechali do Gun. Mężczyzna niechętnie
wspomniał o szkole. Frank stwierdził wtedy, że w sumie to nic
dziwnego. Mało kto miło wspomina ten etap życia. Jeszcze ktoś tak
wrażliwy jak Gerard... Teraz jednak chłopak podejrzewał, że Gee
skrywa jakąś tajemnicę w sobie. Ta myśl zrodziła się w jego
głowie po tym jak dostrzegał pewne symptomy zainteresowania nim
samym u Gerarda. Pomyślał wtedy, że ten poukładany, porządny
komisarz wcale tak do końca nim nie jest. To go jeszcze bardziej
zachęciło. Tęsknił za nim. Po raz pierwszy tak bardzo za kimś
tęsknił i tak bardzo mu na kimś zależało. I wiedział, że temu
komuś zależało również na nim. To go podbudowywało. Motywowało
do działania. Nie zważał na niebezpieczeństwo, Katelyn czy inne
przeciwności losu. Właściwie był do nich przyzwyczajony. Od
dziecka los rzucał mu pod nogi kłody. Jakby więc mogło być
inaczej gdyby i teraz tego nie uczynił? Dodając do tego jeszcze
szczęście, które dał mu Gerard jakaś tragedia była
nieunikniona. Sam się czasem sobie dziwił, że jeszcze przez to
swoje życie nie zwariował. W każdym razie dzięki temu, że kochał
i był kochany nie bał się.
Dlatego między innymi stał
teraz tutaj. Prawdopodobnie w tym budynku mieszkał Paul. Jego jedyna
pewna poszlaka. Serce biło mu nieco szybciej niż zwykle, ponieważ
wiedział, że to bardzo ważna część śledztwa. Które notabene
prowadził na własną rękę. Nie wiedział jakie plany i jakie
działania podjęła policja. Ale znając życie i komendanta nie
podjęli żadnych starań o rozwiązanie sprawy. I pewnie ją już
zawiesili. Dlatego musiał działać sam. Dla Gee.
Wszedł po metalowych
schodkach uważając, by konstrukcja nagle nie runęła. Okolica była
naprawdę bardzo kiepska, jednak czegóż lepszego można spodziewać
się po męskiej dziwce... Zapukał mocno w drewniane drzwi. Cisza.
Nie słyszał żadnych kroków, żadnego najdrobniejszego szmeru
dochodzącego zza drzwi. Złożył dłoń w pięść i uderzył w nie
ponownie. Wciąż cisza. Ponowił próbę jeszcze raz. Zaczynał
tracić nadzieję. Co jeśli gość, z którym rozmawiał przez
telefon go wkręcił? I wcale nie jest Paulem Scrouchem? Co jeśli
Mary także sobie z niego zakpiła? Mary... Nie, ona nie mogłaby
tego zrobić. Zbyt długo się znali. I zbyt wiele sobie nawzajem
zawdzięczali. Zrezygnowany odwrócił się na pięcie i już miał
schodzić po lichych schodach, kiedy za plecami usłyszał ciche
skrzypnięcie. Zareagował szybko i po chwili był twarzą w twarz z
krępym mężczyzną koło trzydziestki. Stali przez moment wpatrując
się w siebie. Gołym okiem można było wyłapać pewne podobieństwo
między nimi. Jakby znali się od dawna. Coś w wyrazie twarzy, a
może w ruchach? Ale tu chodziło o coś innego. Chodziło o
pochodzenie. O to, co obydwaj musieli przejść. O narkotyki, które
pozostawiły po sobie ślad. O niezliczone litry alkoholu. Byli...
nieco zniszczeni? Frank chodź miał ledwo ponad dwadzieścia lat nie
przypominał swoich rówieśników. W zasadzie nie ma się co dziwić.
Paul również wyglądał inaczej niż wszyscy. Miał na sobie
podarte na kolanie dresy, starą koszulkę i czarne, rozklejone
tenisówki. Jednak nie tyko o ubiór chodziło. Po prostu było
pewne, że tych dwoje jest w stanie się dogadać.
- Cześć. - Odezwał się
pierwszy Frank. - To ze mną rozmawiałeś przez telefon. - Domyśliłem się. - Mruknął Scrouch. - Wejdziesz do środka?
Frank kiwnął głową. Paul
szerzej otworzył drzwi. Po przekroczeniu progu oczom Franka ukazał
się malutki korytarzyk oklejony kanarkową tapetą. Mężczyzna
wprowadził go do pokoju, mającego chyba pełnić rolę salonu.
Mieszkanie było urządzone z tego, co akurat było pod ręką. Meble
nie zgadzały się ze sobą pod względem stylistyki, a kolory były
mocno przekombinowane. Jednak nie o uwagi dekoratorskie w wizycie
Franka chodziło.
- Siadaj. - Paul wskazał na
starą sofę. - Zaproponowałbym ci coś do picia, ale niestety nic
nie mam. Dopiero wróciłem do domu. - Wytłumaczył.
- Okej, w porządku.
Przyszedłem tu w nieco innej sprawie. - Mruknął chłopak.
- Wiem. - Scrouch zmrużył
oczy. - Jesteś tym znajomym Mary, tak? - upewnił się.
- Tak. Jestem Frank. -
Przedstawił się. Jednak nie podał mu ręki.
- Więc co cię sprowadza
Frank? - zapytał w prost Paul.
Chłopak przekręcił się
nieco na kanapie. Jeżdżąc z Gerardem podpatrzył trochę
policyjnych taktyk, jednak mimo wszystko wciąż był w tych sprawach
zielony jak brokuł. Obawiał się, że przeoczy jakieś ważne
szczegóły, bądź nie zada istotnych pytań. Odsunął jednak na
bok wątpliwości. Nie o to w tym wszystkim chodziło. Nie miał
wyjścia.
- Zapewne słyszałeś o
brutalnym zamordowaniu niejakiej Clair Hudson, prawda? - spojrzał
uważnie na swego rozmówcę. Ten tylko kiwnął głową. - No
właśnie. Wiesz także, że to ty miałeś otrzymać zlecenie... -
zastanowił się przez chwilę jak ująć w słowa tamten incydent.
- wystraszenia tej dziewczyny, prawda? - Ponowne kiwnięcie głową.
- No więc? - Frank uniósł pytająco brwi.
- Co więc? - Paul odparł
pytaniem na pytanie.
- Co o tym wiesz? Co wtedy
robiłeś? Dlaczego nie mogłeś się tam wtedy pojawić i kto był
twoim zastępcą? - pytania wylały się z serca Franka jedną,
ogromną falą.
- To jakieś przesłuchanie?
- Scrouch oburzył się nieco.
- Coś w tym stylu. - Mrugnął
do niego kryminalista.
- Mary wspominała, że
jesteś dziwny, ale nie sądziłem, że aż tak. - Paul pokręcił
lekko głową. Wstał i podszedł do okna. Wyjrzał zza
przybrudzonej firanki na mało zachęcające podwórko. Zdawało
się, że coś głęboko analizował. - Nie wiem po co ci ta wiedza.
Ale ta sprawa śmierdzi. I ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego.
- Po prostu powiedz co wiesz.
Jak było naprawdę. Co ci zależy? - zapytał Frank.
Paul ponownie zapatrzył się
w widok za oknem. Założył ręce na piersi i zagryzł wargę. Widać
było, że bije się z myślami. Coś wie, podpowiedziała intuicja
Franka. Teraz tylko moja w tym głowa, żeby powiedział co wie,
pomyślał chłopak.
- Chcę trzymać się jak
najdalej od Gun i całego tego szemranego towarzystwa.
Mary się udało, więc dlaczego mi ma się nie udać? - zadał
Frankowi pytanie.- Bo Ty nie poznałeś podstarzałego milionera. - Zakpił kryminalista. Widząc irytację pomieszaną z gniewem malującą się na twarzy Paula podniósł ręce w obronnym geście i dodał: - Żartowałem!
- Myślisz, że to tak fajnie być ciągle na czyiś usługach? Myślisz, że to przyjemne wykonywać taką robotę? Nie wiesz tego. Nie masz nawet pojęcia. - Burknął.
- Masz rację. Nie wiem jak
to jest prostytuować się i oddawać siedemdziesiąt pięć procent
zarobku jakiemuś alfonsikowi. Ale już od jakiegoś czasu moje
życie kręci się wokół Gun i tamtejszej ekipy. Nie musisz
wykładać mi prawa dżungli. - Mruknął niechętnie. Nagle
przyszedł mu do głowy pewien plan. - Posłuchaj. Jeśli nie
powiesz tego mi przyjdzie tu policja. Zacznie węszyć, wypytywać.
Są dużo gorsi ode mnie, uwierz mi. Ja nie obciążę cię żadnym
zarzutem. Nie wsadzę do więzienia. Po prostu powiedz mi jak było.
To naprawdę ważne.
Paul spojrzał na niego
jakby przychylniej. Być może wieść o tym, iż Frank również
należał do jego społeczności pomogła mu się nieco ośmielić i
odprężyć w jego towarzystwie. Wspólne pochodzenie czasem się
przydaje. Z powrotem usiadł na kanapie naprzeciw kryminalisty. Coś
w wyrazie jego twarzy zmieniło się. Frank czuł, że teraz pójdzie
lepiej.
- W porządku. Mogę
powiedzieć co wiem. - Odparł. - Ale nie znam szczegółów. Miałem
dość roboty u Masona. Był kolejnym alfonsem, który wydawał się
w porządku, a potem okazywało się, że to jednak nieprawda. Był
niesamowicie nastawiony na zysk. Nie przebierał w środkach i
zleceniach. Ciężka, niewdzięczna praca na czyjeś konto była
słabą pracą. Dlatego postanowiłem odejść. Kiedy mu to
powiedziałem wpadł w szał. Myślałem, że mnie zabije. -
Wzdrygnął się na samo wspomnienie. Frank słuchał go uważnie. -
Pewnego dnia obudziłem się, chciałem zrobić sobie śniadanie i
lodówka była pusta. A ja nie miałem ani grosza. Pomyślałem o
kolejnym ciężkim dniu i po prostu miałem ochotę się zabić.
Przerosło mnie to i tyle. I wtedy postanowiłem uciec. Wiedziałem
o tym zleceniu, które było zaplanowane. W porównaniu z innymi to
było jak dar od Boga. Trzeba było tylko nastraszyć dziewczynę.
Jednak było także słabo płatne i niezbyt mi się opłacało. Nie
zastanawiałem się długo, po prostu wyjechałem. Chciałem zacząć
nowe życie, czy coś w tym stylu. - Mruknął.
- Mason wyznaczył kogoś na
twoje zastępstwo? - podsunął Frank.
- Z tego co wiem to nie. -
Paul pokręcił głową.
- Nie? - zdziwił się
chłopak.
- Mason zignorował to
zlecenie. Tak słyszałem. On... on miał jakiś problem z
wypłacalnością. Trochę zwariował na punkcie pieniędzy. Razem z
chłopkami doszliśmy do wniosku, że on sam na kogoś zarabia.
Ciągle był czyimś dłużnikiem. - Paul wzruszył ramionami.
- Więc kto zatem zabił
dziewczynę? Myślałem, że ktoś od Masona się tym zajął... -
Frank zamyślił się na chwilę.
- Sprawa z Masonem jest
skomplikowana. On ma problem Frank. Ze sobą. To nie jest normalny
człowiek. - Mężczyzna wzdrygnął się na samo wspomnienie byłego
alfonsa.
- Szkoda, że tak to wygląda.
- Westchnął Frank. - Myślałem, że dowiem się od ciebie trochę
więcej. - Podrapał się bezradnie po głowie.
- Przykro mi, że nie jestem
w stanie ci pomóc. - Mruknął Paul. - Mógłbyś iść do Masona,
ale wątpię, aby ktokolwiek chciał się zadawać z takim typem.
Oprócz mnie. - Uśmiechnął się kwaśno.
W głowie Franka zapaliła
się niewidzialna lampka. Może i ten cały Mason jest niebezpieczny
i tak dalej, jednak na pewno zdoła go podejść w taki sposób, aby
opowiedział mu cokolwiek. Nie wiedział jak i pomysł był
kompletnie szalony, a wykonanie mogło być trudne. Jednak była to
jego ostatnia deska ratunku. Jeśli nie pójdzie do tego chorego typa
to trop urwie się na Paulu. Nie chciał tego. Przecież obiecał coś
sobie i Gerardowi... Nie może też pozwolić, żeby policja wykryła
to szybciej. To Gerardowi należą się wszystkie zasługi związane
z tą sprawą. A sprawa jest mocno podejrzana. Wiedział to od samego
początku. Utwierdził się w tym przekonaniu, kiedy jego ukochany
został postrzelony. Frank nie wierzył, że to był przypadek. Ten
atak został raczej zaplanowany. Ktoś ich śledził. Czuł dziwną
ekscytację.
- Daj mi namiary na tego
Masona. - Powiedział po chwili.
- Co? - Scrouch spojrzał na
Franka jak na ostatniego kretyna i szaleńca. - Chyba nie chcesz do
niego iść stary...
- Owszem, chcę. - Odparł
spokojnie chłopak.
- Ale po co? Dlaczego? - Paul
wciąż nie mógł uwierzyć w prośbę kryminalisty.
Ten jednak pokręcił lekko
głową. Nie potrafił udzielić mu konstruktywnej odpowiedzi. Nie
chciał mówić nikomu o tym swoim mini śledztwie. To mogłoby być
niebezpieczne.
- Widzisz przyjacielu... -
zaczął dyplomatycznie. - Są czasem takie sytuacje, dla których
musimy się poświęcić. A jeżeli w twoim życiu pojawia się taka
osoba to poświęcenie życia jest całkiem przyjemne. Jeśli
kochasz tę osobę dyskusja i polemizowanie jest zbędne. Po prostu.
- Wzruszył ramionami.
- Okeej. - Paul wciąż
patrzył na niego dziwnym wzrokiem. W końcu zrezygnowanym krokiem
podszedł do małego kredensu, by wyjąć z niego kartkę i
długopis. Nabazgrał pospiesznie adres i bez słowa podał ją
Frankowi.
- Dzięki. - Kryminalista
uśmiechnął się do niego szeroko i schował świstek do kieszeni.
Niedługo może zostanę ich kolekcjonerem, pomyślał. - Bądź co
bądź bardzo mi pomogłeś. - Mrugnął zaczepnie.
- Chyba wolałbym nie
pomagać. - Odrzekł Scrouch nieprzejednanym tonem.
- Wyluzuj. Nic mi nie będzie.
- Zapewnił go chłopak. - A jeśli boisz się o siebie to też nie
masz powodów. Nie pisnę ani słówka. - Posłał mu przyjazny
uśmiech.
- Mam nadzieje. - Mruknął
Paul.
Frank stwierdził, że nic
tu już po nim. Czas spadać. Wstał z kanapy i skierował się w
stronę drzwi. Usłyszał, że mężczyzna idzie jego śladem.
Przykładny gospodarz, pomyślał.
- Jeszcze raz dziękuje za
pomoc. - Powiedział Frank, po czym wyciągnął dłoń w stronę
Scroucha.
Ten patrzył przez chwilę
na rękę kryminalisty, po czym uścisnął ją lekko i potrząsnął
niepewnie. Bał się. Ewidentnie bał się o swoją skórę.
- Mam nadzieję, że ci się
to przyda. - Mruknął tylko.
- Hm... Mogę mieć do ciebie
jeszcze jedno pytanie? - rzucił Frank na odchodnym.
- Jeśli musisz. - Odparł
niechętnie Scrouch.
- Dlaczego wróciłeś? -
podchwycił chłopak. Przyglądał się uważnie reakcji Paula.
Wiedział, że zadał trudne, niewygodne pytanie. Na kanarkowej
ścianie wisiał plastikowy zegar, który odmierzał kolejne sekundy
milczenia.
- Mój sen o lepszym życiu
był faktycznie tylko snem. - Mężczyzna uśmiechnął się z
przekąsem. - A dlaczego Ty o to pytasz?
- Z ciekawości. - Bąknął
Frank. - Serwus! - to powiedziawszy wyprysł z domu niczym tatarska
strzała. Pomimo wspólnego pochodzenia nie mógł dogadać się z
tym gościem. Ciężki typ. Naprawdę ciężki przypadek.
Zastanawiał się tylko jak sobie poradzi ten biedny człowiek.
Został pewnie bez grosza przy duszy. Czemu więc nie poprosi o
pomoc Mary? Przecież była w Newark. Może nawet on, Frank, sam jej
to zasugeruje... Chyba odezwał się we mnie święty Franciszek,
pomyślał z przerażeniem po czym ruszył w kierunku miasta, a
biały śnieg skrzypiał mu pod nogami. Wciąż były święta, a on
od wczoraj nie miał nic w ustach...
***
Hej hoł, lec goł! *lol*
Mam nadzieję, że podobał Wam się rozdział, moi drodzy czytelnicy :3
Napisany dwa tygodnie temu czekał biedny aż internet powróci do mojego laptopa. Ii... dzisiaj łaskawie odzyskałam łączność, więc niezwłocznie dodaję rozdział :3
I... jeśli nie będzie pięciu komentarzy pod tym rozdziałem to nie będę miała motywacji żeby napisać kolejny :< smutno tak, powiedzcie co myślicie o tej mojej beznadziejnej pisaninie. Chociaż słówko *chlip*
Uszanowanko,
Wasza oddana autorka :*
I'm Olga i postanowiłam założyć konto gogle :) Twoja "beznadziejna pisanina" jest świeeeetna i brak mi słów... Moim zdaniem warto napisać kolejne genialne rozdziały! Zrób to chociaż dla mnie... Jak mogę Cię pocieszyć??? Nie znam Cię i nie wiem, co cię rozśmiesza... W każdym razie masz ode mnie e-uścisk :D
OdpowiedzUsuńPs. Chyba napisałam za dużo "Cię"...
Cudowne, pisz dalej. <3
OdpowiedzUsuńJa od początku bardzo lubię to opowiadanie i chyba mam zaległości wszędzie, dlatego dopiero teraz komentuję :D Cała ta historia jest niesamowicie intrygująca, więc czekam na jej kontynuację. Teraz mało kto ma czas na komentowanie, nie przejmuj się! Ja też już nad tym ubolewam, ale cóż... Takie uroki roku szkolnego -_- W każdym razie pierwsza część tekstu wywołała na mojej twarzy szczery uśmiech. Była taka... spontaniczna i realistycznie napisana, że aż nie dało się po prostu inaczej. Druga część z perspektywy Franka zawierała z kolei takie naturalne i nienaciągane dialogi, co też bardzo mnie ucieszyło, także czekam na kolejny rozdział :D Napięcie rośnie.
OdpowiedzUsuńBardzo polubiłam Twój styl pisania, jak i opowiadanie. Ma ciekawą fabułę, lekko się je czyta i strasznie wciąga, ideał Ci wyszedł :D Życzę dużo weny, bo nie przeżyłabym gdybyś nagle zawiesiła swój blog. xoxo
OdpowiedzUsuńTo jest zdecydowanie jedno z moich ulubionych opowiadań. Jest strasznie wciągające, tylko szkoda, że rozdziały są krótkie :c
OdpowiedzUsuńRozdziały są krótkie??? A ja myślałam, że w sam raz. W ten sposób lepiej się czyta. Dla mnie, ale jak tak twierdzisz...
OdpowiedzUsuńPrawda jest też taka, że nawet gdyby Jul stoczyła się na samo pisarskie dno, to i tak będę ją wielbić pod niebiosa i wyżej ^^
Kiedy możemy spodziewać się czegoś nowego? :(
OdpowiedzUsuńOmg!! zakochałam się w tym opowiadaniu od pierwszych zdań. Ten cały wątek kryminalny, opisy i wgl sam pomysł jest boski*-* Zaczęłam to czytać z ogromną nadzieją że jeszcze dodajesz rozdziały a tu klops :c Tak bardzo cię proszę napisz coś jeszcze.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko jednym tchem. Świetnie piszesz. Potrafisz zaciekawić i wciągnąć czytelnika w historię. Chciałabym poznać zakończenie, ale po dacie dodania ostatniego rozdziału trochę tracę nadzieję, że jeszcze coś napiszesz. Proszę, napisz coś jeszcze :)
OdpowiedzUsuńAaaa nie zauważyłam zakończenia xD idiotka ze mnie. Idę czytać końcówkę :3
OdpowiedzUsuń